W ratuszu odbyła się konferencja naukowa dotycząca budowy kanału żeglugowego przez Mierzeję Wiślaną. Od razu spieszę uspokoić naszych Czytelników – kanał taki można wybudować bez najmniejszego problemu. Poważni i bardzo utytułowani naukowcy wykazali niezbicie w swoich referatach, że nie ucierpi ani jedna rybka, ani jeden ptaszek, a zasolenie wody w Zalewie wzrośnie na którymś tam miejscu po przecinku. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to Holendrzy takie budowle hydrotechniczne wykonują przy okazji prac porządkowych w przydomowym ogródku.
Takie podejście nie dodaje powagi, ani wiarygodności temu dokumentowi. Trudno to określić inaczej jak zwykłą sufitologię. Zabrakło odpowiedzi na fundamentalne pytanie skąd brać fracht do wożenia przez przekop. Wydaje się, że firma produkcyjna, ta z głębi Polski, jak i z Modrzewiny, która raz wrzuci kontener np. z oknami na ciągnik, nie będzie chciała zbaczać do elbląskiego portu, tylko po to żeby ten kontener przeładować na statek i przewieźć go przez malowniczy Zalew. Jest to związane z dodatkowi kosztami i przede wszystkim stratą czasu. O wiele prościej i w sumie taniej będzie pojechać 50 kilometrów dalej do portu w Trójmieście wybudowaną za kilka lat trasą S7. Argument, że drogi dojazdowe do Gdańska się zapychają wydaje się mało przekonujący. Transport morski ma sens ekonomiczny, ale na dłuższych trasach. Z kolei linia żeglugowa do Hamburga bazująca na małych stateczkach nie ma szans konkurować z wielkimi kontenerowcami, które zawsze zaoferują mniejszy koszt jednostkowy. Powoływanie się na przedwojenne przykłady nie zawsze ma sens. Od tamtej pory istotnie zmieniły się warunki transportu morskiego i kołowego. Jedyną szansą dla elbląskiego portu wydaje się być wymiana towarów masowych z Kaliningradem, ale do tego nie potrzeba przekopu.
Na konferencji odżył także, powielany jak mantra, mit o tysiącach skandynawskich jachtów, które tylko czekają żeby pohalsować po Zalewie. Każdy kto odwiedził którąś z trójmiejskich przystani wie, że na palcach jednej ręki można zliczyć łodzie pod szwedzką czy duńską banderą. A nie ma tam przecież żadnych utrudnień żeglugowych. Z kolei atrakcji jakich oferuje Sopot, czy Gdańsk nigdy nie będziemy w stanie zapewnić w nadzalewowych portach. Traktowanie przekopu jak magicznej różdżki, która zapewni ruch turystyczny na Zalewie, jest chyba dużym nieporozumieniem. Bliski nam Jeziorak nie ma dostępu do morza, a w sezonie na wodzie jest biało od żagli. Wniosek jest jeden – magiczny przekop nie jest wcale niezbędnym warunkiem do przyciągnięcia żeglarzy. Dopóki nie zdiagnozujemy prawdziwych przyczyn kiepskiej kondycji turystyki wodnej na Zalewie Wiślanym, brak przekopu będzie tylko tanią wymówką.