UWAGA!

Kobieta Ikar, która nie zatonęła (Rok Kobiet, odc. 3)

 Elbląg, Odnalazłabym się w każdym zajęciu, ale mi nie chodziło o to, żeby przeżyć, ale żyć. Zgodnie z marzeniami i samą sobą - mówi Natalia Krystowska.
Odnalazłabym się w każdym zajęciu, ale mi nie chodziło o to, żeby przeżyć, ale żyć. Zgodnie z marzeniami i samą sobą - mówi Natalia Krystowska.(fot. Anna Dembińska)

Cykl "Rok Kobiet" ma za zadanie ukazać wyjątkowe elblążanki, a naszym zadaniem jest je znaleźć i Wam przedstawić. Miesiąc temu ukazała się historia pielęgniarki, a kwiecień jawi się pod hasłem... sztuki. Sztuka nie ma ograniczeń, sztuki nie tak łatwo zdefiniować. Podobnie jak bohaterki dzisiejszego artykułu. Najpierw – niepoprawna marzycielka, idąca po omacku, teraz – spełniona studentka aktorstwa, doskonale znająca swoje przeznaczenie. Droga 23-letniej Natalii Krystowskiej nie była usłana różami. Była raczej czymś pokroju pola minowego, przez które szła, nie wiedząc, czy kroki, które stawia, nie skończą się rozerwaniem na strzępy jej marzeń.  

Aleksandra Kwietniewska: - Od zawsze wiedziałaś, że chcesz być aktorką, czy to powołanie narodziło się z czasem?

Natalia Krystowska: - Nie, to nie było tak, że od małego uparcie powtarzałam, że będę grać na scenie i basta! Próbowałam różnych rzeczy i szukałam siebie. Zaczęło się od tańca towarzyskiego, potem próbowałam gry na saksofonie, a następnie skupiłam się na sporcie. Jak miałam 12 lat, rozpoczęłam pięcioletnie trenowanie piłki ręcznej i wtedy już zaczęłam zauważać u siebie to, że jestem „inna”..Nie mogłam grać jak inne dziewczyny, potrzebowałam robić „show”. Nie cieszyły mnie zwykłe bramki, ale te widowiskowe, takie, które zapadały w pamięć i wzbudzały emocje. Uważa się, że one w sporcie jest ważne, ale nie najważniejsze. Najważniejszy jest wynik. Byłam żądna wrażeń, czułam poniekąd, że to głównie po nie tam przychodzę. Chciałam być w centrum uwagi, czerpałam z tego satysfakcję. Ludzie z drużyny i przyjaciele pokochali mnie za dobrą energię i „dziwactwo”, które wnosiłam wszędzie tam, gdzie byłam. Obserwacja tego dała mi do myślenia... Skoro jestem szczęśliwa, mając na sobie wzrok ludzi i widząc ich entuzjazm, to może mam w sobie coś z... aktorki?
      
       - Pierwszy odważny krok w tym kierunku postawiłaś w liceum. Podjęłaś wtedy bardzo ryzykowną i dla wielu Twoich bliskich nierozsądną decyzję, jaką była diametralna zmiana profilu klasy. Z kierunku biologiczno-chemicznego, niedługo przed maturą, postanowiłaś wybrać humanistyczny i to z niego zdawać przedmioty na egzaminie dojrzałości. Dlaczego to zrobiłaś i jak zareagowali na to Twoi bliscy?

- Przyjaciele, którzy mnie dobrze znali, byli przyzwyczajeni do moich spontanicznych zmian i wiedzieli, że jak sobie coś postanowię, to nie odpuszczę. Większość rodziny była nastawiona sceptycznie. Myśleli, że jest to decyzja podyktowana buntem, a to była nieprawda. Myśli o zmianie profilu przed maturą długo w sobie dusiłam. Na „biol-chemie”, pomimo zgranej klasy, czułam się obco. Dotarło do mnie, że przecież nigdy nie wezmę do ręki skalpela ani strzykawki, nie przebrnę przez tonę nużących książek z zakresu wiedzy medycznej. Bardziej od budowy człowieka, jego ciała, komórek czy tkanek, interesowało mnie w nim to, co niewidoczne dla oka...

W klasie humanistycznej zbliżyłam się do literatury, do prozy i poezji. Patrzyłam na to także pragmatycznie – była to wiedza niezbędna na egzaminach do szkoły teatralnej. W międzyczasie trafiłam do grupy teatralnej, która była zupełnym przełomem w moim kreowaniu planów na przyszłość. Wiem, że będąc w klasie z rozszerzoną biologią i chemią, nigdy nie znalazłabym czasu na wielogodzinne przesiadywanie na deskach naszego elbląskiego teatru.
      
       - Chciałabym jeszcze wrócić do tematu twoich bliskich. Jak wspomniałaś, nie wszyscy popierali Cię w tych decyzjach. Masz żal do tych, którzy w Ciebie wątpili?

- Jakbyś zadała mi to pytanie cztery lata temu, powiedziałabym, że chcieli mi podciąć skrzydła, a ich wybijanie mi tego pomysłu z głowy, to ich zła interpretacja moich zamiarów. Myśleli, że to bunt młodzieńczy, ale ja byłam świadoma siebie i wiedziałam, co chcę robić w życiu. Niestety, oni mi nie ufali. Teraz, z perspektywy czasu wiem, że ich namawianie mnie, bym wybiła sobie aktorstwo z głowy, było podyktowane troską o moją przyszłość. Zrównałabym to z mitem o Ikarze i Dedalu. Byłam wtedy Ikarem i miałam ogromne marzenie, wyglądające z boku jako coś, co nie ma szans na powodzenie. Nic dziwnego, że rodzina bała się mojego „lotu”. Jednak przez te wszystkie lata dałam im tysiące dowodów na to, że się nie poddam. Wydaje mi się, że już odpuścili i zaufali, że wiem, co robię. Czy mam do nich żal...? Oczywiście, że nie. Ja dojrzałam, a oni dużo zrozumieli. Chociaż początki nie były łatwe, to czynami i ciężką pracą, którą obserwowali na bieżąco, przekonałam ich do siebie i swojego planu na życie.
      
       - Przed próbami dostania się do szkół teatralnych obcowałaś już ze sceną ładnych kilka lat. Powiesz o tym więcej?

- Pamiętam ten dzień jak dziś. To on był tym kluczowym, który zadecydował o moich wszystkich późniejszych decyzjach. Siedziałam w domu i przysypiałam nad podręcznikiem z biologii, błądziłam gdzieś myślami i nagle pojawiła się jedna konkretna... „to jest bez sensu”... Nie chodzi mi oczywiście o samą biologię, ale o to, że – Boże – to nie moja bajka! Otworzyłam laptopa i wpisałam hasło „grupa teatralna Elbląg”. Okazało się, że casting do takowej odbył się dokładnie dzień wcześniej... Na tym etapie mogłabym się poddać i powiedzieć „spróbuję za rok”, ale to była moja szansa, miałam dużo do stracenia. Odezwałam się do aktora Piotra Boratyńskiego, opiekuna tej grupy, z pytaniem, czy jest jeszcze możliwość dostania się do „Nietentego”. Dokładnie tydzień później zrobił nabór i zadzwonił do mnie z pytaniem, czy będę. Moja automatyczna odpowiedź „ale się uczę...” i jego stanowcze słowa „słuchaj, to twoja decyzja, casting już trwa” spowodowały, że w ciągu chwili już byłam na miejscu. Po tej rozmowie wybuchło we mnie wszystko to, co rosło przez te wszystkie lata. W końcu podjęłam odpowiednie kroki w odpowiednim kierunku.
      
       - Podczas uczęszczania do grupy obcowałaś z deskami teatru, zaliczyłaś pierwsze autorskie spektakle, poznałaś „swoich” ludzi i usłyszałaś pytanie, po którym „klamka zapadła”. Jak ono brzmiało?

- Dokładnie tak bym to nazwała. Podczas jednych z pierwszych zajęć Piotr Boratyński zapytał „chcesz być aktorką?” Ja powiedziałam – chciałabym. I wtedy Piotr zadał najważniejsze pytanie „to chcesz, czy byś chciała?” Zamurowało mnie. Są takie chwile w życiu, kiedy czujesz, że cały świat zwalnia, a nawet się zatrzymuje, bo w tym momencie ważą się twoje losy. Wiedziałam, że odpowiedź na to pytanie będzie ostateczną decyzją, będzie przysięgą nie tylko przed grupą, ale przed samą sobą. Magiczne słowo „chcę” zapadło i wtedy wiedziałam, że nie mam wyjścia. Nie chciałam go mieć, nie chciałam mieć już niepewności czy dylematów. To, co zrobił Piotr było mi potrzebne. Kubeł zimnej wody na głowę, po którym poszłam do sekretariatu zmienić profil klasy i pozostawić nie moje marzenia o pani doktor daleko w tyle. Od tamtego czasu byłam skupiona już tylko na jednym. Wizja mnie na scenie była silniejsza, niż jakakolwiek logika, racjonalne, pragmatyczne myślenie. Ja i aktorstwo, aktorstwo i ja. To się musiało udać.

  Elbląg, Kobieta Ikar, która nie zatonęła  (Rok Kobiet, odc. 3)
(fot. Anna Dembińska)


      
       - Pierwsze egzaminy do szkoły aktorskiej i pierwsze niepowodzenie... Co poszło nie tak? Czego nauczyła Cię ta próba?

- Za pierwszym razem podchodziłam do egzaminów w Łodzi, Warszawy, Wrocławia i Olsztynie. Łącznie z dojazdami, noclegami itp., te „pierwsze koty za płoty” kosztowały mnie około tysiąca złotych, ale to nie ma żadnego znaczenia, bo zapłaciłam za to wszystko znacznie większą cenę, ale wyciągnęłam też wnioski warte każdą złotówkę. Podstawowym błędem było to, że zaczęłam przygotowywać się zdecydowanie za późno, bo zostawiłam sobie na to tylko półtora miesiąca. Łącznie zdawało około tysiąca osób, z czego przyjmowano zaledwie dwadzieścia... Jeśli chodzi o wyniki, to czasami czekałam na nie kilka godzin, czasem dziesięć, czasem kilka dni. W Warszawie i Łodzi podziękowali mi na samym początku, co zabolało mnie najmocniej. Przejechałam pół Polski pociągami, by spędzić na sali tak naprawdę kilka minut. A ja byłam zbyt pewna siebie i to mnie zgubiło. Patrzyłam na listę przyjętych kandydatów bite 10 minut, bo nie mogłam uwierzyć, że mnie tam nie ma....
      
       - Czy wśród osób z Twojego otoczenia były takie, które mówiły Ci „Natalia, odpuść...”?

- Wiesz co, może były, w każdym razie wyparłam to z pamięci. Przewijają mi się tylko takie słowa „no dobra dziewczyno, ale co ty teraz przez ten rok będziesz robić?”
      
       - I co im odpowiadałaś?

- „Jak to co? To.”

 

- Jak minął Ci rok oczekiwań na drugie podejście zdawania do szkół aktorskich?
       -
Od razu pojechałam do Londynu na miesiąc. W zamyśle chciałam odłożyć trochę pieniędzy, pracując w restauracji, ale zatrudnienie znalazłam bardzo późno. Jak tak teraz o tym myślę, to ta spontaniczna podróż miała być swego rodzaju katharsis, czyli odreagowaniem stłumionych emocji. Na długich spacerach po angielskich uliczkach, zastanawiałam się, co robić dalej, zastanawiałam się nad sobą. Dodatkowo ten wyjazd miał mnie usamodzielnić, bo w planach miałam przeprowadzkę do Krakowa, gdzie byłam już zdana sama na siebie. Zapisałam się tam do Szkoły Prywatnej SPOT. Po pół roku zapisałam się na Warsztaty Aktorskie Doroty Zięciowskiej i Zbigniewa Kalety. Nie były to małe pieniądze. Z racji, że z Londynu przywiozłam grosze, dodatkowo, nocami, pracowałam jako promotorka w klubach i kelnerka, by mieć na życie i kształcenie.

 

- Nie brakowało Ci sił?

- Nie znałam nikogo, byłam tylko ja i mój „poroniony” cel w zagmatwanym Krakowie. Sił brakowało mi bardzo często. Parę godzin na sen, czasami kompletny brak snu i system: z pracy na warsztaty, z warsztatów do pracy. Mimo to nie wątpiłam. Odpowiedziałam Piotrowi „chcę być aktorką”. A jeśli czegoś chcę, to po to sięgam.
      
       - Drugie podejście i... znowu nie znalazłaś swojego nazwiska na żadnej z list. Nie pojawiło się zwątpienie i myśli, że może rzeczywiście nie to jest Ci pisane?

- Zaczynając od początku, zdawałam do Krakowa, Wrocławia, Warszawy, Łodzi, Białegostoku i Olsztyna. Tym razem kilkukrotnie dostawałam się do drugiego etapu, zachodziłam już dalej, niż wcześniej. Pierwsza próba nauczyła mnie, że nic nie jest pewne. Za pierwszym razem Olsztyn był na końcu i poszłam tam z myślą, że uda się na pewno. Teraz tak nie było, teraz wiedziałam, że może zdarzyć się wszystko. Miasto za miastem, szkoła za szkołą i odmowa za odmową... i ostatnie „dziękujemy” w Olsztynie. Za pierwszym razem tłumaczyłam to sobie krótkim przygotowaniem, małą pokorą i zbyt spontanicznym podejściem, ale teraz...


       - Pierwsza reakcja? Pierwsze emocje?

- Ryk. Pierwszy telefon – mama. Dławiąc się łzami, powiedziałam „mamo, ja i tak to będę robiła”.
      
       - Jak tym razem wyglądał kolejny rok oczekiwania na kolejne egzaminy?

- Tego bałam się najbardziej, że teraz znowu mam czekać rok i co ja będę robiła... Zdałam sobie sprawę, że wiecznie opieram się na swojej pewności co do tego marzenia. A to mogło być za mało.
      
       - Miałaś przez chwilę myślenie, że to jest marzenie, które się nie spełni?

- Nie. Może jestem szalona, ale nigdy nie zwątpiłam. Nawet jak płakałam, to nie ze strachu, że mi się nie uda, albo że chcę się poddać. Płakałam, zadając sobie pytanie „Boże, dlaczego ja teraz znowu będę musiała wypełnić czymś rok czekania i żyć w tej niepewności, skoro ja i tak doskonale wiem, że będę to robiła?!”.
       Chociaż, nie będę ukrywać: drugie niepowodzenie było dla mnie mocnym uderzeniem, po którym długo stawałam na nogi. Brak mojego nazwiska na listach w każdym z tych miast podciął mi skrzydła i mocno opadł mi ten „mój” charakterystyczny entuzjazm. Mocno się wyciszyłam. Przez pół roku studiowałam polonistykę, dorabiałam w sklepie z odzieżą i... spałam. Najchętniej zapadłabym w długi sen i obudziła się dopiero wiosną, na czas zwartych przygotowań i wyczekanych egzaminów.
      
       - Do trzech razy sztuka! Jakie uczucia towarzyszyły Ci, gdy wreszcie usłyszałaś swoje nazwisko wśród przyjętych do Studium Aktorskiego w Olsztynie?

- Nie mam pojęcia skąd, ale po prostu czułam to wszystkimi zmysłami i wiedziałam, że się uda. To nie była już ta „nadmuchana” pewność siebie, jak chociażby za pierwszym razem w Warszawie, ale pełen spokój ducha. Po prostu wiedziałam, że to jest mój rok i się nie pomyliłam. Za tym trzecim razem znowu obrałam sobie Kraków, Wrocław, Warszawę, Białystok i klasycznie – Olsztyn.

Porażka w Krakowie mnie mocno zabolała, bo zdążyłam pokochać to miasto, ale trudno. Do Olsztyna, jak zawsze, poszłam na samym końcu, cała z siniakach po wcześniejszych próbach. Wyciszona, zahartowana latami walki, opanowana. Miałam poczucie, że dam z siebie wszystko, ale wyzbyłam się tego dzikiego chaosu pożądania. Czy uratował mnie spokój? Nie wiem. Czułam po prostu, że idę po swoje. Jest nawet nagranie, gdy odczytywali listę i słychać było głośne „Natalia Krystowska!”. Nie było krzyku, pisku, śmiechu z mojej strony. Była odsapnięcie i dająca się słyszeć ulga. Myślałam „Chryste, wreszcie...”.
      
       - Komu najwięcej zawdzięczasz? Sobie za upór, czy innym za wsparcie?

- Myślę, że to się łączy. Jestem sobie ogromnie wdzięczna za to niepodważalne dążenie, natomiast myślę też, że dużo osób na mojej drodze dało mi ku temu podstawy. W oczach wielu ludzi, czy to moich przyjaciół, innych osób zdających, egzaminatorów, nauczycieli, aktorów, że chcą mnie zobaczyć na scenie. A jak się już coś takiego zobaczy, to się wie, że nie można zawieźć.
        

- Pandemia w połowie studiów... Jak to odczułaś?

- Trudno, tak to wypadło, wszystko dzieje się po coś. Moja przygoda dopiero się zaczyna i zdalne nauczanie aktorstwa wcale nie było takie złe. Nie psuję sobie nerwów przez rzeczy, na które nie mam wpływu. Czasy są ciężkie, jestem otwarta też na branżę filmową, bo na tę chwilę po prostu jest pewniejsza. Co nie zmienia faktu, że czuję, że moje miejsce jest w teatrze. Wiedziałam, że jeśli się poddam, nie będę żyła swoim życiem... Odnalazłabym się w każdej pracy i każdym zajęciu, ale mi nie chodziło o to, żeby przeżyć, ale żyć. Zgodnie z marzeniami i samą sobą.
      
       - Na jakim etapie jesteś teraz? Z czym wiążesz przyszłość?

- Teraz jestem na roku dyplomowym. Dwa dyplomy mam już za sobą, trzeci dyplom robię tu, w Elblągu. Chcę się sprawdzić na deskach teatru, na których stawiałam pierwsze kroki. Przede wszystkim to jest moje miasto, moje, w którym się wychowałam. Mam tu osoby, które mnie w „ten świat” wprowadziły no i nie oszukujmy się... Ta scena jedną z największych w Polsce. Praca na tak ogromnej scenie, przynosi ogromne doświadczenie i jest swego rodzaju zaszczytem. Aktualnie weszłam do obsady w spektaklu u nas Teatrze im. Aleksandra Sewruka. Powoli się tu odnajduję, bo czuję się, jakby moja przygoda zaczynała się od nowa.


       - W kilku słowach: czego ta sześcioletnia przygoda cię nauczyła?

- Przede wszystkim: zaufania do swojej intuicji i swojego serca i stłumienia czasami głosu czystego rozsądku. Nauczyła mnie tego, by iść za marzeniem, nawet po ciemku, na ślepo. Dodatkowo była to ogromna lekcja pokory i cierpliwości. Warto czekać i dążyć i dążyć i dążyć... Bo droga i to, co się na niej spotyka, jest często ważniejsze od samego celu.
      
       - Jest to cykl kobiet, więc nie może zabraknąć typowo „kobiecego” pytania. Jaką kobietą nazwałabyś się teraz? Jaką kobietą byłaś te 6 lat temu?

- Teraz jestem kobietą upartą, świadomą i mam więcej pewności siebie. Jestem wariatką, jestem marzycielką i idealistką, która głęboko opiera się na tym co czuje. Kiedyś, gdy byłam na etapie wspinaczki, nazwałabym siebie kobietą równie upartą, ale samotną w tych działaniach, co momentami budziło niepewność, ale nigdy zwątpienie.
      
       - Z jaką myślą budzisz się codziennie rano?

- Codziennie budzę się z myślą, że czeka mnie ogromnie długa droga, ale to „ta” droga i w końcu nią kroczę. Kiedyś budziłam się z myślą, że nie wiem gdzie jestem, ale to na pewno nie jest to miejsce, w którym chciałabym być. Głos mi się łamie, kiedy myślę, że mogłoby zdarzyć się w moim życiu coś, co uniemożliwiłoby mi aktorstwo.. Mimo myślenia „wszystko dzieje się po coś”, to byłoby coś strasznego, ale po prostu bym się z tym zmierzyła.


       - Masz jakąś uniwersalną radę, którą chciałabyś podzielić się ze wszystkimi kobietami? Niekoniecznie artystkami.

- Przede wszystkim, nie przejmować się tym co się wydarzy, kiedy opuścimy strefę komfortu. Chciałam pominąć znaną i błahą frazę „kto nie ryzykuje...” , żeby uniknąć banału, ale sama przekonałam się, jaka ogromna siła tkwi w tych prostych słowach. Codziennie przeżywam parę mikro idealnych chwil, czasami przeżywam makro idealne dni, których nigdy wcześniej sobie nie wyobrażałam ale jednak się dzieją. Dlaczego? Bo kiedyś zdecydowałam podjąć ryzyko, by do swojego ideału, do tego marzenia dążyć. Kobiety! Potrzeba odwagi, a najwięcej odwagi potrzeba właśnie żeby... się odważyć. Potem jest z górki. Ktoś mi kiedyś powiedział, że to jest tak jak z samochodem - najwięcej energii potrzeba, żeby odpalić silnik. I tego metaforycznego „odpalenia silnika” życzę Wam wszystkim.

Rozmawiała Aleksandra Kwietniewska

Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
  • Ladna dziewczyna :)
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    10
    1
    Młody elblazanin(2021-04-03)
  • Cykl „rok kobiet”, a kiedy cykl „rok mężczyzn”? Chciało się feminizacji to jedziemy z tematem na KAŻDEJ płaszczyźnie. A później w główkach się przewraca i błyskawice rysują na samochodach, blokując ruch uliczny.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    18
    11
    Jjrr(2021-04-03)
  • cudowna historia, gratuluję uporu!!! i życzę powodzenia na scenie : )
  • cudowna kobieta i cudownie przedstawiona historia👏👏👏
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    8
    0
    ANKA ELBLĄG(2021-04-03)
  • W tekście chyba nastąpiła pomyłka 32 a nie 23 lata i wtedy mogę się zgodzić :)
  • Wow:)dobry wywiad Hashtagi: #elblag
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    6
    0
    czytający(2021-04-03)
  • nie przejmować się tym co się wydarzy no tak po co najwyzej mina urwie jej nogi
  • Bo tak naprawdę, jeśli czegoś się bardzo mocno pragnie i włoży się serce w próby osiągnięcia tego, to wcześniej czy później się uda. Czasem życie rzuca kłody i często potrzebne jest wsparcie, które nie wszystkim jest dane mieć, ale przykład tej Pani pokazuje, że warto walczyć i być upartym aby spełnić marzenie i być szczęśliwym. Pozdrawiam serdecznie i szacunek dla bohaterki artykułu.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    7
    0
    Christopher(2021-04-03)
  • Na szczescie takich kobiet jak ona jest w Polszy pełno, pojedz do Niemiec czy Holandii. .. :(co nie zmienia faktu, ze fajnie jak ktos sie realizuje a nie siedzi za biurkiem i narzeka na zycie.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    2
    0
    dobra jak dobra zmiana(2021-04-03)
  • Ciekawa osoba, życze jej sukcesów w wybranym zawodzie nie tylko na deskach elbląskiego Teatru. To przykład, że w życiu trzeba być ambitnym i odważnym w dążeniu do celu zwlaszcza w młodości. Po Szkole Olsztyńskiej jest sporo znanych aktorów. Nie wszyscy muszą kończyć krakowską i uzyskac angaż do Starego, by być szczęsliwym i spełnionym w życiu.
  • szkoła olsztyńska to to samo co akademia medyczna w Olsztynie. Dno i dwa metry mułu.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    3
    3
    byłem_widziałem(2021-04-04)
  • Studium aktorskie w Olsztynie, to ledwo szkoła średnia. Radzę dalej walczyć o Kraków. Jeśli się nie uda, to coś nie tak jest z umiejętnościami aktorskimi, Teatr elbląski słaby.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    2
    2
    Anna L.(2021-04-05)
Reklama