By zostać rodzicem, niepotrzebne są więzy krwi. Miłość przychodzi sama. Spontanicznie. Niespodziewanie. Nagle. A dziecko ją odwzajemnia i nadaje sens. O tym, że adopcja to najlepsza decyzja w życiu, opowiadają Ala i Paweł oraz Agata i Marcin z Elbląga. - Nie bójmy się adoptować dziecka tylko dlatego, że pochodzi z patologicznej rodziny. Nasze dzieci są cudowne – opowiadają zgodnie.
Łzy lały się strumieniami, Kuba "kupił" nas od razu
Z Alicją i Pawłem spotykam się na placu zabaw. Dwuletni Kubuś wspina się na ślizgawkę pod okiem taty. Mama z dumą obserwuje synka. To jej oczko w głowie. Nie wyobraża sobie życia bez niego. O dziecko starali się dziewięć lat. Bez skutku. Na nic zdało się także leczenie. W końcu zapadła decyzja o adopcji. - Już wcześniej sugerowałam mężowi adopcję, ale on nie był jeszcze na to gotowy. Musiał do tego dojrzeć. Któregoś pięknego grudniowego dnia oglądaliśmy program w telewizji, którego bohaterem było dziecko – opowiada Alicja. - I ja wtedy powiedziałam do męża: "zaadoptujmy takiego małego bobasa", a on na to: "dobrze". Stanęłam na równe nogi, mówiąc: "ale nie żartujesz?". Jeszcze w tym samym miesiącu zgłosiliśmy się do ośrodka adopcyjnego.
W styczniu zanieśli wszystkie potrzebne dokumenty, potem trzy razy spotkali się z pracownikiem ośrodka adopcyjnego, który w międzyczasie odwiedził ich, by sprawdzić, jakie mają warunki mieszkaniowe, odbyli specjalne szkolenie, a już 13 lipca otrzymali wymarzony telefon, że jest taki mały chłopiec... - Nie mieliśmy zbyt wielkich wymagań. Chłopiec czy dziewczynka – opowiada Ala. - Po prostu miało być dziecko. Gdy zobaczyliśmy Kubę po raz pierwszy, od razu wiedzieliśmy, że to jest on. Kupił nas od razu. Były łzy radości. Gdy matka zastępcza przyniosła nam Kubusia, miłość przyszła sama z siebie tak, jakby położna przyniosła mi moje dziecko. Miłość przyszła od razu, wzięłam go na ręce i powiedziałam: "cześć synku, czekałam na ciebie całe życie". A on tak się we mnie wpatrywał tymi oczami, do końca życia tego nie zapomnę. Mocno płakałam, oczy topiły mi się w okularach. Gdy się uspokoiłam, wziął go na ręce mój mąż, a Kubuś zaczął go głaskać po twarzy. Pojawienie się Kuby to najszczęśliwsza rzecz w naszym życiu. On zmienił nasze patrzenie na świat.
Już 4 sierpnia z nimi zamieszkał. Miał wtedy 4,5 miesiąca. - Wcześniej musieliśmy zadeklarować, z jakiego środowiska ma pochodzić dziecko, od jakiej matki, czy pijącej, czy niepijącej. Nie mieliśmy tutaj jakichś szczególnych wymagań – mówi Ala. - Historia biologicznej matki Kuby nie była zbyt ciekawa, ale my tak bardzo pragnęliśmy dziecka, że to nie było dla nas już takie ważne. Ważne było, że Kuba jest zdrowy. Chcieliśmy, żeby to było małe dziecko, takie do tulenia, do noszenia, żeby od początku było z nami. Nie wystraszyliśmy się historii jego matki. Dziś synek bardzo dobrze się rozwija, zaczął wprawdzie późno siadać, bo w wieku 11 miesięcy, ale już w wieku 14 miesięcy zaczął chodzić. Rozwija się dobrze, zaczyna mówić. Nie warto przez pryzmat historii dziecka, skreślać go. Uważam, że jest to najlepsza decyzja, jaką mogliśmy podjąć. Dziś Kuba ma 2 lata i trzy miesiące, a ja już myślę o kolejnej adopcji, muszę tylko trochę nad mężem popracować (śmiech).
Bo starsza córka chciała mieć rodzeństwo
Agata i Marcin poznali swoją córeczkę, gdy ta miała cztery latka. Byli już rodzicami 17-letniej Patrycji. To właśnie ona zaczęła namawiać ich do powiększenia rodziny. A że byli zaprzyjaźnieni z Domem Dziecka, to właśnie tam zobaczyli swoją drugą córkę. Amelka do Domu Dziecka trafiła, gdy miała trzy latka. - Panie z ośrodka adopcyjnego opowiadały, że gdy trafiła do ośrodka, siedziała w kącie skulona, przestraszona, pomazana markerami, nie wiedziała, co się dzieje – opowiada Agata. - Gdy miała osiem miesięcy, miała złamany obojczyk. Musiała spaść, niedopilnowana przez matkę, która piła i o niej zapominała. Kiedyś opowiadała, że ugotowała mamie kluski. A miała wtedy trzy latka. Czy jednak to prawda, nie wiadomo. Chodziła głodna do sąsiadów, dostawała od nich jedzenie, w końcu zadzwonili do Domu Dziecka, że taka sytuacja ma miejsce.
- Gdy do nas przyszła, jadła szybko, jakby ktoś zaraz miałby jej to zabrać – mówi Marcin.
- O mamę biologiczną nigdy nie pytała. Na początku opowiadała tylko: "Mamuś, a ja kiedyś to sikałam do garnka czy do wiadra". Takie rzeczy jej się przypominały - dodaje Agata.
Agata i Marcin w Amelce "zakochali się" podczas wakacyjnego obozu, w którym uczestniczyli z dziećmi z Domu Dziecka. - Czasami uczestniczyliśmy w obozach wakacyjnych z tymi dziećmi – opowiada Agata. - Dzieci przychodziły często do nas do domu. W jednym z takich obozów uczestniczyła nasza córka. Od razu zaiskrzyło. Wróciliśmy do domu i od razu zaczęliśmy starać się o adopcję. Nie było łatwo, bo matka miała cały czas prawa rodzicielskie. Nie stawiała się na sprawy. Panie z Domu Dziecka mówiły, że nie będzie łatwo jej zaadoptować. Pewnego dnia jednak otrzymaliśmy telefon z informacją, że matka przyszła do Domu Dziecka w stanie wskazującym i powiedziała, że "nie chce tego bachora" i zrzekła się z praw do Amelki. My szczęśliwi od razu pobiegliśmy do ośrodka adopcyjnego. Bardzo miło nas tam przyjęto, wszystko nam dokładnie wyjaśniono, bardzo grzecznie nas potraktowano, uprzedzono, że trochę będzie spraw do załatwienia, ale że zawsze służą pomocą.
Dziś Amelka bardzo dobrze się uczy, jest jedną z najlepszych uczennic w klasie. Uwielbia czytać książki, jest ciekawa świata, uprawia aikido, lubi jeździć na rowerze. - Łamię stereotyp, że dzieci z Domu Dziecka, z patologicznych rodzin to dzieci, które sprawiają problemy – dodaje Agata. - Z tymi chorymi dziećmi jest na pewno więcej pracy, ale nasza Amelka jest zdrowa. Choć czasami daje w kość, nie można powiedzieć, że nie. Jest inteligentna, panie w szkole ją bardzo chwalą. Zawsze ma dużo do powiedzenia, ale na temat. Ma dopiero dziesięć lat, ale jest "stara" jak na swój wiek. Jest też bardzo gadatliwa. Dużo gada na lekcjach. Mówimy jej, żeby nie przeszkadzała, ona to wszystko rozumie, ale mówi: "Mamo, ja po prostu nie potrafię czasami zamknąć tej buzi". Pani na lekcjach czasami ją spyta na złość, ale ona i tak zna odpowiedź, taką ma spryciula podzielną uwagę.
- Gdy jeszcze jej w naszym życiu nie było, było nam strasznie nudno w domu – opowiada Marcin. - Siedzieliśmy sobie w niedzielę, piliśmy kawę, cisza, jak makiem zasiał. Nasza córka była już prawie dorosła, miała swój świat. Teraz już nie jest nudno (śmiech). Teraz czasami tęsknimy za spokojem.
- Fakt, że mamy Amelkę, to wszystko zasługa starszej córki – mówi Agata. - To ona chciała mieć rodzeństwo. Już na samym początku zadeklarowała się, że będzie nam pomagać. I słowa dotrzymała. Chodziła z nią na rolki, prowadziła do szkoły. Obie są bardzo zżyte, oczywiście, że się kłócą, ale jedna za drugą w ogień wskoczy.
- Boję się jedynie pytań o biologiczną matkę – dodaje Agata. - Mąż mówi, no trudno, wsiądziemy w samochód i ją zawieziemy. Boję się, że w chwili gniewu powie kiedyś, "nie chcę tu już być, zawieź mnie do mojej biologicznej matki". Tak bardzo ją kochamy i nie wyobrażam sobie tego.
Adopcjami w Elblągu zajmuje się Filia Warmińsko-Mazurskiego Ośrodka Adopcyjnego w Olsztynie, Elbląg, ul. Hetmańska 31 tel. 55 236 29 49.
Z Alicją i Pawłem spotykam się na placu zabaw. Dwuletni Kubuś wspina się na ślizgawkę pod okiem taty. Mama z dumą obserwuje synka. To jej oczko w głowie. Nie wyobraża sobie życia bez niego. O dziecko starali się dziewięć lat. Bez skutku. Na nic zdało się także leczenie. W końcu zapadła decyzja o adopcji. - Już wcześniej sugerowałam mężowi adopcję, ale on nie był jeszcze na to gotowy. Musiał do tego dojrzeć. Któregoś pięknego grudniowego dnia oglądaliśmy program w telewizji, którego bohaterem było dziecko – opowiada Alicja. - I ja wtedy powiedziałam do męża: "zaadoptujmy takiego małego bobasa", a on na to: "dobrze". Stanęłam na równe nogi, mówiąc: "ale nie żartujesz?". Jeszcze w tym samym miesiącu zgłosiliśmy się do ośrodka adopcyjnego.
W styczniu zanieśli wszystkie potrzebne dokumenty, potem trzy razy spotkali się z pracownikiem ośrodka adopcyjnego, który w międzyczasie odwiedził ich, by sprawdzić, jakie mają warunki mieszkaniowe, odbyli specjalne szkolenie, a już 13 lipca otrzymali wymarzony telefon, że jest taki mały chłopiec... - Nie mieliśmy zbyt wielkich wymagań. Chłopiec czy dziewczynka – opowiada Ala. - Po prostu miało być dziecko. Gdy zobaczyliśmy Kubę po raz pierwszy, od razu wiedzieliśmy, że to jest on. Kupił nas od razu. Były łzy radości. Gdy matka zastępcza przyniosła nam Kubusia, miłość przyszła sama z siebie tak, jakby położna przyniosła mi moje dziecko. Miłość przyszła od razu, wzięłam go na ręce i powiedziałam: "cześć synku, czekałam na ciebie całe życie". A on tak się we mnie wpatrywał tymi oczami, do końca życia tego nie zapomnę. Mocno płakałam, oczy topiły mi się w okularach. Gdy się uspokoiłam, wziął go na ręce mój mąż, a Kubuś zaczął go głaskać po twarzy. Pojawienie się Kuby to najszczęśliwsza rzecz w naszym życiu. On zmienił nasze patrzenie na świat.
Już 4 sierpnia z nimi zamieszkał. Miał wtedy 4,5 miesiąca. - Wcześniej musieliśmy zadeklarować, z jakiego środowiska ma pochodzić dziecko, od jakiej matki, czy pijącej, czy niepijącej. Nie mieliśmy tutaj jakichś szczególnych wymagań – mówi Ala. - Historia biologicznej matki Kuby nie była zbyt ciekawa, ale my tak bardzo pragnęliśmy dziecka, że to nie było dla nas już takie ważne. Ważne było, że Kuba jest zdrowy. Chcieliśmy, żeby to było małe dziecko, takie do tulenia, do noszenia, żeby od początku było z nami. Nie wystraszyliśmy się historii jego matki. Dziś synek bardzo dobrze się rozwija, zaczął wprawdzie późno siadać, bo w wieku 11 miesięcy, ale już w wieku 14 miesięcy zaczął chodzić. Rozwija się dobrze, zaczyna mówić. Nie warto przez pryzmat historii dziecka, skreślać go. Uważam, że jest to najlepsza decyzja, jaką mogliśmy podjąć. Dziś Kuba ma 2 lata i trzy miesiące, a ja już myślę o kolejnej adopcji, muszę tylko trochę nad mężem popracować (śmiech).
Bo starsza córka chciała mieć rodzeństwo
Agata i Marcin poznali swoją córeczkę, gdy ta miała cztery latka. Byli już rodzicami 17-letniej Patrycji. To właśnie ona zaczęła namawiać ich do powiększenia rodziny. A że byli zaprzyjaźnieni z Domem Dziecka, to właśnie tam zobaczyli swoją drugą córkę. Amelka do Domu Dziecka trafiła, gdy miała trzy latka. - Panie z ośrodka adopcyjnego opowiadały, że gdy trafiła do ośrodka, siedziała w kącie skulona, przestraszona, pomazana markerami, nie wiedziała, co się dzieje – opowiada Agata. - Gdy miała osiem miesięcy, miała złamany obojczyk. Musiała spaść, niedopilnowana przez matkę, która piła i o niej zapominała. Kiedyś opowiadała, że ugotowała mamie kluski. A miała wtedy trzy latka. Czy jednak to prawda, nie wiadomo. Chodziła głodna do sąsiadów, dostawała od nich jedzenie, w końcu zadzwonili do Domu Dziecka, że taka sytuacja ma miejsce.
- Gdy do nas przyszła, jadła szybko, jakby ktoś zaraz miałby jej to zabrać – mówi Marcin.
- O mamę biologiczną nigdy nie pytała. Na początku opowiadała tylko: "Mamuś, a ja kiedyś to sikałam do garnka czy do wiadra". Takie rzeczy jej się przypominały - dodaje Agata.
Agata i Marcin w Amelce "zakochali się" podczas wakacyjnego obozu, w którym uczestniczyli z dziećmi z Domu Dziecka. - Czasami uczestniczyliśmy w obozach wakacyjnych z tymi dziećmi – opowiada Agata. - Dzieci przychodziły często do nas do domu. W jednym z takich obozów uczestniczyła nasza córka. Od razu zaiskrzyło. Wróciliśmy do domu i od razu zaczęliśmy starać się o adopcję. Nie było łatwo, bo matka miała cały czas prawa rodzicielskie. Nie stawiała się na sprawy. Panie z Domu Dziecka mówiły, że nie będzie łatwo jej zaadoptować. Pewnego dnia jednak otrzymaliśmy telefon z informacją, że matka przyszła do Domu Dziecka w stanie wskazującym i powiedziała, że "nie chce tego bachora" i zrzekła się z praw do Amelki. My szczęśliwi od razu pobiegliśmy do ośrodka adopcyjnego. Bardzo miło nas tam przyjęto, wszystko nam dokładnie wyjaśniono, bardzo grzecznie nas potraktowano, uprzedzono, że trochę będzie spraw do załatwienia, ale że zawsze służą pomocą.
Dziś Amelka bardzo dobrze się uczy, jest jedną z najlepszych uczennic w klasie. Uwielbia czytać książki, jest ciekawa świata, uprawia aikido, lubi jeździć na rowerze. - Łamię stereotyp, że dzieci z Domu Dziecka, z patologicznych rodzin to dzieci, które sprawiają problemy – dodaje Agata. - Z tymi chorymi dziećmi jest na pewno więcej pracy, ale nasza Amelka jest zdrowa. Choć czasami daje w kość, nie można powiedzieć, że nie. Jest inteligentna, panie w szkole ją bardzo chwalą. Zawsze ma dużo do powiedzenia, ale na temat. Ma dopiero dziesięć lat, ale jest "stara" jak na swój wiek. Jest też bardzo gadatliwa. Dużo gada na lekcjach. Mówimy jej, żeby nie przeszkadzała, ona to wszystko rozumie, ale mówi: "Mamo, ja po prostu nie potrafię czasami zamknąć tej buzi". Pani na lekcjach czasami ją spyta na złość, ale ona i tak zna odpowiedź, taką ma spryciula podzielną uwagę.
- Gdy jeszcze jej w naszym życiu nie było, było nam strasznie nudno w domu – opowiada Marcin. - Siedzieliśmy sobie w niedzielę, piliśmy kawę, cisza, jak makiem zasiał. Nasza córka była już prawie dorosła, miała swój świat. Teraz już nie jest nudno (śmiech). Teraz czasami tęsknimy za spokojem.
- Fakt, że mamy Amelkę, to wszystko zasługa starszej córki – mówi Agata. - To ona chciała mieć rodzeństwo. Już na samym początku zadeklarowała się, że będzie nam pomagać. I słowa dotrzymała. Chodziła z nią na rolki, prowadziła do szkoły. Obie są bardzo zżyte, oczywiście, że się kłócą, ale jedna za drugą w ogień wskoczy.
- Boję się jedynie pytań o biologiczną matkę – dodaje Agata. - Mąż mówi, no trudno, wsiądziemy w samochód i ją zawieziemy. Boję się, że w chwili gniewu powie kiedyś, "nie chcę tu już być, zawieź mnie do mojej biologicznej matki". Tak bardzo ją kochamy i nie wyobrażam sobie tego.
Adopcjami w Elblągu zajmuje się Filia Warmińsko-Mazurskiego Ośrodka Adopcyjnego w Olsztynie, Elbląg, ul. Hetmańska 31 tel. 55 236 29 49.