- Wyjazdów bardzo nam przybyło, nie ma czasu na odpoczynek i regenerację. Niestety, zdarzają się przypadki, że pacjenci nie mówią nam prawdy, co może mieć poważne konsekwencje – mówi Karol Mingielewicz, jeden z elbląskich ratowników medycznych, pracujący w pogotowiu o czterech lat. Jak wygląda ich praca w dobie pandemii koronawirusa?
- Co w dobie pandemii jest w Twojej pracy obecnie najtrudniejsze?
- Brak możliwości odpoczynku i zregenerowania się. Tych wyjazdów przybyło bardzo dużo, wydłużają się. Na każdy wyjazd covidowy, jak my to nazywamy, przeznaczamy od trzech do nawet ośmiu godzin. Wszystko zależy, gdzie jest miejsce dla pacjenta. Mogą nas wysłać w najlepszym razie do Ostródy, ale i do Ełku. Tam, gdzie jest po prostu wolne miejsce w szpitalu zakaźnym.
- Jak wyglądał Twój wczorajszy dyżur? (rozmawialiśmy w ostatnich dniach listopada – red.)
- Wczorajszy był w miarę spokojny. Wsiedliśmy do karetki około 8 rano, zjechaliśmy około 23, tylko dwa razy musieliśmy ubierać się w skafandry. Pierwszy wyjazd covidowy trwał od 8 do 13, pojechaliśmy do pani, która miała bóle w klatce piersiowej i podejrzenie koronawirusa. Najpierw zabraliśmy ją do szpitala wojewódzkiego, gdzie zrobiono jej tzw. szybki wymaz, okazało się, że jest dodatni. Oczywiście już jadąc po nią byliśmy odpowiednio ubrani.
Po wymazie dyspozytor w Olsztynie wyznaczył jej miejsce w Braniewie. Akurat byliśmy jeszcze w granicach Elbląga, gdy okazało się, że w Braniewie jednak nie ma miejsc i przekierowali nas do Ostródy. Na szczęście na miejscu koledzy z pogotowia dali nam się odkazić, mogliśmy też odkazić karetkę i kombinezony.
Czasami żartujemy, że jak ktoś nie weźmie kanapek do karetki, to nic nie zje, tyle jest pracy. Mi się raz przytrafił taki dyżur, że wsiadłem do karetki o 7.50, a wysiadłem o 4:50 następnego dnia. Koledzy z Olsztyna dali nam wtedy coś do zjedzenia, a po drodze mieliśmy dosłownie chwilę, by na stacji paliw zjeść po hot dogu. Wszystko teraz robimy w biegu
- Jaki był najtrudniejszy dyżur?
- To był ostatni dyżur przed moim zachorowaniem na koronawirusa, ten o którym przed chwilą wspomniałem, zakończony o 4.50 następnego dnia. Odkażaliśmy karetkę 6 razy, tyle samo razy się przebieraliśmy. Po raz pierwszy miałem tak odciśniętą maskę, aż zrobiła mi się rana na twarzy. Mieliśmy też problem ze zdaniem pacjenta - przed Szpitalem Miejskim w Elblągu czekaliśmy sześć godzin w kolejce karetek z pacjentem w ciężkim stanie pod tlenem. Na szczęście tlenu nam starczyło. Pacjent został przyjęty.
- Jak się zakaziłeś koronawirusem? Pamiętasz okoliczności? Wiesz, od kogo?
- Nie wiem. My naprawdę dbamy o nasze bezpieczeństwo i zabezpieczenie przed zakażeniem. Mamy maski przeciwgazowe, które załatwiła nam dyrekcja pogotowia. Zakładamy maski z filtrem hepa, na to maskę chirurgiczną, przyłbice, gogle, rękawiczki. Często się odkażamy. Na pewno więc nie zaraziłem się w pracy, raczej w domu, pewnie od mamy, która nie miała objawów.
Sam też nie miałem poważnych objawów, skończyło się na osłabieniu, dwóch dniach gorączki. Ale niektórzy ratownicy przechodzili COVID-19 bardzo źle, mieli duszności. Jeden z kolegów był wyłączony z pracy przez miesiąc. W okresie wzmożonych zachorowań w w Dziale Ratownictwa Medycznego, chłopaki robili wszystko, co w ich mocy, aby spiąć grafik dyżurów, by nie wycofano żadnej karetki z powodów braków kadrowych.
- Wspomniałeś o tym, że zdarzają się sytuację, gdzie już w trasie dyspozytor zmienia Wam miejsce, do którego macie przywieźć pacjenta. Dlaczego tak się dzieje?
- Nie wiem, tak to w Polsce niestety działa. Gdy był problem z neurologią w szpitalu wojewódzkim, bo oddział zamknął koronawirus, musieliśmy wozić pacjentów z urazami do Gdańska lub Olsztyna. Miałem przypadek pacjenta, który wymagał pilnej interwencji po udarze. Dyspozytor powiedział nam, że sami musimy znaleźć dla niego miejsce. Zadzwoniliśmy do Klinicznego Oddziału Ratunkowego, zgodzili się go przyjąć. Śmigłowiec nie mógł dolecieć przez pogodę, więc w 40 minut dowieźliśmy pacjenta do Gdańska.
- W mediach ogólnopolskich widzimy, jak duże problemy organizacyjne są w dużych miastach z tlenem, staniem w kolejkach z pacjentami do szpitala, frekwencją w załogach pogotowia. A jak jest w Elblągu?
- U nas pod tym względem nie jest źle, ale jesteśmy przygotowani na to, że po 24-godzinnym dyżurze nie pojedziemy do domu i będziemy musieli pracować. Zespół który schodzi z dyżuru lub tzw. ratownik wiodący mierzy temperaturę nowej załodze, która przejmuje karetkę. Jeśli okaże się, że jeden ze zmienników ma gorączkę, automatycznie jeden z kończących dyżur musi go zastąpić.
Przed rozpoczęciem pracy sprawdzamy dokładnie stan karetki, poziom tlenu, respirator i inne urządzenia, stan leków. Jeśli nic się nie dzieje, mamy czas by zjeść śniadanie i wypić kawę. Jeśli jest wyjazd, to dyspozytor podaje nam, czy mamy się ubrać w skafandry. Czasami dopiero na miejscu okazuje się, że jest podejrzenie COVID-19, bo pacjenci nie mówią całej prawdy.
- Jakiś przykład?
- Z dzisiaj, 4 rano. Zgłoszenie – bełkotliwa mowa, pacjent po trzech udarach, nagłe pogorszenie stanu zdrowia, podejrzenie kolejnego udaru. Przyjeżdżamy na miejsce, pacjent leży, jest w ograniczonym kontakcie, ale z nami rozmawia normalnie, wie gdzie jest, można go zrozumieć. I wychodzi szydło z worka, że to nie udar. Mężczyzna na żonę i córkę w ogóle nie reagował, z nami rozmawiał. W tle był jakiś rodzinny konflikt.
- A w sprawie koronawirusa też nie mówią prawdy?
- Pacjenci często mówią, że nie mają gorączki. My i tak do nich wchodzimy w goglach, maskach i na początku mierzymy temperaturę. Jeśli stwierdzamy gorączkę, natychmiast schodzimy do karetki, by się przebrać, ale to znowu zajmuje czas.
Ważne, by ludzie nas nie okłamywali, byśmy mogli się dobrze przygotować do wizyty. Bo jeśli my się wykończymy przez tę chorobę, to nie będzie miał kto jeździć. Zdarzyła się sytuacja, że z powodu kwarantanny ratowników jedna karetka była wyłączona z dyżurów, na szczęście tylko na jeden dzień.
Prosimy o szanowanie naszego życia i zdrowia, nie jesteśmy robotami, staramy się pomóc każdemu, ale zdarza się, że mamy ograniczone zasoby osobowe, problemy z tlenem. Z góry przepraszam wszystkich, którzy mogli mieć wrażenie, że jestem podczas wizyt nieuprzejmy, ale proszę nas zrozumieć – jesteśmy tylko ludźmi. Jakoś wszyscy przetrwamy tę pandemię...