
- Zacząłem szukać dyscypliny wspomagającej szkolenie łyżwiarzy. Zimy się skończyły, a trzeba było też „kombinować”, jak ciekawie trenować latem. Przyglądałem się triathlonowi z pewnym zaciekawieniem przez prawie dwa lata - tak Bogusław Tołwiński wspomina początek swojej przygody z triathlonem. Z elbląskim trenerem rozmawiamy m. in. dlaczego został triathlonistą, a nie np. kolarzem.
- Zaczęło się od...
- ...poszukiwań. W podstawówce szukałem jakieś dyscypliny sportowej dla siebie. Chciałem zostać kolarzem, ale w Mlexerze nie mieli dla mnie roweru, a swojego nie miałem. To był początek lat 80. ubiegłego wieku. Trochę ciągnęło mnie do sportów walki: epizod w zapasach i rok w judo. I tak trafiłem do Orła Elbląg, do sekcji łyżwiarstwa szybkiego, gdzie, można powiedzieć, zapuściłem korzenie. To była zima 1982 r. Łyżwiarstwo trenowałem do 19. roku życia.
- Jak wyglądały wówczas treningi łyżwiarzy?
- „Załapałem się” jeszcze na ostatnie „prawdziwe” zimy. Pamiętam, że ostatnia taka mroźna, „prawdziwa” zima była w 1986 r., gdzie w listopadzie lód zamarzał i do marca można było jeździć. Dużą frajdą dla młodych zawodników były obozy wyjazdowe. Mieliśmy np. dwa tygodnie obozu w Warszawie, tydzień w domu, znowu dwa tygodnie w Warszawie, tydzień w domu i znów na dwa tygodnie na obóz. Potrafiłem mieć osiem tygodni nieobecności w szkole. Nauczyciele straszyli, że matury nie zdam. Ale wtedy, dla nas, wyjazdy do Warszawy, czy do Zakopanego to było coś. Pamiętam zawody rozgrywane w temperaturze 25 stopni poniżej zera. Ówczesny regulamin przewidywał, że ścigać się można do minus piętnastu, ale wtedy mieliśmy prognozy, że przyjdzie ocieplenie i lodu nie będzie. Startowaliśmy we wszystkich ubraniach jakie mieliśmy, na 1500 metrów to była walka o przetrwanie.
- To skąd wziął się triathlon?
- Po szkole średniej poszedłem na AWF. Zostałem instruktorem łyżwiarstwa szybkiego w Olimpii i zacząłem szukać dyscypliny wspomagającej szkolenie łyżwiarzy. Zimy się skończyły, a trzeba było też „kombinować”, jak ciekawie trenować latem. Przyglądałem się triathlonowi z pewnym zaciekawieniem przez prawie dwa lata. Dokładnie 12 czerwca 1994 r. pojechałem na swoje pierwsze zawody triathlonowe do Kędzierzyna-Koźla. Wcześniej przygotowywałem się dwa miesiące do tego startu u boku Grzegorza Witkowskiego i Mariusza Zyska, którzy triathlon trenowali już dwa lata. Wiadomo, na trasie było ciężko, ale na macie wiedziałem, że to jest to. Wróciłem do Elbląga i powiedziałem moim podopiecznym, że zakładam sekcję triathlonu i zapytałem "Kto chce, może iść ze mną". Część zawodników została przy łyżwiarstwie, ale większość poszła za mną.
- Pamięta Pan pierwszy rower, na którym Pan wówczas wystartował?
- Kolarzówka, marki Romet, ale po pierwszym starcie szukałem czegoś lepszego. Kolega kupił sobie kolarzówkę, żeby dojeżdżać do pracy. Szybko mu się to znudziło i kupiłem ją od niego za całkiem dobre pieniądze. To był całkiem niezły rower Wheeler, osprzęt Shimano.RX100. W sekcji od początku jeździliśmy na własnym sprzęcie. Generalnie zasada była taka, żeby kupować starsze rowery, po to by nauczyć się je naprawiać. Wówczas na zawodach nie było serwisu i każdy zawodnik musiał sam sobie rower naprawić. Do roweru mieliśmy więc przymocowane zapasowe dętki, jakieś drobne narzędzia, żeby w razie czego sobie samodzielnie poradzić. Zawodnik, który potrafił sam rozłożyć i złożyć rower, był gotowy do startów.
- Początki łatwe nie były...
- Dyrektorem Międzyszkolnego Ośrodka Sportowego w 1994 roku był Stanisław Pernal. Podczas naszej pierwszej rozmowy o triathlonie i założeniu sekcji patrzył na tę inicjatywę z dystansem. Skończyło się na tym, że powiedział: „Potrenujcie sobie rok i zobaczymy co z tego wyniknie”. No to zaczęliśmy trenować. O ile biegać i jeździć rowerem można było w zasadzie gdziekolwiek, to z pływaniem były problemy. I tu chciałbym podziękować Ryszardowi Krzysztofowiczowi, który w Orliku wówczas prowadził trójbój nowoczesny. Pamiętam, że mieliśmy do dyspozycji jeden tor, raz w tygodniu przez godzinę na basenie wojskowym przy ul. Królewieckiej. Pół żartem można powiedzieć, że mieliśmy też trochę szczęścia, bo trafił nam się Grzegorz Piotrowicz, który w 1995 r. w duathlonie zdobył srebrny medal na mistrzostwach Polski młodzików. Grzesiek był wcześniej był łyżwiarzem i „przekwalifikował” się w bardzo dobrym stylu na triathlon. Ten medal to był jeden z argumentów za powstaniem sekcji triathlonu w MOS Elbląg.
- Jak wyglądał triathlon wcześniej?
- Najbardziej znany był Grzegorz Zgliczyński. Wcześniej trenował pięciobój, potem zajął się triathlonem. Na poważnie jego kariera sportowa rozwinęła się po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych, gdzie rozpoczął bardziej profesjonalne treningi. W Polsce w latach 90. wygrywał z kim chciał i gdzie chciał, bez względu na dystans i konkurentów. Był wówczas ikoną tego sportu. W słynnym Ironmanie na Hawajach był szesnasty. Do tej pory żaden Polak nie poprawił tego osiągnięcia.
- Lata 90. to wciąż okres pionierski triathlonu w Polsce.
- Pierwszy kurs instruktorów triathlonu odbył się w 1995 albo 96 roku. Byłem na nim, mam licencję z jednym z pierwszych numerów. Nie było trenerów tej dyscypliny, treningi w Polsce prowadzili lekkoatleci, pływacy lub kolarze. Wielu z nich treningi przeprowadzało „na czuja”. Triathlonistów w Polsce było bardzo mało, w porównaniu z tym co jest teraz. Kiedy przyjeżdżaliśmy na zawody do Górzna i było 150 zawodników, to wydawało nam się, że to jest maksimum, do czego możemy dojść. Długo czekaliśmy na boom, który nastąpił po 2011 r. Pomogło zainteresowanie „celebrytów”.

- Jak to wyglądało w Elblągu?
- O pływaniu już mówiłem, a biegaliśmy głównie po Bażantarni. W pierwszym podstawowym składzie znaleźli się: Ola i Anna Wojnarowskie, Anna Rybka, Wojtek Pogorzelski, Michał Majka, Krzysztof Sokołowski, Mikołaj Waliński, Sławek Ręczkowski, Grzegorz Piotrowicz, Krzysztof Wyżlic, Paweł Nerek, Łukasz Jadeszko, Jacek Rokicki i Marcin Florek. Dominował wówczas rocznik 1978. W 1998 r. Grzegorz Witkowski zorganizował pierwsze zawody: pływanie było na basenie otwartym – 600 metrów, jazda na rowerze w kierunku Jeleniej Doliny – 15 kilometrów i bieganie alejkami w pobliżu basenu – 3 kilometry, pamiętam były to trzy pętle po kilometrze. Potem dość długo nic się nie działo. Dopiero kiedy Marcin Florek założył firmę Labo Sport i wszedł Garmin Iron Triathlon, coś się ruszyło i to od razu na szeroką skalę.
- Kto się "przewinął" przez triathlon w Elblągu?
- Co roku od dwudziestu lat 22 grudnia z byłymi i obecnymi triathlonistami spotykamy się u mnie w domu na klubowej wigilii. Przeciętnie przychodzi około trzydziestu osób, chociaż zdarzały się i wigilie po pięćdziesiąt, ludzie przyjeżdżają z całej Polski, a nawet ze świata. Przez te 25 lat nasi zawodnicy zdobyli około 70 medali mistrzostw Polski. Marcin Florek był dwunasty w mistrzostwach świata na dystansie olimpijskim do lat 23. Swoją przygodę z triathlonem zaczynał u nas też Robert Karaś, aktualny mistrz świata w potrójnym Ironmanie. Zawodników z pierwszych lat już wymieniłem, zaś wszystkich którzy trenowali było już ok. 300. Bardzo wszystkim dziękuję za te 25 lat wspólnych doświadczeń.
- Skąd się wzięły biegi przeszkodowe - nowa sportowa „zajawka”?
- Podobna historia jak przy łyżwiarstwie szybkim. Znowu zacząłem szukać dyscypliny, która byłaby uzupełniająca względem triathlonu. W przypadku treningów triathlonowych potrzebne było wytrenowanie surowej siły. Dotychczas robiliśmy to na siłowniach. Biegi przeszkodowe pozwalają wyrobić sobie siłę w bardziej urozmaicony sposób. A poza tym to świetna zabawa. Podczas zawodów wielu uczestników obrzuca się błotem, można mieć wrażenie, że to jakiś powrót do zabaw z dzieciństwa szczególnie dla wielu statecznych i poważnych na co dzień ludzi. W 2017 r. z Kingą Lorek pojechaliśmy do Gdańska na pierwszy Runmageddon i zaskoczyło. W Elblągu chcę stworzyć trasę do biegów przeszkodowych w Bażantarni na trasie do Enduromana. Tutaj nie ma określonych reguł dotyczących przeszkód: każda trasa jest inna i każdy organizator zawodów może zbudować inne przeszkody. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
- Dziękuję za rozmowę