- Nie można przewidzieć, kto jedzie tam w roli faworyta. Tak naprawdę cała nasza dwunastka jest brana jako faworyci do medalu. Nikt nie jedzie tam, aby wystartować i się poddać, tylko każdy jedzie walczyć o swoje – z paraolimpijczykiem z Elbląga, Rafałem Rockim rozmawiamy o przygotowaniach i celach na paryskie zawody. Pan Rafał wystartuje w rzucie dyskiem.
- Jak przebiegają ostatnie przygotowania do zawodów w Paryżu?
- Tak naprawdę to już zeszliśmy z mocnych treningów i teraz jest dopracowywanie tego, co jest najważniejsze w technice. Już nie ma siłowni, teraz czas na rozciąganie, dojście do zdrowego ciała, żeby zrobić fajną odnowę organizmu oraz żeby było szybko przy rzucie.
- A jak i kiedy zaczyna się ten moment przygotowań do następnej olimpiady pomiędzy Tokio a Paryżem?
- Trzeba się dobrze nastawić na daną imprezę. Myślę, że po Tokio miałem chwilę przerwy, odpoczynku, zresetowania się. Już gdzieś tam w głowie był zarys tego, że celem jest osiągnięcie najpierw kwalifikacji na tę super imprezę. Później cały czas jest ciężka praca, bo przychodzą mistrzostwa Europy, mistrzostwa świata. Na mistrzostwach świata w zeszłym roku w Paryżu mogliśmy wywalczyć kwalifikacje dla kraju i zrobiłem to. No i tak naprawdę po tej kwalifikacji to był najważniejszy, ostry, ciężki rok pracy, żeby na olimpiadzie dobrze wypaść.
- W Tokio niewiele Panu zabrakło do medalu, teraz celuje Pan w podium, złoto?
- Ogólnie ja biorę każdy medal w ciemno. Chciałbym dobrze wypaść przede wszystkim zrobić swoją życiówkę. Chciałbym być z siebie zadowolonym, a tak naprawdę medale rozda dyspozycja dnia. To nie jest tak, że można przewidzieć, kto jedzie tam w roli faworyta. Tak naprawdę cała nasza dwunastka jest brana jako faworyci do medalu. Nikt nie jedzie tam, aby wystartować i się poddać, tylko każdy jedzie walczyć o swoje.
- Ten wynik z Tokio bardziej Pana podłamał czy zmotywował do dalszej pracy?
- Do Tokio pojechałem rzutem na taśmę i z listy rezerwowej. Ja tam pojechałem i spełniłem swoje marzenia. Wypadłem jako czarny koń, bo tam tak naprawdę zabrakło trzech centymetrów do brązu i zająłem czwarte miejsce, bijąc niektóre nazwiska. Byłem na ustach całego świata. Teraz jest kilku nowych zawodników, świat poszedł do przodu, wyniki poszły do przodu Zobaczymy, tak jak powiedziałem, dyspozycja dnia pokaże, kto będzie mistrzem.
- Kiedy wychodzi Pan z orzełkiem na piersi to jest zupełnie inna motywacja?
- Oczywiście że tak. Zakładając koszulkę reprezentacyjną i mając tego orzełka wiesz, że startujesz dla kraju. Pokazujesz się jako zawodnik nominowany przez komitet, przez twój kraj. To jest coś fantastycznego. Wcześniej grałem kilkanaście lat w rugby, też z orzełkiem na piersi, i to jest wielką dumą.
- Widziałem że Pana motto to „Jeśli potrafisz o czymś marzyć, potrafisz tego dokonać”, marzenie o olimpiadzie nigdy nie zgasło?
- Przede wszystkim ono się zrealizowało. Teraz jest celem, bo marzenie zostało spełnione. Oczywiście, że marzę o medalu i to marzenie wciąż będzie, nawet jeśli będzie to medal „niższego koloru”. Marzenie, czyli wystartować na tak prestiżowej imprezie, zostało spełnione w Tokio, a teraz cel to zdobyć medal. Marzeniem zawsze jest wywalczyć złoto.
- Planuje Pan zwiedzić jakieś ciekawe miejsca w Paryżu?
- Nie, w Paryżu byłem w zeszłym roku. Teraz na wycieczkę się tam nie wybieram. Nie jadę jako turysta, tylko zawodnik. Będę żył w wiosce olimpijskiej z innymi zawodnikami. Mam nadzieję, że spotkam znajomych z całego świata, z rugby, z którymi kiedyś rywalizowałem. Teraz trzeba zresetować głowę, przygotować się na start, który będzie 1 września o godzinie 19:30.
- Kiedy Pan wylatuje do Paryża?
- W sobotę (24 sierpnia - red.) z rana wsiadamy w samochód i pędzimy do Warszawy. Tam mamy też obowiązki medialne o 14 i o 16:40 wylatujemy do Paryża.
- Dziękujemy bardzo, życzymy powodzenia w Paryżu!