Ważnym elementem mojego dzieciństwa – przypadającego na lata 90. - było obcowanie z filmami. Miałem to szczęście, że w tamtej dekadzie nie brakowało przeznaczonych dla młodszych widzów produkcji, które do dziś cieszą się uznaniem i popularnością, a jeszcze większe szczęście, że mogłem je obejrzeć po raz pierwszy na wielkim ekranie. To właśnie wizytom w kinie – przede wszystkim w Światowidzie - chciałbym poświęcić ten odcinek mojej wspominkowej serii.
Często w tym cyklu zdarzało mi się pisać o obiektach czy miejscach, które dziś już nie istnieją (tzw. ruski rynek, sklep Kacper etc.) - wspaniale, że jednym z nich nie jest Światowid, w którym moja przygoda z chodzeniem do kina na dobre się rozpoczęła. Przeciwnie, możliwość oglądania premier mamy tam do dziś, a przecież Światowid istniał jeszcze długo przed tym, jak ja trafiłem tam po raz pierwszy, zatem wspomnieniami z wizyt tam mogą dzielić się kolejne pokolenia elblążan.
Sam kojarzę Światowid mojego dzieciństwa z kilkoma charakterystycznymi elementami – napisem SALON GIER mijanym w drodze do wejścia głównego, ścianami wyłożonymi drewnem, oświetlonym światłem lamp, muzyką wybrzmiewającą cicho przed seansem i zielonym napisem EXIT, który było wyraźnie widać, gdy światła już gasły. Po seansie można było wyjść bezpośrednio na zewnątrz, a obok drzwi namalowany był przez jakiś czas mural, który zniknął później przy okazji remontu. Jak wszystko, co opisuję w tym cyklu, wspominam te składowe z wielkim sentymentem i kojarzę z dziecięcą ekscytacją sprawiającą, że nawet tak prozaiczne elementy mają wyjątkowy wymiar.
Pierwszym filmem, który zobaczyłem w kinie, najpewniej w listopadzie 1995, była animacja „Pocahontas”. Samego oglądania nie pamiętam, ale mam na uwadze, że było mi dane usłyszeć „Kolorowy wiatr” z kinowych głośników. Doskonale kojarzę za to, że na dworze było wtedy bardzo zimno, a schody wejściowe do kina pokrywała warstwa lodu. „Pocahontas” był jednym z filmów wpisujących się w tak zwany renesans Disneya, gdy studio wróciło do formy i tworzyło animacje odnoszące sukcesy komercyjne i dobrze przyjmowane przez widzów, m.in. „Herkulesa”, „Mulan” czy „Króla lwa” – choć na tym ostatnim akurat niestety nie byłem, debiutował rok przed „Pocahontas”.
Najpierw były więc seanse w kinie, a później, jeśli film się spodobał (a zazwyczaj się podobał), nabywanie go na kasecie VHS i odtwarzanie jej raz po raz w domowym zaciszu. Także w latach 90. pojawiły się pierwsze pełnometrażowe filmy studia Pixar – to właśnie w Światowidzie miałem okazję zobaczyć premierowo dwie części „Toy Story” (na drugiej, w roku 2000, siedząc w pierwszym rzędzie i kręcąc głową od lewej do prawej jak na meczu tenisowym) czy „Dawno temu w trawie”. Nieco później, bo już po na początku XXI wieku, w Światowidzie obejrzałem dwie części „Harry’ego Pottera” (drugą na sali kameralnej, będącej wówczas nowością) i mój pierwszy w kinie film z napisami, czyli „Hulka” z 2003 roku. Jest to przy okazji jedyny film, na który się spóźniłem i przez to przegapiłem zawiązanie akcji, a i tak z seansu wyszedłem zachwycony. No i wreszcie to właśnie w Światowidzie zobaczyłem swoje pierwsze „Star Wars” na dużym ekranie – „Zemstę Sithów”. Bilet mam do dziś i jest to cenna pamiątka. Z dzisiejszej perspektywy – gdy na co dzień zajmuję się pisaniem o kinie, a niektóre ze wspomnianych wyżej filmów pokazuję już własnemu synowi – jeszcze bardziej doceniam, że mogłem zobaczyć je na dużym ekranie, a Światowid już zawsze będzie mi się kojarzyć nie tylko z zielonym EXIT czy przygaszonymi lampami, ale z miejscem, w którym na dobre zaczęła się moja przygoda z przeżywaniem filmów i ekscytacja kolejnymi premierami.
Zbliżając się do końca - choć to Światowid był kinem pierwszego wyboru, z radością mogę powiedzieć, że miałem okazję odwiedzić także legendarne kino Syrena, wpisujące się już w kategorię obiektów dziś nieistniejących. Tutaj akurat byłem jedynie kilka razy, zatem nie jestem z Syreną związany z sentymentem w takim stopniu, jak ze Światowidem. Zdaję się na czytelników i ich wspomnienia w temacie. To, co ja najbardziej zapamiętałem z Syreny, to… tekturowa figura tytułowego bohatera „Maski” z Jimem Carreyem, która stała w wejściowym holu. I seanse „Kosmicznego meczu” oraz pierwszego aktorskiego „Asterixa”. A Wy?
Jak zawsze liczę na Czytelników i ich wspomnienia – chętnie przeczytam, jakie filmy widzieliście w Światowidzie, Syrenie, a także innych nieistniejących już elbląskich kinach i jakie wspomnienia towarzyszą wam, gdy o nich myślicie. Tymczasem do zobaczenia – może spotkamy się na jakimś seansie?