4 listopada 1939 r. Józef Franczuk, polski policjant z posterunku w Bóbrce na Podolu, ojciec 3-letniego Jurka i 7-letniej Marysi, został aresztowany przez NKWD. Po raz ostatni widział swoje dzieci i żonę przez zakratowane okno celi. - Mama strasznie płakała i ciągle powtarzała: Patrzcie i pamiętajcie... jakby coś przeczuwała – wspomina dziś Maria Sadłowska. - Nas wywieźli w kwietniu następnego roku. W tym samym czasie, jak się później okazało, mordowano naszych ojców, mężów. Ale my jeszcze długo po wojnie wierzyliśmy w cuda, że tata się odnajdzie. Posłuchaj wspomnień.
Ojciec pani Marii Sadłowskiej, Józef Franczuk, jest jedną z tysięcy ofiar zbrodni katyńskiej. Jego nazwisko znalazło się na tzw. ukraińskiej liście. Pani Maria do dziś nie wie jednak, gdzie spoczywają jego szczątki, być może w Bykowni. Jeszcze do niedawna, jak zdrowie pozwalało, w każdą rocznicę zbrodni z 1940 r. córka polskiego policjanta zapalała przed Krzyżem Katyńskim na cmentarzu Agrykola dwa znicze – czerwony dla wszystkich ofiar i niebieski – dla taty…
Co działo się z Józefem Franczukiem od chwili aresztowania rodzina wie niewiele. Najpierw był przetrzymywany w więzieniu miejscowym, później we Lwowie, ale jak długo?
- Czasem przyjmowano paczki, a czasem nie – mówi Maria Sadłowska. - Kiedy ojca wywieźli, nie wiem, ale po przyjeździe naszym do kołchozu, mama natychmiast przystąpiła do poszukiwań. Pisała do prokuratora lwowskiego, który odpowiedział, że ojciec wyjechał do Kijowa. Mama napisała więc do prokuratury w Kijowie z zapytaniem, gdzie jest jej mąż i że prosi o prawo do korespondencji. Po roku otrzymała odpowiedź, że ma się zwrócić do NKWD w miejscu zamieszkania. Rozmowa jak gęsi z prosięciem.... Mam te dokumenty. Następnie mama napisała do zarządu głównego do NKWD i oni jej odpisali, że nie będą zajmować się szukaniem więźniów. A to już przecież był sojusznik, z którym razem walczyliśmy – zauważa z gorzkim uśmiechem córka polskiego policjanta.
13 kwietnia 1940 r. 7-letnia wówczas Maria Sadłowska została wraz z matką i 3-letnim bratem deportowana w 1940 z miejscowości Wołowe, województwo lwowskie, do północnego Kazachstanu - do Aktubińska. W transporcie były rodziny mordowanych w tym czasie w Katyniu, Miednoje, Ostaszkowie, Bykowni oficerów, policjantów, żołnierzy. - Ale o tym świat dowiedział się dużo później – wskazuje dziś pani Maria.
Rodzina Józefa Franczuka trafiła do kołchozu, w którym musieli pracować zarówno dorośli, jak i dzieci. Pracować, ale i uczyć się, o co dbała mama pani Marii, która była nauczycielką. Zbierała ona na obczyźnie polskie sieroty, by stworzyć im dom. Wspólny dom. I wreszcie przywieźć do Polski.
W maju 1946 roku Maria Sadłowska wraz z mamą, młodszym bratem i grupą blisko 100 polskich dzieci trafiła do Elbląga. Dom Dziecka zorganizowano w budynku przy ulicy Królewieckiej 106, w którym obecnie znajduje się Komenda Miejska Policji.
Pani Maria mieszkała w nich przez rok. W tym czasie jej mama starała się zapewnić przyszłość sierotom. Nadal pracowała jako nauczycielka m. in. geografii i języka rosyjskiego. I czekała na męża...