2016 r. z Krymu do Zaporoża na Ukrainie. 2022 r. z Zaporoża do małej miejscowości pod Elblągiem. Przedstawiamy historię pani Julii, która znów musiała uciekać przed wojną.
Pierwsza dekada XXI w. Ukraiński Krym. Ona poznaje jego, albo on ją. Biorą ślub, rodzi się córka Basia. Zwykła, niczym niewyróżniająca się rodzina. Ukraińcy, ale tatę, mamę i córkę rozpoczynających budowę swojego miejsca na ziemi znajdziemy w Polsce, Hiszpanii, Rosji, Stanach Zjednoczonych... na całym świecie. Nic nie zapowiada katastrofy.
Po raz pierwszy
W nocy z 20 na 21 lutego 2014 r. rosyjskie „zielone ludziki” rozpoczęły atak na Krym. Część Ukrainy została wcielona do Rosji. - Pewnego dnia okazało się, że już nie mieszkamy na Ukrainie. Rozpoczęła się okupacja i rusyfikacja. Za „bycie Ukraińcem” bardzo łatwo można było popaść w konflikt z prawem. W szkole dyrektor dostał wytyczne: język ukraiński został zastąpiony rosyjskim i sprowadzony do nieobowiązkowego przedmiotu nadobowiązkowego - mówi pani Julia, uchodźczyni z Ukrainy, która obecnie przebywa w jednej ze wsi pod Elblągiem.
Ta wojna nie zaczęła się teraz. Rosjanie zaatakowali Ukrainę już w 2014 r. i od tamtej pory Ukraińcy mierzą się z przeżyciami wojennymi. - Czuliśmy się zastraszani, jak obywatele drugiej kategorii. Baliśmy się mówić o tym, co zaszło - kontynuuje pani Julia. - Musieliśmy bardzo szybko nauczyć się języka rosyjskiego, nikogo nie obchodziło, że Basia nie znała wcześniej tego języka. Cała rodzina natychmiast musiała się dostosować do nowej rzeczywistości. Wytrzymaliśmy dwa lata i stwierdziliśmy, że „ruskij mir” to nie dla nas.
Kiedy nasi bohaterowie decydowali się na ucieczkę z Krymu, nie wiedzieli, że to dopiero początek...
Po raz drugi
W „wolnej” Ukrainie trafili do Zaporoża [południowo – wschodnia część Ukrainy] i tam zaczęli wszystko od nowa. Znaleźli pracę, zaczęli budować dom... Urodził się syn Tima. I znowu weszli Rosjanie. Wschodnia Ukraina szybko została terenem frontowym. - Nie spodziewałyśmy się, że coś takiego może nas spotkać. Nie było się nad czym zastanawiać. Spakowałyśmy do dwóch plecaków to, co było najbardziej potrzebne, Timę wzięłam na ręce i znowu trzeba było uciekać – mówi uchodźczyni.
Rodzina zapakowała się do samochodu i pojechała najpierw w kierunku Lwowa, potem na polską granicę. - Po drodze przerażenie mieszało się ze strachem. Jedna chwila i znów byłyśmy bezdomne. Bez nadziei i swojego miejsca na ziemi. Po drodze mijałyśmy uszkodzone czołgi, drogi i spalone samochody. Jeszcze ciepłe, jeszcze się z nich unosił dym. A w przeciwną stronę pędziły polskie samochody z pomocą humanitarną. I za to, za tę pomoc, chciałabym bardzo, ale to bardzo podziękować - mówi pani Julia.
Droga do granicy trwała dwa dni. Po polskiej stronie czekał kolega męża – Robert. - Kiedyś poznaliśmy się z mężem Julii. Jej samej i jej rodziny nie znałem, tyle co z Facebooka i rozmów przez messengera. Kiedy wybuchła wojna, napisałem, żeby rzucili wszystko i przyjeżdżali. Miejsce się znajdzie – mówił Robert spod elbląskiej miejscowości, który przyjął rodzinę pani Julii.
- Plan był taki, żebym przejechała przez granicę samochodem. To by mi ułatwiło życie w Polsce. Ale na granicy się okazało, że kolejka do przejścia była na trzy dni stania. Zwątpiłam i chciałam wracać – mówi uchodźczyni.
- Cały czas byliśmy w kontakcie dzięki mediom społecznościowym. Jak mi powiedziała, że chce wracać, napisałem, że dadzą radę. Tyle kilometrów przejechali, nie po to, żeby zrezygnować prawie na samym końcu – kontynuuje pan Robert.
- Tak naprawdę, gdyby nie pomoc obcych ludzi, to chyba byśmy wrócili – wspomina pani Julia.
Samochodem nie udało się dotrzeć do samej granicy. Najpierw na posterunku ukraińskiej armii mąż zostawił dokumenty – swoisty zastaw, że nie ucieknie na polską stronę. Podwiózł rodzinę kawałek dalej, wysadził na przystanku autobusowym. Potem było pożegnanie i... mąż wrócił. Dziś służy gdzieś na froncie w szeregach ukraińskiej obrony terytorialnej.
Tymczasem panią Julią zainteresowali się obcy ludzie. - Podpowiedzieli, gdzie jest mniejsza kolejka, znaleźli miejsce do spania. Następnego dnia wsiadłyśmy do autobusu, który podwiózł nas jeszcze bliżej punktu granicznego. Potem polscy wolontariusze wsadzili nas do swojego samochodu i podwieźli pod sam szlaban – mówiła uchodźczyni. - Po polskiej stronie doświadczyłam niesamowitej pomocy. W każdym punkcie dostawałyśmy pomoc: coś do jedzenia, picia...
Trzeba jednak zauważyć, że nie wszyscy mogą i chcą się ewakuować. - Wiemy, że podejścia pod niektóre miasta są zaminowane. Ludzie się boją - mówi pani Julia.
- Więcej odwagi mają ci z zachodniej Ukrainy, którzy mieli jakieś kontakty z Polakami. Oni wiedzą jak się w Polsce poruszać, znają nas. Ci ze wschodniej... mają obawy. Nie ma się co dziwić: nie znają języka, nie znają nas, nie wiedzą, czy sobie poradzą – dodaje pan Robert.
W Polsce
Po kilku dniach wędrówki pani Julia z dziećmi znalazła bezpieczną przystań w jednej ze wsi pod Elblągiem. - Po raz pierwszy jestem za granicą. Szczerze mówiąc, to jeszcze nigdy nie byłam poza wschodnią Ukrainą. Nie spodziewałam się, że zostanę tak przyjęta [i w tym momencie pani Julia pokazuje filmik z darami, które otrzymała w Elblągu]. To było wprost nieocenione. Dostaliśmy ubrania, jedzenie, pomoc psychologiczną. Polacy pomagają na każdym kroku. I za tę wielką pomoc chciałabym bardzo podziękować.
Patrząc na tę rodzinę zdaję sobie sprawę, że to dopiero początek pomocy, jaka musi być im udzielona. Na razie zostały zaspokojone ich najpilniejsze potrzeby. Ale... Basia ma 14 lat i powinna chodzić do szkoły. Pani Julia pewnie chciałaby iść do pracy. Tima ma dopiero dwa lata.
- Jestem wdzięczna Polakom za pomoc. Nie wiem, co będzie dalej, jak potoczą się nasze losy. Jeżeli ktoś na Ukrainie, to przeczyta i waha się czy uciekać do Polski, to nie ma się czego bać. Polacy nam pomogą – mówi pani Julia.
Ви можете прочитати текст українською тут
Od redakcji: Dziękujemy pani Wiktorii za pomoc w przetłumaczeniu tej informacji na język ukraiński.