Nic dziwnego, że o pracy w Elblągu piszecie w czasie przeszłym i w kontekście historycznym. Jeśli nie jesteś z odpowiedniego kręgu rodzinno-towarzyskiego, zapomnij, że w ogóle ktoś na lokalnym rynku pracy zwróci na Ciebie uwagę. Najciekawiej jest w instytucjach publicznych. Na etapie pisemnym możesz mieć maksimum punktów, ale na ustnym i tak usłyszysz, że "Pani dyrektor nie chcę tutaj kogoś, kogo nie zna". Każdy departament i wydział to prywatny folwark. Od Szpitala, przez urzędy, aż po prokuratury. A potem, mając trzy dyplomy dobrych uczelni, kilkuletnie doświadczenie i max pkt z testu wiedzy, widzisz jak dyrektorka folwarku zatrudnia koleżaneczkę po technikum, która na korytarzu podczas naboru fafluni o tym, kto ma botox i silikony, a która jest żmiją. Byłaby to jedna wielka komedia, gdyby nie oznaczała dramatu dla tych ambitnych i kompetentnych, których traktuje się jak wrogów, bo "przyszli tu z ulicy i Pani Dyrektor takich nie chce".