To nie są łagodne Azorki czy Burki, które cieszą się na widok swojego pana. To zwierzęta, które żyją na wolności i są zmuszone do tego, by przetrwać. To sprawia, że mogą być niebezpieczne. Bezdomne psy spędzają sen z powiek mieszkańcom Rubna Wielkiego, którzy po prostu boją się o siebie i swoje zwierzęta.
Mieszkańcy osiedla w Rubnie Wielkim, które leży w granicach miasta, mają spory problem. Jak relacjonuje jedna z mieszkanek bezdomne, dzikie psy "biegają watahami" i "dosłownie zachowują się jak wilki".
- Znamy swoich sąsiadów i ich zwierzęta, wiemy do kogo należy ten kot czy tamten pies. Nasze zwierzęta nigdy nie wyrządzały żadnych szkód i nie stanowiły żadnego zagrożenia. Natomiast odkąd mnożą się dzikie psy w okolicach wysypiska śmieci jest więcej niebezpiecznych sytuacji. Psy coraz częściej pojawiają się na naszych podwórkach i tworzą zagrożenie dla zwierząt – relacjonuje mieszkanka Rubna. - Wielokrotnie zdarzało się, że zagryzały kury i koty. Ostatnio zagryzły psa sąsiadki. Tak okaleczonego i cierpiącego psa jeszcze nie widzieliśmy. Miał wygryzioną połowę szyi, wyszarpany cały bok, a z ogona został strzęp. Widok tego nieszczęsnego psa był koszmarny. Doczołgał się tylko do drzwi i tam zdechł.
Problem znają urzędnicy miejscy i nie jest to dla nich temat nowy.
- Pierwsze informacje na temat tej grupy psów pojawiły się pod koniec maja. Szacujemy, że jest ich nie więcej niż dziesięć – wyjaśnia Łukasz Mierzejewski z Biura Prasowego Urzędu Miejskiego. - Cały problem polega na tym, że to zwierzęta domowe, ale bezdomne i zdziczałe. Nie można tych zwierząt zabić, poza tym na tym terenie, który należy do miasta, nie można strzelać, więc w grę nie wchodzi pomoc Polskiego Związku Łowieckiego.
Mieszkańcy wielokrotnie zgłaszali tę sprawę do elbląskiego schroniska dla zwierząt.
- Robimy co możemy, ale nasze elbląskie metody zawodzą. Klatki łapki nie działają, a broń do usypiania, którą dysponuje Urząd Miejski jest nieskuteczna, zbyt stara. Poza tym te psy są bardzo sprytne, bardzo trudno je wyłapać. Jeżeli dostajemy zgłoszenie jedziemy na miejsce i jeśli się uda zabieramy chociaż szczeniaki – mówi Agnieszka Wierzbicka, kierowniczka schroniska. - W tym roku zima była łagodna, ale rok temu było tak, że kiedy dzieci przyjeżdżały ze szkoły autobusem odprowadzaliśmy je do sklepu, skąd odbierali je rodzice. Nie jest to normalna sytuacja.
Rozwiązaniem mógłby być zakup nowej broni weterynaryjnej, ale to wydatek rzędu 12 tys. zł, trzeba również doliczyć koszty szkolenia. Takich pieniędzy w kasie miejskiej nie ma, więc urzędnicy radzą sobie jak mogą.
- Podajemy tym psom środki farmakologiczne zawinięte w mięso po to, żeby je uśpić i przewieźć do schroniska. Trzeba jednak mieć na uwadze to, że zanim zaczną one działać taki pies może już dość daleko odejść, trudno go wytropić – dodaje Mierzejewski.
Z kolei Agnieszka Wierzbicka dodaje, że padł nawet pomysł, żeby wystąpić o zgodę na odstrzał z broni palnej.
- Mimo wszystko to są jednak psy. Nie możemy teraz zrobić z nich wilków – kwituje.
- Znamy swoich sąsiadów i ich zwierzęta, wiemy do kogo należy ten kot czy tamten pies. Nasze zwierzęta nigdy nie wyrządzały żadnych szkód i nie stanowiły żadnego zagrożenia. Natomiast odkąd mnożą się dzikie psy w okolicach wysypiska śmieci jest więcej niebezpiecznych sytuacji. Psy coraz częściej pojawiają się na naszych podwórkach i tworzą zagrożenie dla zwierząt – relacjonuje mieszkanka Rubna. - Wielokrotnie zdarzało się, że zagryzały kury i koty. Ostatnio zagryzły psa sąsiadki. Tak okaleczonego i cierpiącego psa jeszcze nie widzieliśmy. Miał wygryzioną połowę szyi, wyszarpany cały bok, a z ogona został strzęp. Widok tego nieszczęsnego psa był koszmarny. Doczołgał się tylko do drzwi i tam zdechł.
Problem znają urzędnicy miejscy i nie jest to dla nich temat nowy.
- Pierwsze informacje na temat tej grupy psów pojawiły się pod koniec maja. Szacujemy, że jest ich nie więcej niż dziesięć – wyjaśnia Łukasz Mierzejewski z Biura Prasowego Urzędu Miejskiego. - Cały problem polega na tym, że to zwierzęta domowe, ale bezdomne i zdziczałe. Nie można tych zwierząt zabić, poza tym na tym terenie, który należy do miasta, nie można strzelać, więc w grę nie wchodzi pomoc Polskiego Związku Łowieckiego.
Mieszkańcy wielokrotnie zgłaszali tę sprawę do elbląskiego schroniska dla zwierząt.
- Robimy co możemy, ale nasze elbląskie metody zawodzą. Klatki łapki nie działają, a broń do usypiania, którą dysponuje Urząd Miejski jest nieskuteczna, zbyt stara. Poza tym te psy są bardzo sprytne, bardzo trudno je wyłapać. Jeżeli dostajemy zgłoszenie jedziemy na miejsce i jeśli się uda zabieramy chociaż szczeniaki – mówi Agnieszka Wierzbicka, kierowniczka schroniska. - W tym roku zima była łagodna, ale rok temu było tak, że kiedy dzieci przyjeżdżały ze szkoły autobusem odprowadzaliśmy je do sklepu, skąd odbierali je rodzice. Nie jest to normalna sytuacja.
Rozwiązaniem mógłby być zakup nowej broni weterynaryjnej, ale to wydatek rzędu 12 tys. zł, trzeba również doliczyć koszty szkolenia. Takich pieniędzy w kasie miejskiej nie ma, więc urzędnicy radzą sobie jak mogą.
- Podajemy tym psom środki farmakologiczne zawinięte w mięso po to, żeby je uśpić i przewieźć do schroniska. Trzeba jednak mieć na uwadze to, że zanim zaczną one działać taki pies może już dość daleko odejść, trudno go wytropić – dodaje Mierzejewski.
Z kolei Agnieszka Wierzbicka dodaje, że padł nawet pomysł, żeby wystąpić o zgodę na odstrzał z broni palnej.
- Mimo wszystko to są jednak psy. Nie możemy teraz zrobić z nich wilków – kwituje.
mw