Rozmowa ze Stefanem Szpalerskim, prezesem Elzam Holding SA.
Na początku grudnia upadła spółka Elzam Konstal. Udziałowcy i załoga zapowiadają, że wznowią działalność. Liczą jednak na pomoc. Wiem, że odmówił Pan prowadzenia rozmów ze związkowcami.
Zanim odpowiem na to pytanie, wrócę do początku problemów. Restrukturyzacja majątku po Zamechu rozpoczęła się z chwilą, gdy pojawił się inwestor – ABB. Koncern wybrał tę część majątku, która była mu potrzebna do produkcji turbin, pozostała – stała się częścią Elzamu. Można powiedzieć, że to, co zostało, to był majątek zbędny lub nadmierny. Dodam, że był on wart ponad 100 milionów złotych. Pozostało także około 3 tysięcy ludzi. Szybko okazało się, że po uwolnieniu się od tego „balastu” wyniki produkcji turbin poszybowały w górę. Drugim aktem restrukturyzacji było zagospodarowanie owego „balastu”. Do tej grupy zaliczam: obróbkę mechaniczną wielkich elementów, produkcję przekładni i łożysk.
Sporo osób twierdzi, że potencjał Zamechu został bezpowrotnie utracony.
Dziś na terenie dawniej należącym do Elzamu działa dziesięć spółek, które zatrudniają 1300 osób i które produkują elementy dawniej wytwarzane przez Zamech. Aktywność tych firm na rzecz Alstomu (Alstom wykupił sektor energetyczny ABB – aut.) wynosi 15 - 20 procent – a zatem ich zdolność produkcyjna w ramach Zamechu nie była w pełni wykorzystywana. Dziś z tego samego majątku, przy często mniejszym zatrudnieniu, firmy te produkują pięciokrotnie więcej, tworzą zdrowe, niezagrożone stanowiska pracy i ich przyszłość rysuje się – moim zdaniem - dość optymistycznie.
Jak było z Konstalem?
Oprócz wspomnianych gałęzi produkcji było kilka rodzajów aktywności Zamechu, które stały z boku głównej linii. Przykładem jest tu produkująca naczepy kolejowe czy samochodowe Stokota, która jest dziś zdrową spółką oraz Elzam Konstal i Skrawmet. W obu ostatnich firmach wystąpił opór przez restrukturyzacją. Typowym rozwiązaniem w sytuacji, gdy firma, która potrzebuje zmian, już istnieje, jest restrukturyzacja przed utworzeniem nowego podmiotu lub już w trakcie jego organizacji. Jej szefowie wybierają wówczas z majątku dotychczasowej jednostki ludzi i maszyny, które będą potrzebne w nowej działalności. Skutkuje to tym, że spółka od razu startuje zdrowa, tak, jakby była prywatną spółką tworzoną od podstaw. W Konstalu i Skrawmecie był opór. Był opór, bo to musi boleć - i niestety boli. Szefowie Skrawmetu szybciej zorientowali się, że tak nie można i wykonali restrukturyzację przez upadłość. Jest to jedna z form dość powszechnie stosowanych. Dziś ta spółka może nie jest silna, ale z miesiąca na miesiąc widać, że jej kondycja się poprawia. Konstal bronił się przed restrukturyzacją dłużej, z tym, że teraz osoby z nim związane zdają się wierzyć w cud, w zmartwychwstanie w dawnej postaci.
Pan w to nie wierzy?
To jest niemożliwe. Można zastanowić się nad stworzeniem kilku mniejszych podmiotów lub wykorzystaniem tych elementów, które są dobre, ale zmartwychwstanie w dawnej postaci wymagałoby cudu, a ja nie jestem specjalistą w tej dziedzinie.
W przypadku Konstalu, podobno, od początku było źle. Kapitał założycielski to było 100 tysięcy złotych, a spółka, aby rozpocząć działalność musiała wykupić część produkcji i maszyn – i już na starcie zadłużyć się na około 4 miliony złotych.
Wydaje mi się, że zawsze jest ważne, by w spokoju i dobrej atmosferze przygotować to, co ma się stać. Jeśli się to przygotowuje w złej atmosferze, skutki są nie najlepsze. Od roku 1994 Elzam Holding dołożył do Konstalu 7,2 miliona złotych. Spółka rzeczywiście startowała z kapitałem 100 tysięcy, ale już po siedmiu miesiącach działalności, w 1999, podwyższono go o 3 miliony 765 tysięcy złotych. Może taki był plan: wystartujcie z małym kapitałem, a potem go powiększymy? Trudno mi dziś rozważać; faktem jest, że o tyle kapitał się powiększył.
Z tego, co wiem, kwoty, które Pan podaje związane były już z restrukturyzacją długów. Konstal jednak upadł. Czy będzie Pan chciał rozmawiać ze związkowcami?
Nie, bo ja nie jestem stroną w tej sprawie. Nie jestem ani pracodawcą, ani udziałowcem. Mam tylko długi – 1,4 miliona złotych. Umarzanie Konstalowi zaległych zobowiązań przypomina robienie transfuzji człowiekowi, który nie chce się poddać operacji. Moim zdaniem jest to bezcelowe. Różnica między mną, a innymi wierzycielami polega tylko na tym, że Elzam Holding dysponuje różnymi halami - największym w tej dziedzinie potencjałem. Mogę wynająć ileś hal na różne rodzaje aktywności, ale - podkreślam - moim zdaniem, wiara w zmartwychwstanie Konstalu w dawnej postaci jest złudna. Jedynym rozwiązaniem jest podzielenie tego na kawałki i próba podjęcia aktywności w mniejszych rozmiarach.
Związkowcy przypominają, że Konstal to spółka-córka Elzamu. Czy strategia holdingu zakładała - lub zakłada - pomoc swoim „dzieciom”?
Na pewno nie jest to w interesie udziałowców holdingu. Ja i moi poprzednicy w różny sposób staraliśmy się okazywać pomoc wszystkim spółkom startującym lub działającym na naszym terenie, np. przez umorzenia lub okresowe obniżki stawek dzierżaw. Za każdym razem, kiedy granicą pomocy jest interes akcjonariuszy, na których straży majątku stoję, działam jednak tak, by pilnować majątku akcjonariuszy.
Co dzieje się dziś z zyskami holdingu? W Elblągu panuje powszechna opinia, że pieniądze są z miasta „wyprowadzane”.
Uważam, że jest to opinia z gruntu fałszywa. Obowiązuje prawo własności i właściciel ma z zyskami prawo robić, co zechce. Z bieżącej działalności zysk jest dziś bliski zeru. Dochody, które uzyskujemy, pochodzą z wyprzedaży pozamechowskiego majątku, którego jesteśmy dziedzicem. W chwili, kiedy społeczeństwo polskie zdecydowało, że w Polsce ma być kapitalizm, to ze wszystkim konsekwencjami, także tą, że właściciel będzie „wyprowadzać” pieniądze.
Co z zyskami?
Są wypłacane akcjonariuszom. Jest to szesnaście narodowych funduszy inwestycyjnych i około tysiąca byłych pracowników Zamechu. Większość z nich mieszka w Elblągu i okolicach. Jeśli chodzi o strukturę kapitału, sytuacja jest trochę inna. Głównym właścicielem są fundusze, które stanowią 85 procent akcjonariatu, 23 procent ma skarb państwa.
To efekt „Programu powszechnej prywatyzacji”.
Program powstał bodaj w roku 1992, według wzorów amerykańskich. Rzecz polega na tym, że np. tysiąc osób składa się po tysiąc dolarów i wybiera zarządcę, który ten milion inwestuje w jakieś przedsięwzięcie. Po upływie określonego czasu, np. po pięciu latach zarządzający wycofuje pieniądze z interesu udziałowców wypłaca zysk. Oczekiwania udziałowców są takie, że wycofają więcej niż zainwestowali. W Polsce stało się tak, że większość obywateli, jak tylko dostała świadectwa udziałowe, natychmiast je sprzedała za 40 złotych i zarobiła na tym 20 złotych. Byli jednak tacy, którzy skupili świadectwa. Po latach okazało się, że jedni nie mają, a inni mają dużo. To jest kapitalizm.
Przekształceniami zajmuje się Pan od 20 lat. Jak ocenia Pan to, co stało się z Zamechem?
Uważam, że generalnie stało się dobrze. Jak mówią Czesi: to se na wrati. Czasy wielkich socjalistycznych zakładów pracy, w których pracowały tysiące ludzi i wszyscy byli szczęśliwi, choć i wtedy narzekali, się skończyły. Ten majątek jest dziś wykorzystywany wielokrotnie efektywniej niż dawniej, a to oznacza, że pewność istnienia tych miejsc pracy jest znakomicie większa. Wchodzimy do Unii Europejskiej. Tam trzeba będzie wytrzymać nacisk konkurencji. Gdybyśmy weszli do Unii bez tych 13 lat transformacji, padlibyśmy drugiego dnia. Dziś iluś ludzi nauczyło się żyć na konkurencyjnym rynku, ba, nauczyło się zwyciężać. Iluś nauczyło się pracować w firmie poddanej presji konkurencji. Można powiedzieć, że restrukturyzacja Zamechu to był trening przed zawodami, które rozpoczną się 1 maja przyszłego roku.
Rozumiem, że uważa Pan, iż wielkiego niegdyś zakładu nie można było utrzymać w dawnej postaci?
Tak. I uważam też, że to, co było tu robione, było racjonalne. Uważam, że nie była to żywiołowa wyprzedaż majątku, ale towarzyszyła jej działalność zmierzająca do kreowania nowych podmiotów gospodarczych. To, że one są chudsze niż dawne wydziały, że zatrudniają mniej osób i mają mniej majątku, jest nieistotne. Istotne jest, że produkują więcej, mają lepsze wyniki, a przymus zmniejszania kosztów jest powszechny. Każdy w swoim prywatnym życiu rozumie, że w domu trzeba oszczędzać. W zakładzie pracy jest tak samo.
Jak zmiany czekają holding?
Dziś więcej niż połowa majątku została już wyprzedana. Zatrudniamy 20 osób, w przyszłym roku będzie ich 10. Aktywność Elzamu polega na tym, że chcemy wyprzedać wszystko, co mamy przy ul. Niskiej i - w ostatniej kolejności - cały teren przy ul. Grunwaldzkiej…
… oraz halę handlową.
Tak. Ze struktury tego terenu wynika, że nie ma sensu sprzedawać tego po kawałku. To powinno zostać sprzedane w całości, bo hale z tyłu bez tej z przodu nie są wiele warte.
Co to może oznaczać dla handlujących w tym miejscu?
To, że będą mieli nowego właściciela i nic więcej. Oczywiście nowy właściciel oznacza niewiadomą, ale żeby kupić taki majątek, musi to być rozsądny biznesmen, bo to są duże pieniądze. Jeśli ktoś już je zrobił to znaczy, że jest to dobry biznesmen.
Nie widzi Pan takiej możliwości, że kupcy sami kupią halę?
Jeżeli dysponują tak poważnymi kapitałami - czemu nie, ale to jest kilkanaście milionów złotych.
Co będzie potem?
Program NFI kończy się w roku 2006, więc do końca roku 2005 sprawa musi zostać jakoś rozwiązana. Możliwe są dwa warianty: pierwszy - że po sprzedaży terenów przy Niskiej spółka osiągnie wartość 10 – 15 milionów oraz będzie posiadała teren przy Grunwaldzkiej, na który znajdzie się nabywca. Druga możliwość jest - moim zdaniem – niekorzystna. To wariant likwidacyjny, tzn. Elzam Holding zostanie zlikwidowany, a majątek sprzedany po kawałku.
Czego życzyłby Pan elblążanom?
Tego, by możliwie szybko znalazł się nabywca, który zwiąże z tym terenem swoją przyszłość. Inaczej działa bowiem ktoś, kto planuje coś w wieloletnim horyzoncie czasowym, a inaczej ktoś, kto w ciągu dwóch lat będzie się chciał stąd wycofać.
* Część tej rozmowy ukazała się na antenie Telewizji Elbląskiej
Zanim odpowiem na to pytanie, wrócę do początku problemów. Restrukturyzacja majątku po Zamechu rozpoczęła się z chwilą, gdy pojawił się inwestor – ABB. Koncern wybrał tę część majątku, która była mu potrzebna do produkcji turbin, pozostała – stała się częścią Elzamu. Można powiedzieć, że to, co zostało, to był majątek zbędny lub nadmierny. Dodam, że był on wart ponad 100 milionów złotych. Pozostało także około 3 tysięcy ludzi. Szybko okazało się, że po uwolnieniu się od tego „balastu” wyniki produkcji turbin poszybowały w górę. Drugim aktem restrukturyzacji było zagospodarowanie owego „balastu”. Do tej grupy zaliczam: obróbkę mechaniczną wielkich elementów, produkcję przekładni i łożysk.
Sporo osób twierdzi, że potencjał Zamechu został bezpowrotnie utracony.
Dziś na terenie dawniej należącym do Elzamu działa dziesięć spółek, które zatrudniają 1300 osób i które produkują elementy dawniej wytwarzane przez Zamech. Aktywność tych firm na rzecz Alstomu (Alstom wykupił sektor energetyczny ABB – aut.) wynosi 15 - 20 procent – a zatem ich zdolność produkcyjna w ramach Zamechu nie była w pełni wykorzystywana. Dziś z tego samego majątku, przy często mniejszym zatrudnieniu, firmy te produkują pięciokrotnie więcej, tworzą zdrowe, niezagrożone stanowiska pracy i ich przyszłość rysuje się – moim zdaniem - dość optymistycznie.
Jak było z Konstalem?
Oprócz wspomnianych gałęzi produkcji było kilka rodzajów aktywności Zamechu, które stały z boku głównej linii. Przykładem jest tu produkująca naczepy kolejowe czy samochodowe Stokota, która jest dziś zdrową spółką oraz Elzam Konstal i Skrawmet. W obu ostatnich firmach wystąpił opór przez restrukturyzacją. Typowym rozwiązaniem w sytuacji, gdy firma, która potrzebuje zmian, już istnieje, jest restrukturyzacja przed utworzeniem nowego podmiotu lub już w trakcie jego organizacji. Jej szefowie wybierają wówczas z majątku dotychczasowej jednostki ludzi i maszyny, które będą potrzebne w nowej działalności. Skutkuje to tym, że spółka od razu startuje zdrowa, tak, jakby była prywatną spółką tworzoną od podstaw. W Konstalu i Skrawmecie był opór. Był opór, bo to musi boleć - i niestety boli. Szefowie Skrawmetu szybciej zorientowali się, że tak nie można i wykonali restrukturyzację przez upadłość. Jest to jedna z form dość powszechnie stosowanych. Dziś ta spółka może nie jest silna, ale z miesiąca na miesiąc widać, że jej kondycja się poprawia. Konstal bronił się przed restrukturyzacją dłużej, z tym, że teraz osoby z nim związane zdają się wierzyć w cud, w zmartwychwstanie w dawnej postaci.
Pan w to nie wierzy?
To jest niemożliwe. Można zastanowić się nad stworzeniem kilku mniejszych podmiotów lub wykorzystaniem tych elementów, które są dobre, ale zmartwychwstanie w dawnej postaci wymagałoby cudu, a ja nie jestem specjalistą w tej dziedzinie.
W przypadku Konstalu, podobno, od początku było źle. Kapitał założycielski to było 100 tysięcy złotych, a spółka, aby rozpocząć działalność musiała wykupić część produkcji i maszyn – i już na starcie zadłużyć się na około 4 miliony złotych.
Wydaje mi się, że zawsze jest ważne, by w spokoju i dobrej atmosferze przygotować to, co ma się stać. Jeśli się to przygotowuje w złej atmosferze, skutki są nie najlepsze. Od roku 1994 Elzam Holding dołożył do Konstalu 7,2 miliona złotych. Spółka rzeczywiście startowała z kapitałem 100 tysięcy, ale już po siedmiu miesiącach działalności, w 1999, podwyższono go o 3 miliony 765 tysięcy złotych. Może taki był plan: wystartujcie z małym kapitałem, a potem go powiększymy? Trudno mi dziś rozważać; faktem jest, że o tyle kapitał się powiększył.
Z tego, co wiem, kwoty, które Pan podaje związane były już z restrukturyzacją długów. Konstal jednak upadł. Czy będzie Pan chciał rozmawiać ze związkowcami?
Nie, bo ja nie jestem stroną w tej sprawie. Nie jestem ani pracodawcą, ani udziałowcem. Mam tylko długi – 1,4 miliona złotych. Umarzanie Konstalowi zaległych zobowiązań przypomina robienie transfuzji człowiekowi, który nie chce się poddać operacji. Moim zdaniem jest to bezcelowe. Różnica między mną, a innymi wierzycielami polega tylko na tym, że Elzam Holding dysponuje różnymi halami - największym w tej dziedzinie potencjałem. Mogę wynająć ileś hal na różne rodzaje aktywności, ale - podkreślam - moim zdaniem, wiara w zmartwychwstanie Konstalu w dawnej postaci jest złudna. Jedynym rozwiązaniem jest podzielenie tego na kawałki i próba podjęcia aktywności w mniejszych rozmiarach.
Związkowcy przypominają, że Konstal to spółka-córka Elzamu. Czy strategia holdingu zakładała - lub zakłada - pomoc swoim „dzieciom”?
Na pewno nie jest to w interesie udziałowców holdingu. Ja i moi poprzednicy w różny sposób staraliśmy się okazywać pomoc wszystkim spółkom startującym lub działającym na naszym terenie, np. przez umorzenia lub okresowe obniżki stawek dzierżaw. Za każdym razem, kiedy granicą pomocy jest interes akcjonariuszy, na których straży majątku stoję, działam jednak tak, by pilnować majątku akcjonariuszy.
Co dzieje się dziś z zyskami holdingu? W Elblągu panuje powszechna opinia, że pieniądze są z miasta „wyprowadzane”.
Uważam, że jest to opinia z gruntu fałszywa. Obowiązuje prawo własności i właściciel ma z zyskami prawo robić, co zechce. Z bieżącej działalności zysk jest dziś bliski zeru. Dochody, które uzyskujemy, pochodzą z wyprzedaży pozamechowskiego majątku, którego jesteśmy dziedzicem. W chwili, kiedy społeczeństwo polskie zdecydowało, że w Polsce ma być kapitalizm, to ze wszystkim konsekwencjami, także tą, że właściciel będzie „wyprowadzać” pieniądze.
Co z zyskami?
Są wypłacane akcjonariuszom. Jest to szesnaście narodowych funduszy inwestycyjnych i około tysiąca byłych pracowników Zamechu. Większość z nich mieszka w Elblągu i okolicach. Jeśli chodzi o strukturę kapitału, sytuacja jest trochę inna. Głównym właścicielem są fundusze, które stanowią 85 procent akcjonariatu, 23 procent ma skarb państwa.
To efekt „Programu powszechnej prywatyzacji”.
Program powstał bodaj w roku 1992, według wzorów amerykańskich. Rzecz polega na tym, że np. tysiąc osób składa się po tysiąc dolarów i wybiera zarządcę, który ten milion inwestuje w jakieś przedsięwzięcie. Po upływie określonego czasu, np. po pięciu latach zarządzający wycofuje pieniądze z interesu udziałowców wypłaca zysk. Oczekiwania udziałowców są takie, że wycofają więcej niż zainwestowali. W Polsce stało się tak, że większość obywateli, jak tylko dostała świadectwa udziałowe, natychmiast je sprzedała za 40 złotych i zarobiła na tym 20 złotych. Byli jednak tacy, którzy skupili świadectwa. Po latach okazało się, że jedni nie mają, a inni mają dużo. To jest kapitalizm.
Przekształceniami zajmuje się Pan od 20 lat. Jak ocenia Pan to, co stało się z Zamechem?
Uważam, że generalnie stało się dobrze. Jak mówią Czesi: to se na wrati. Czasy wielkich socjalistycznych zakładów pracy, w których pracowały tysiące ludzi i wszyscy byli szczęśliwi, choć i wtedy narzekali, się skończyły. Ten majątek jest dziś wykorzystywany wielokrotnie efektywniej niż dawniej, a to oznacza, że pewność istnienia tych miejsc pracy jest znakomicie większa. Wchodzimy do Unii Europejskiej. Tam trzeba będzie wytrzymać nacisk konkurencji. Gdybyśmy weszli do Unii bez tych 13 lat transformacji, padlibyśmy drugiego dnia. Dziś iluś ludzi nauczyło się żyć na konkurencyjnym rynku, ba, nauczyło się zwyciężać. Iluś nauczyło się pracować w firmie poddanej presji konkurencji. Można powiedzieć, że restrukturyzacja Zamechu to był trening przed zawodami, które rozpoczną się 1 maja przyszłego roku.
Rozumiem, że uważa Pan, iż wielkiego niegdyś zakładu nie można było utrzymać w dawnej postaci?
Tak. I uważam też, że to, co było tu robione, było racjonalne. Uważam, że nie była to żywiołowa wyprzedaż majątku, ale towarzyszyła jej działalność zmierzająca do kreowania nowych podmiotów gospodarczych. To, że one są chudsze niż dawne wydziały, że zatrudniają mniej osób i mają mniej majątku, jest nieistotne. Istotne jest, że produkują więcej, mają lepsze wyniki, a przymus zmniejszania kosztów jest powszechny. Każdy w swoim prywatnym życiu rozumie, że w domu trzeba oszczędzać. W zakładzie pracy jest tak samo.
Jak zmiany czekają holding?
Dziś więcej niż połowa majątku została już wyprzedana. Zatrudniamy 20 osób, w przyszłym roku będzie ich 10. Aktywność Elzamu polega na tym, że chcemy wyprzedać wszystko, co mamy przy ul. Niskiej i - w ostatniej kolejności - cały teren przy ul. Grunwaldzkiej…
… oraz halę handlową.
Tak. Ze struktury tego terenu wynika, że nie ma sensu sprzedawać tego po kawałku. To powinno zostać sprzedane w całości, bo hale z tyłu bez tej z przodu nie są wiele warte.
Co to może oznaczać dla handlujących w tym miejscu?
To, że będą mieli nowego właściciela i nic więcej. Oczywiście nowy właściciel oznacza niewiadomą, ale żeby kupić taki majątek, musi to być rozsądny biznesmen, bo to są duże pieniądze. Jeśli ktoś już je zrobił to znaczy, że jest to dobry biznesmen.
Nie widzi Pan takiej możliwości, że kupcy sami kupią halę?
Jeżeli dysponują tak poważnymi kapitałami - czemu nie, ale to jest kilkanaście milionów złotych.
Co będzie potem?
Program NFI kończy się w roku 2006, więc do końca roku 2005 sprawa musi zostać jakoś rozwiązana. Możliwe są dwa warianty: pierwszy - że po sprzedaży terenów przy Niskiej spółka osiągnie wartość 10 – 15 milionów oraz będzie posiadała teren przy Grunwaldzkiej, na który znajdzie się nabywca. Druga możliwość jest - moim zdaniem – niekorzystna. To wariant likwidacyjny, tzn. Elzam Holding zostanie zlikwidowany, a majątek sprzedany po kawałku.
Czego życzyłby Pan elblążanom?
Tego, by możliwie szybko znalazł się nabywca, który zwiąże z tym terenem swoją przyszłość. Inaczej działa bowiem ktoś, kto planuje coś w wieloletnim horyzoncie czasowym, a inaczej ktoś, kto w ciągu dwóch lat będzie się chciał stąd wycofać.
* Część tej rozmowy ukazała się na antenie Telewizji Elbląskiej
rozmawiała Agnieszka Jarzębska