Jak wiadomo, zwierzęta raz do roku mówią ludzkim głosem. Okazuje się, że politykom też się zdarza, co uwidoczniły wiadome nagrania. Wypada zaczekać, aż nasze lokalne tuzy też powiedzą kiedyś prawdę. Problem z tym, że w naszych elbląskich warunkach jest ona nie do przyjęcia.
Na razie prawdę o sromocie finansowej mówi (a w zasadzie pisze) Pan Stefan Rembelski. Mam od lat jednak wrażenie, że jest to głos wołającego na puszczy. Pisanie, że Elbląg jest na skraju finansowej zapaści, to dla większości mieszkańców fikcja, dla reszty niewygodna prawda. Podział jest mniej więcej taki, że uboga większość zabiegana, aby związać koniec z końcem, jest też obojętna na problemy miasta jako całości i nie uczestniczy w wyborach. Mniejszość, która korzysta w miejskich/samorządowych dobrodziejstw, może dzięki temu aktywnie kreować tak władze, aby móc spokojnie egzystować.
Już dawno pisałem, że władze zachowują się jak 3-latek, który zakrywa sobie oczy i udaje, że go nie widać. Tak samo jest ze stanem finansów miejskich. Władze nie chcą widzieć problemu, bo zgodnie z naszą słowiańską naturą liczymy, że jakoś to będzie. Nawet gdyby Elbląg miał mieć komisarza, to i tak największą szansę ma obecny prezydent, gdyż PO kolejnych wyborów może nie wygrać, a w takim wypadku nominacje będzie wręczał Prezes-premier Kaczyński.
Problem jest niezwykle złożony, a wyjście z niego niezwykle bolesne od strony społecznej. Pan Stefan pisze na przykład o wydatkach na edukację w naszym mieście. Jak rasowy polityk jednak nie napisał najważniejszego, że w edukacji konieczne będą zwolnienia i to duże. Pisanie takich rzeczy przed wyborami jest szaleństwem i grozi marginalizacją, nie mniej jednak jest to prawda. Nauczyciele, moim zdaniem, są sami sobie winni. Ich istnienie w takiej liczbie byłoby uzasadnione tylko i wyłącznie wybitnymi osiągnięciami ich uczniów. Tymczasem elbląskie szkoły dołują w rankingach nie tylko ogólnopolskich ale nawet w wojewódzkich. Powody mogą być dwa. Z jednej strony żenujący poziom samych nauczycieli, którzy chronieni przez prawo wychodzą z złożenia „czy się stoi czy się leży…” lub mamy zwyczajnie tępą młodzież… Innych opcji nie ma.
Kwestie zwolnień wśród nauczycieli i urzędników miejskich (których też jest dużo za dużo) to sprawa politycznie wybuchowa, bowiem te dwie grypy społeczne są dosyć silne i karne, więc ich głos i ich rodzin jest prawie zawsze rozstrzygający. Tak samo zresztą jest np. z PSL-em, który w Elblągu przyjął nazwę Dobry Samorząd. W skali kraju PSL ma bardzo stabilne poparcie zapewniane przez członków partii, sympatyków oraz rodziny i znajomych, którzy z dobrodziejstw władzy partyjnej czerpią pełnymi garściami. Gdyby nagle PSL-ówców odciąć od licznych „korytek”, to zwiędnie także poparcie dla tego ugrupowania. Tymczasem na państwowych posadkach trzymają się kurczowo i z sukcesem.
Chcę przez to powiedzieć, że budżetówka (to określenie potoczne) popierać będzie zawsze tego, kto zapewni jej spokojną przyszłość. Przy bierności reszty wyborców wynik jest z góry do przewidzenia.
W wymiarze lokalnym ma to wymiar tragiczny dla miasta. Rządy panów Nowaczyka i Wilka w zasadzie nie różnią się niczym, gdyż podstawowym elementem jest stabilizacja i przetrwanie do wyborów. Żadne zmiany, które mogłyby wyrwać Elbląg z marazmu, nie będą miały miejsca. Liczy się krucha równowaga. Sprawy większości mieszkańców są na szarym końcu listy priorytetów - bo większość z nas na wybory nie chodzi.
Przykładem może być kąpielisko miejskie, które mogłoby w sezonie przyjmować tysiące ludzi, dodajmy w większości niechodzących na wybory. W jego miejsce mamy budowę basenu, z którego korzystać będą tylko ci, którzy mają jeszcze trochę pieniędzy do wydania. W naszych elbląskich warunkach ludzie zatrudnieni w miejskich spółkach, szkołach – ale to także aktywni wyborcy. To nic, że rekonstrukcja miejskiego kąpieliska byłaby tańsza i z korzyścią dla dużej grupy mieszkańców. Nowy basen będzie przeznaczony dla tych, którzy chodzą na wybory i to się liczy. Takich przykładów, gdzie dobro małej grupki ludzi przedkłada się nad dobro większości, jest wiele. Ważne, żeby przypodobać się wyborcom – nic innego się nie liczy także jeżeli chodzi o finanse.
Jedynym rozwiązaniem byłaby rekordowa frekwencja w czasie wyborów, ale w naszych warunkach to szybciej w piekle spadnie śnieg lub Rosjanie oddadzą Krym Ukraińcom niż do urn pójdzie więcej niż 50 procent uprawnionych. Innymi słowy „na zachodzie bez zmian”, tylko kiedy się opamiętamy?
Już dawno pisałem, że władze zachowują się jak 3-latek, który zakrywa sobie oczy i udaje, że go nie widać. Tak samo jest ze stanem finansów miejskich. Władze nie chcą widzieć problemu, bo zgodnie z naszą słowiańską naturą liczymy, że jakoś to będzie. Nawet gdyby Elbląg miał mieć komisarza, to i tak największą szansę ma obecny prezydent, gdyż PO kolejnych wyborów może nie wygrać, a w takim wypadku nominacje będzie wręczał Prezes-premier Kaczyński.
Problem jest niezwykle złożony, a wyjście z niego niezwykle bolesne od strony społecznej. Pan Stefan pisze na przykład o wydatkach na edukację w naszym mieście. Jak rasowy polityk jednak nie napisał najważniejszego, że w edukacji konieczne będą zwolnienia i to duże. Pisanie takich rzeczy przed wyborami jest szaleństwem i grozi marginalizacją, nie mniej jednak jest to prawda. Nauczyciele, moim zdaniem, są sami sobie winni. Ich istnienie w takiej liczbie byłoby uzasadnione tylko i wyłącznie wybitnymi osiągnięciami ich uczniów. Tymczasem elbląskie szkoły dołują w rankingach nie tylko ogólnopolskich ale nawet w wojewódzkich. Powody mogą być dwa. Z jednej strony żenujący poziom samych nauczycieli, którzy chronieni przez prawo wychodzą z złożenia „czy się stoi czy się leży…” lub mamy zwyczajnie tępą młodzież… Innych opcji nie ma.
Kwestie zwolnień wśród nauczycieli i urzędników miejskich (których też jest dużo za dużo) to sprawa politycznie wybuchowa, bowiem te dwie grypy społeczne są dosyć silne i karne, więc ich głos i ich rodzin jest prawie zawsze rozstrzygający. Tak samo zresztą jest np. z PSL-em, który w Elblągu przyjął nazwę Dobry Samorząd. W skali kraju PSL ma bardzo stabilne poparcie zapewniane przez członków partii, sympatyków oraz rodziny i znajomych, którzy z dobrodziejstw władzy partyjnej czerpią pełnymi garściami. Gdyby nagle PSL-ówców odciąć od licznych „korytek”, to zwiędnie także poparcie dla tego ugrupowania. Tymczasem na państwowych posadkach trzymają się kurczowo i z sukcesem.
Chcę przez to powiedzieć, że budżetówka (to określenie potoczne) popierać będzie zawsze tego, kto zapewni jej spokojną przyszłość. Przy bierności reszty wyborców wynik jest z góry do przewidzenia.
W wymiarze lokalnym ma to wymiar tragiczny dla miasta. Rządy panów Nowaczyka i Wilka w zasadzie nie różnią się niczym, gdyż podstawowym elementem jest stabilizacja i przetrwanie do wyborów. Żadne zmiany, które mogłyby wyrwać Elbląg z marazmu, nie będą miały miejsca. Liczy się krucha równowaga. Sprawy większości mieszkańców są na szarym końcu listy priorytetów - bo większość z nas na wybory nie chodzi.
Przykładem może być kąpielisko miejskie, które mogłoby w sezonie przyjmować tysiące ludzi, dodajmy w większości niechodzących na wybory. W jego miejsce mamy budowę basenu, z którego korzystać będą tylko ci, którzy mają jeszcze trochę pieniędzy do wydania. W naszych elbląskich warunkach ludzie zatrudnieni w miejskich spółkach, szkołach – ale to także aktywni wyborcy. To nic, że rekonstrukcja miejskiego kąpieliska byłaby tańsza i z korzyścią dla dużej grupy mieszkańców. Nowy basen będzie przeznaczony dla tych, którzy chodzą na wybory i to się liczy. Takich przykładów, gdzie dobro małej grupki ludzi przedkłada się nad dobro większości, jest wiele. Ważne, żeby przypodobać się wyborcom – nic innego się nie liczy także jeżeli chodzi o finanse.
Jedynym rozwiązaniem byłaby rekordowa frekwencja w czasie wyborów, ale w naszych warunkach to szybciej w piekle spadnie śnieg lub Rosjanie oddadzą Krym Ukraińcom niż do urn pójdzie więcej niż 50 procent uprawnionych. Innymi słowy „na zachodzie bez zmian”, tylko kiedy się opamiętamy?
dr Michał Glock