Mieszkaniec spółdzielni Zakrzewo, największego osiedla w Elblągu, od 20 lat walczy o godne warunki w swoim mieszkaniu. Sprawa potyka się o kolejne sądy i prokuraturę, do finału wciąż jednak nie doszło.
Zaczęło się od znanej i przez wielu źle wspominanej wykładziny pod nazwą lenteks. Na początku lat osiemdziesiątych, z powodu wykrycia wad technologicznych, polski rząd nakazał usunięcie lenteksowych podłóg w mieszkaniach w całym kraju. Spółdzielnia Zakrzewo zdobyła na ten cel pieniądze. W odpowiedzi na interwencję, jaką w sprawie Jana Gawrońskiego podjął poseł Prawa i Sprawiedliwości Aleksander Szczygło, władze Zakrzewa napisały, że ich poprzednicy zaciągnęli kredyt i sami wyremontowali, dali ekwiwalenty pieniężne lub wykładziny prawie 500 mieszkańcom. W mieszkaniu Jana Gawrońskiego prace rozpoczęły się w marcu 1985 roku, ale nie zakończyły się, bo ekipa remontowa zerwała tylko część podłoża.
Pył i kłaki
- Robotnicy zerwali tylko plastik, który pokrywał podłogę, a reszta została, jak przedtem - opowiada nasz czytelnik. - Efekt był taki, że nadal spod nóg wydobywał się dziwny pył, który dosłownie zżerał wykładziny. Dywany w moim domu rozkładały się na drobne kłaczki. Kiedy jednak pytałem o termin dokończenia remontu, usłyszałem, że są pilniejsze prace, np. naprawy dachów.
Walka o naprawę trwała 6 lat. Niestety także i kolejne, podjęte po interwencji sanepidu prace, wynajęta przez spółdzielnię prywatna firma spartaczyła.
- Z powodu źle wykonanych robót, m.in. uszkodzona została instalacja elektryczna, a w łazience popękały mi kafelki - mówi Gawroński.
Pan Jan twierdzi też, że aby uwolnić się od odpowiedzialności za źle przeprowadzony remont oraz za to, że lenteks nie znikł jeszcze w 1985 roku, przedstawiciele spółdzielni sfałszowali część dokumentów.
- W sądzie pokazano mi fikcyjny protokół odbioru robót, a przecież przez te wszystkie lata, aż do dziś, nie pofatygował się do mnie nikt z zarządu, rady nadzorczej ani z właścicieli firmy budowlanej - denerwuje się lokator.
Spółdzielnia zaprzecza zarzutom mieszkańca.
Lokator zaprzecza
Jej obecna prezes, Urszula Orłowska - Budo twierdzi, że zlecenie dla firmy remontowej obejmowało tylko wymianę tzw. podłoża podposadzkowego, a nie całości podłogi i że resztę - tzw. masę samopoziomującą - wylał na to podłoże sam pan Jan:
- Zgodnie z regulaminem napraw, jaki obowiązuje w naszej spółdzielni, wewnątrz lokali kładziemy tylko podłoża podposadzkowe, natomiast wykonanie posadzki i położenie masy samopoziomującej obciąża lokatora.
Temu twierdzeniu lokator jednak zaprzecza. Mówi, że jako rencista pierwszej grupy nie był w stanie tego zrobić i że masę wylał wykonawca, aby ukryć źle zrobione podłoże podłogi. Prezes Budo mówi, że z archiwalnych dokumentów wynika też, że swego czasu Jan Gawroński dostał do spółdzielni wykładzinę.
- To przecież niemożliwe, bo kupiłem ją sam i mam na to dokumenty - opowiada mieszkaniec. - Poza tym, to ja przez tyle lat domagam się dokończenia remontu, którego niedoróbki musiałem usuwać, m.in. przez kupno i położenie wykładziny.
- My mamy dokumenty, że na usunięcie lenteksu część lokatorów pobrała ekwiwalenty finansowe, a część wykładziny, ale dziś, po latach, trudno dochodzić, jak było naprawdę - przyznaje prezes.
Było, minęło?
Urszula Orłowska - Budo zapewnia przy tym, że dokumentów związanych z feralną podłogą spółdzielnia nigdy nie fałszowała i dodaje, że sprawa lenteksu właściwie już się przedawniła. W uchwalonym w 1996 roku nowym regulaminie spółdzielni znalazł się bowiem zapis, że wymiana lenteksu spoczywa na lokatorach.
- Każdy element wyposażenie mieszkania ma swoją wartość użytkową, która wraz z upływem lat się zmniejsza - wyjaśnia prezes Zakrzewa. - Trwałość wykładziny lenteksowej regulamin określa na 8 lat, a budynek, w którym mieszka pan Gawroński, został oddany do użytku 27 lat temu, więc już dawno powinna ona zostać wymieniona.
- Zmiany w regulaminie poprzedni prezes wprowadził m.in. dlatego, że walczyłem o to, by dokończono prace, które powinny się zakończyć w latach osiemdziesiątych, bo spółdzielnia dostała na to pieniądze - denerwuje się nasz czytelnik.
Zastrzeżenia w sprawie usuwania lenteksu przez Zakrzewo ma nie tylko Jan Gawroński.
Fatamorgana
- O, proszę zobaczyć, tu jest ten lenteks - pokazuje sąsiadka pana Jana. - Tak mieszkałam przez prawie 30 lat. Pył był taki, że przez cały rok musiałby być okna pootwierane. Teraz w całym domu trwa wymiana podłóg. Udało mi się do tego nakłonić spółdzielnię dopiero, kiedy wykupiłam mieszkanie na własność. Kiedy w 1992 wykryto u mnie nowotwór, poprosiłam Zarzewo o usunięcie lenteksu. W odpowiedzi dostałam pismo, że... przecież u mnie był już remont. Kiedy skierowałam sprawę do prokuratury, to jeszcze usłyszałam, że otrzymałam od spółdzielni wykładzinę lub ekwiwalent, a to przecież nieprawda. Znajomi z Ustki mówili mi, że kiedy u nich usuwano lenteks, chodzili pracownicy spółdzielni i dawali do podpisu listy, a u mnie nikt nie był...
Pytań w tej drobnej, mogłoby się wydawać, sprawie, jest wiele. Pan Jan i jego sąsiadka sugerują, że osób w takiej samej sytuacji może być więcej. Co jednak, jeśli byłaby to prawda, mogło się stać z pieniędzmi z bankowego kredytu na wymianę lenteksowych podłóg? Dziś pewne jest jednak to, że - zdaniem dwóch niezależnych biegłych - podłoga w mieszkaniu Jana Gawrońskiego została źle wykonana.
- Podłogi są krzywe, a progi ruchome, między poszczególnymi częściami mieszkania są uskoki, które mogą być niebezpieczne, jeśli ktoś się o nie potknie - wylicza Zygmunt Zadura, biegły z Prabut.
Sąd powołał go po tym, jak ze względu na niemożność zachowania pełnego obiektywizmu biegli z Elbląga odmawiali zajęcia się sprawą.
- Cały remont został źle wykonany. Ja, po prostu, nie chciałbym w takim mieszkaniu żyć - przyznaje biegły.
Kolejny sąd
Prezes Zakrzewa zapewnia, że jest otwarta na zakończenie całej sprawy. Tymczasem już w najbliższą środę 12 stycznia przed Sądem Grodzkim odbędzie się kolejna rozprawa. Na poprzedniej zeznania składał biegły Zygmunt Zadura, który powiedział, że ze względu na to, iż jest spoza Elbląga, na oględziny mieszkania mógł przyjechać tylko w sobotę: - Mimo wyznaczonego wcześniej terminu nikt ze spółdzielni nie pojawił się na wizji lokalnej.
Po zakończeniu posiedzenia biegły powiedział nam, że - jego zdaniem - przypadek Jana Gawrońskiego jest bardzo dziwny.
- Uwagi lokatora na temat skandalicznie przeprowadzonego remontu powinny były zostać uwzględnione od razu; zastanawiające, że sprawa musiał się aż oprzeć o sąd - mówi Zygmunt Zadura.
Spółdzielnia zakwestionowała opinię biegłego.
- Chcieliśmy, aby przełożył wizytę, a poza zapoznał się tylko z tym, co mówi jedna strona i nie zajrzał do dokumentów, jakie my mamy – wyjaśnia Urszula Orłowska – Budo, podkreślając raz jeszcze, że mimo wszystko jest otwarta na zakończenie sporu.
Podobnych sporów między spółdzielniami a lokatorami toczy się zapewne wiele, ale tej dramatyzmu dodaje fakt, że i Jan Gawroński, i jego sąsiadka chorują na raka. Na raka zmarło już także kilkoro innych mieszkańców domu przy ul. Wiejskiej. Ci ludzie byli i są przekonani, że odpowiedzialny za to jest lenteks.
Pył i kłaki
- Robotnicy zerwali tylko plastik, który pokrywał podłogę, a reszta została, jak przedtem - opowiada nasz czytelnik. - Efekt był taki, że nadal spod nóg wydobywał się dziwny pył, który dosłownie zżerał wykładziny. Dywany w moim domu rozkładały się na drobne kłaczki. Kiedy jednak pytałem o termin dokończenia remontu, usłyszałem, że są pilniejsze prace, np. naprawy dachów.
Walka o naprawę trwała 6 lat. Niestety także i kolejne, podjęte po interwencji sanepidu prace, wynajęta przez spółdzielnię prywatna firma spartaczyła.
- Z powodu źle wykonanych robót, m.in. uszkodzona została instalacja elektryczna, a w łazience popękały mi kafelki - mówi Gawroński.
Pan Jan twierdzi też, że aby uwolnić się od odpowiedzialności za źle przeprowadzony remont oraz za to, że lenteks nie znikł jeszcze w 1985 roku, przedstawiciele spółdzielni sfałszowali część dokumentów.
- W sądzie pokazano mi fikcyjny protokół odbioru robót, a przecież przez te wszystkie lata, aż do dziś, nie pofatygował się do mnie nikt z zarządu, rady nadzorczej ani z właścicieli firmy budowlanej - denerwuje się lokator.
Spółdzielnia zaprzecza zarzutom mieszkańca.
Lokator zaprzecza
Jej obecna prezes, Urszula Orłowska - Budo twierdzi, że zlecenie dla firmy remontowej obejmowało tylko wymianę tzw. podłoża podposadzkowego, a nie całości podłogi i że resztę - tzw. masę samopoziomującą - wylał na to podłoże sam pan Jan:
- Zgodnie z regulaminem napraw, jaki obowiązuje w naszej spółdzielni, wewnątrz lokali kładziemy tylko podłoża podposadzkowe, natomiast wykonanie posadzki i położenie masy samopoziomującej obciąża lokatora.
Temu twierdzeniu lokator jednak zaprzecza. Mówi, że jako rencista pierwszej grupy nie był w stanie tego zrobić i że masę wylał wykonawca, aby ukryć źle zrobione podłoże podłogi. Prezes Budo mówi, że z archiwalnych dokumentów wynika też, że swego czasu Jan Gawroński dostał do spółdzielni wykładzinę.
- To przecież niemożliwe, bo kupiłem ją sam i mam na to dokumenty - opowiada mieszkaniec. - Poza tym, to ja przez tyle lat domagam się dokończenia remontu, którego niedoróbki musiałem usuwać, m.in. przez kupno i położenie wykładziny.
- My mamy dokumenty, że na usunięcie lenteksu część lokatorów pobrała ekwiwalenty finansowe, a część wykładziny, ale dziś, po latach, trudno dochodzić, jak było naprawdę - przyznaje prezes.
Było, minęło?
Urszula Orłowska - Budo zapewnia przy tym, że dokumentów związanych z feralną podłogą spółdzielnia nigdy nie fałszowała i dodaje, że sprawa lenteksu właściwie już się przedawniła. W uchwalonym w 1996 roku nowym regulaminie spółdzielni znalazł się bowiem zapis, że wymiana lenteksu spoczywa na lokatorach.
- Każdy element wyposażenie mieszkania ma swoją wartość użytkową, która wraz z upływem lat się zmniejsza - wyjaśnia prezes Zakrzewa. - Trwałość wykładziny lenteksowej regulamin określa na 8 lat, a budynek, w którym mieszka pan Gawroński, został oddany do użytku 27 lat temu, więc już dawno powinna ona zostać wymieniona.
- Zmiany w regulaminie poprzedni prezes wprowadził m.in. dlatego, że walczyłem o to, by dokończono prace, które powinny się zakończyć w latach osiemdziesiątych, bo spółdzielnia dostała na to pieniądze - denerwuje się nasz czytelnik.
Zastrzeżenia w sprawie usuwania lenteksu przez Zakrzewo ma nie tylko Jan Gawroński.
Fatamorgana
- O, proszę zobaczyć, tu jest ten lenteks - pokazuje sąsiadka pana Jana. - Tak mieszkałam przez prawie 30 lat. Pył był taki, że przez cały rok musiałby być okna pootwierane. Teraz w całym domu trwa wymiana podłóg. Udało mi się do tego nakłonić spółdzielnię dopiero, kiedy wykupiłam mieszkanie na własność. Kiedy w 1992 wykryto u mnie nowotwór, poprosiłam Zarzewo o usunięcie lenteksu. W odpowiedzi dostałam pismo, że... przecież u mnie był już remont. Kiedy skierowałam sprawę do prokuratury, to jeszcze usłyszałam, że otrzymałam od spółdzielni wykładzinę lub ekwiwalent, a to przecież nieprawda. Znajomi z Ustki mówili mi, że kiedy u nich usuwano lenteks, chodzili pracownicy spółdzielni i dawali do podpisu listy, a u mnie nikt nie był...
Pytań w tej drobnej, mogłoby się wydawać, sprawie, jest wiele. Pan Jan i jego sąsiadka sugerują, że osób w takiej samej sytuacji może być więcej. Co jednak, jeśli byłaby to prawda, mogło się stać z pieniędzmi z bankowego kredytu na wymianę lenteksowych podłóg? Dziś pewne jest jednak to, że - zdaniem dwóch niezależnych biegłych - podłoga w mieszkaniu Jana Gawrońskiego została źle wykonana.
- Podłogi są krzywe, a progi ruchome, między poszczególnymi częściami mieszkania są uskoki, które mogą być niebezpieczne, jeśli ktoś się o nie potknie - wylicza Zygmunt Zadura, biegły z Prabut.
Sąd powołał go po tym, jak ze względu na niemożność zachowania pełnego obiektywizmu biegli z Elbląga odmawiali zajęcia się sprawą.
- Cały remont został źle wykonany. Ja, po prostu, nie chciałbym w takim mieszkaniu żyć - przyznaje biegły.
Kolejny sąd
Prezes Zakrzewa zapewnia, że jest otwarta na zakończenie całej sprawy. Tymczasem już w najbliższą środę 12 stycznia przed Sądem Grodzkim odbędzie się kolejna rozprawa. Na poprzedniej zeznania składał biegły Zygmunt Zadura, który powiedział, że ze względu na to, iż jest spoza Elbląga, na oględziny mieszkania mógł przyjechać tylko w sobotę: - Mimo wyznaczonego wcześniej terminu nikt ze spółdzielni nie pojawił się na wizji lokalnej.
Po zakończeniu posiedzenia biegły powiedział nam, że - jego zdaniem - przypadek Jana Gawrońskiego jest bardzo dziwny.
- Uwagi lokatora na temat skandalicznie przeprowadzonego remontu powinny były zostać uwzględnione od razu; zastanawiające, że sprawa musiał się aż oprzeć o sąd - mówi Zygmunt Zadura.
Spółdzielnia zakwestionowała opinię biegłego.
- Chcieliśmy, aby przełożył wizytę, a poza zapoznał się tylko z tym, co mówi jedna strona i nie zajrzał do dokumentów, jakie my mamy – wyjaśnia Urszula Orłowska – Budo, podkreślając raz jeszcze, że mimo wszystko jest otwarta na zakończenie sporu.
Podobnych sporów między spółdzielniami a lokatorami toczy się zapewne wiele, ale tej dramatyzmu dodaje fakt, że i Jan Gawroński, i jego sąsiadka chorują na raka. Na raka zmarło już także kilkoro innych mieszkańców domu przy ul. Wiejskiej. Ci ludzie byli i są przekonani, że odpowiedzialny za to jest lenteks.
Joanna Torsh