- W zasadzie innych pomysłów nie było: albo zieleń, albo osiedle. Warto jeszcze zwrócić uwagę na jeden fakt: wypadki grudniowe w 1970 r. Władze, aby choć trochę uspokoić nastroje, wymyśliły, że na Starym Mieście powstanie kilka dużych sklepów typu Supersam. To były zwykłe klocki, proste i tanie w budowie. Jeden z nich miał powstać na północ od dzisiejszego Ratusza Staromiejskiego. Wyglądał mniej więcej jak rzymski dworzec Rome Termini - Jacek Bocheński, były pełnomocnik prezydenta Elblaga ds. odbudowy Starego Miasta opisuje jeden z pomysłów na zabudowę terenu elbląskiego Starego Miasta. O tej, zdaniem wielu, najpiękniejszej części Elbląga jest ta rozmowa.
- Podoba się Panu elbląskie Stare Miasto w dzisiejszej postaci?
- Oczywiście, że się podoba. Nie może mi się nie podobać. Od początku byłem zwolennikiem tego, aby powstało. Chciałem odtworzyć tożsamość Elbląga. Taka jest najbardziej właściwa opcja dla urbanistów. Po II wojnie światowej nasze miasto straciło swoje serce. Zostało morze ruin. Moi rodzice chcieli się przenieść do Elbląga i na widok tych ruin uciekli w popłochu.
- Jak więc Pan się znalazł w naszym mieście?
- Urodziłem się w Lublinie w 1945 r. Rodzice po wojnie szukali swojego miejsca na ziemi. Z Elbląga, jak już wspomniałem, zrezygnowali na widok morza ruin. Przeprowadzili się do Włocławka, potem do Torunia. Ja pojechałem na studia do Gdańska, po studiach trafiłem do Malborka, a stamtąd do Elbląga to już blisko. Zamieszkałem w 1972 r., zacząłem pracę jako projektant w Zespole Urbanistycznym. To była taka jednostka budżetowa działająca przy ówczesnym Prezydium, dziś Urzędzie Miejskim. Kiedy powstało województwo elbląskie w 1975 r., zostałem dyrektorem Wojewódzkiego Biura Planowania Przestrzennego. Okazało się, że nie ma w Elblągu specjalistów, którzy mogliby pracować w instytucjach wojewódzkich. Udało mi się ściągnąć dobrych ludzi, głównie kolegów ze studiów. Na różnych stanowiskach dyrektorskich związanych z architekturą przepracowałem do końca istnienia województwa. Po reformie wróciłem „na stare śmieci“ do Miejskiej Pracowni Urbanistycznej, przekształconej z czasem w Miejskie Biuro Urbanistyczne.. Moje stanowisko nazywało się „urbanista miejski“ i było swoistym ewenementem Drugiego takiego urzędnika miał Wrocław. Od 13 lat jestem na emeryturze i już nigdzie się nie wybieram.
- W swojej karierze zawodowej był Pan też pełnomocnikiem prezydenta Elbląga ds. odbudowy Starego Miasta.
- Profesor Wiktor Zin zalecił powołanie takiego stanowiska w Elblągu, które zajmowałoby się koordynacją współdziałań na terenie elbląskiego Starego Miasta. To był jeden z wniosków po zamiejscowym spotkaniu międzyresortowej komisji ds. rewitalizacji miast i zespołów staromiejskich. To spotkanie miało miejsce właśnie w Elblągu pod kierunkiem prof. Zina. Ta przygoda trwała chyba aż do 1989 r., aż do zmiany ustroju w Polsce. Wtedy mnie powołano na stanowisko delegata ds. tworzenia samorządów. I na zajmowanie się Starym Miastem zabrakło mi czasu. Ale wtedy ta „maszyna“ była już rozpędzona. Zresztą zmieniły się też czasy. Pojawili się deweloperzy, którzy zamiast zespołów inwestorskich rozpoczęli realizacje całych kwartałów.
- Czym zajmował się pełnomocnik?
- W wielkim skrócie: koordynowałem działania pomiędzy różnymi grupami zaangażowanymi w odbudowę Starego Miasta. Funkcjonował zespół projektancki pod kierunkiem profesorów: Szczepana Bauma i Ryszarda Semki. Szczepan Baum reprezentował Miastoprojekt Gdańsk, czyli największe środowisko architektoniczne w Gdańsku, Ryszard Semka - gdańską Państwową Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych, poprzedniczkę Akademii Sztuk Pięknych. Wcześniej był jeszcze prof. Wiesław Anders, ale szybko wyjechał do Algierii. Moją główną partnerką w procesie odbudowy i zabudowy była prof. Maria Lubocka - Hoffmann, która wymyśliła koncepcję odbudowy Starego Miasta, która przeszła do historii pod nazwą retrowersja. Przede wszystkim miało to na celu zachowanie układu ulic i linii zabudowy oraz skali, wielkości kamienic. Kamienice miały być odtworzone, takie jakie były, ale ze współczesnym detalem, który nie miał przypominać historyzującego. Dla zwykłego człowieka to jest w zasadzie mało czytelne, ale dla konserwatorów to ważna sprawa. Detale wymyślali projektanci: różne fikuśne ozdoby na elewacjach, kształty okien, dachów, niekoniecznie takie same, jak w średniowieczu. Takie oryginalne detale architektoniczne wyróżniają starówkę, zwłaszcza że w ówczesnych blokach wszystko musiało być jak najbardziej proste i jak najtańsze.
- Przypomnijmy jeszcze, że retrowersja w Elblągu nie była taką oczywistością. Wcześniej były inne koncepcje zabudowy tego miejsca.
- Na miejscu Starego Miasta była katedra otoczona łąką. Toczyły się dyskusje, co z tym fantem zrobić. Była koncepcja architekta Jana Bujko, żeby stworzyć tu wielki park, zostawić zieleń, a nawet ją zagęścić. Inni skłaniali się ku koncepcji osiedla mieszkaniowego. Ogłoszono nawet konkurs na takie osiedle. Wygrał go Szczepan Baum. Koncepcje były różne i z czasem się zmieniały. O tym, żeby tu stworzyć centrum miasta nikt nie myślał. To miały być domki, bloczki. Układ ulic był zachowany, ale w praktyce nikt, kto nie znałby historii tego miasta nie zdawałby sobie sprawy z zachowania tego układu ze względu na niezachowanie linii zabudowy. Budynki sobie, a ulice sobie. Wyglądałoby jak typowe osiedle budowane w tamtych czasach. Jak Stare Miasto w Dzierzgoniu albo w Malborku. I w zasadzie innych pomysłów nie było: albo zieleń, albo osiedle.
Warto jeszcze zwrócić uwagę na jeden fakt: wypadki grudniowe w 1970 r. Władze, aby choć trochę uspokoić nastroje, wymyśliły, że na Starym Mieście powstanie kilka dużych sklepów typu Supersam. To były zwykłe klocki, proste i tanie w budowie. Jeden z nich miał powstać na północ od dzisiejszego Ratusza Staromiejskiego. Wyglądał mniej więcej jak rzymski dworzec Rome Termini. Takie pudło, można powiedzieć. Oprócz tego miało powstać jeszcze kilka wysokościowców. Taką koncepcję zakwestionował m. in. kościół. Pamiętam takie kazanie księdza infułata Mieczysława Józefczyka, w którym nie pozostawił na tym pomyśle i jego inicjatorach suchej nitki. Sprawą zainteresował się nawet generalny konserwator zabytków w Warszawie. Potem z trzech środowisk architektonicznych powołano zespół. Trójka profesorów: Szczepan Baum, Ryszard Semka i Wiesław Anders utworzyła zespół głównego projektanta. Stworzyli plan zabudowy Starego Miasta, ale został on wkrótce zakwestionowany przez zespół prof. Zina. Wzmiankowana wcześniej trójka architektów planowała budowę współczesnych segmentów, które jakoś się tego historycznego układu ulic trzymały. Zakładano m. in. budowę stropów z tzw. „płyt żerańskich“, co wymuszało pewną modułowość. W żadnym wypadku nie było to związane z przeszłością.
- To skąd się wziął taki pomysł na zabudowę Starego Miasta?
- Pomysł, żeby przywrócić tożsamość Elbląga, przywrócić układ zabudowy, wybudować budynki z przedprożami, pojawił się w zasadzie dopiero po wspomnianym wcześniej spotkaniu międzyresortowej komisji i prof. Zina. Profesor stwierdził, że budynki mają być budowane w oparciu o stare fundamenty. Protestowali budowlańcy, którzy zapowiedzieli, że jeżeli nie będzie „płyt żerańskich“, to oni nie budują. A po drugie to będzie źle wyglądało. Wtedy też powstała koncepcja, żeby Stare Miasto budować metodą gospodarczą, tak to nazwijmy. Był to przede wszystkim powrót do idei kamienicy śródmiejskiej, której parter jest wykorzystywany na handel lub usługi, a na piętrach znajdują się mieszkania. To było dobre dla inwestorów indywidualnych, którzy tutaj weszli. Inwestorzy byli najczęściej młodymi ludźmi, którzy na Zachodzie zarobili stosunkowo duże jak na ówczesne polskie warunki pieniądze. I mogli zająć się budową mieszkań dla siebie. Ludzie zrzeszali się w zespołach inwestorskich.
Warto zwrócić uwagę na jedną rzecz, moim zdaniem ważną. Powojenny Elbląg tworzyli ludzie z zewnątrz. Prawie nikt nie miał tu grobów swoich przodków. Przyjechali z Warszawy, Rzeszowszczyzny, Lubelszczyzny, z Litwy... Przyjechali do miasta o innych niż ich własne tradycjach kulturowych. W zasadzie musieli się go nauczyć. Nie tęsknili za Starym Miastem, nie mieli jakieś specjalnej potrzeby, żeby go odbudowywać. Następne pokolenie, które już zobaczyło Zachód, chciało mieć jakieś miasto, które uzna za swoje. Zaczęło walczyć o tożsamość Elbląga.
- I tu płynnie przechodzimy do Towarzystwa „Jaszczur“...
- Inżynier Henryk Bagiński był jednym z głównych postaci i założycieli Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Elbląskiej „Jaszczur“. Ci ludzie dali impuls do tego, żeby coś z tym Starym Miastem zrobić. Stworzyć ten Elbląg, taki jaki był, czerpać przykłady z historii. Przecież jego historia jest wspaniała: to było jedno z największych miast w I Rzeczpospolitej. Profesor Maria Lubocka - Hoffmann, wydaje mi się, trochę nie doceniała tego zrywu społecznego w postaci Jaszczura. Ja uważam, że ważne były wszystkie elementy. Ten społeczny dawał impuls młodym ludziom, którzy tu zaczęli budować. gdyby nie oni, to by tu nic nie powstało. Ich rękami trzeba było stworzyć wykopy, stworzyć możliwości przebadania terenu zarówno pod względem archeologicznym jak i architektonicznym.
Tu musimy wspomnieć o państwu Nawrolskich Tadeuszu i Grażynie - red.), archeologach, którzy włożyli bardzo dużo wysiłku, aby zrobić badania pokazujące społeczeństwo dawnego Elbląga: na jakich ulicach kto mieszkał, czym się zajmował, jaki zawód uprawiał. Dzięki nim to wszystko wiemy, to wszystko jest dostępne. Nasze miasto jest jednym z lepiej przebadanych archeologicznie miast w Polsce. To jest niesamowita studnia informacji, artefaktów, wartości do wydobycia, do przetworzenia. Bez przesady można powiedzieć, że na skalę międzynarodową. I jest to zasługa Marii Lubockiej-Hoffmann, ponieważ ona obracała się w międzynarodowym środowisku naukowym i zainteresowała ich wykopaliskami w Elblągu. To się wszystko zbiegło w czasie. I wszystko było ważne. Ówczesny prezydent Elbląga Norbert Berliński obiecał środowisku Jaszczura, że coś ze Starym Miastem zostanie zrobione. Potem prezydent powołał mnie na stanowisko pełnomocnika ds. odbudowy Starego Miasta.
- Trzeba było zrobić w zasadzie wszystko.
- To była nieznana w innych częściach Polski koncepcja. Dotychczas takie inwestycje prowadziło szeroko pojęte instytucje państwowe albo spółdzielnie mieszkaniowe. Tworzyliśmy to od strony prawnej: trzeba było chociażby stworzyć zespoły inwestorskie. Udało się zbudować różnorodne kamienice, z tego względu, że inwestorów indywidualnych było stosunkowo dużo. Każdy miał swoje potrzeby, niekoniecznie takie same jak inni. Retrowersja wyznaczała zasady architektury zewnętrznej. Wnętrza poszczególni inwestorzy tworzyli już zgodnie z własnymi oczekiwaniami i potrzebami. Ważnym problemem decydującym o możliwości odtwarzania zabudowy na słabonośnych gruntach nadrzecznych jest posadowienie na starych fundamentach budynków o wysokości i ciężarze wzorowanych na tych historycznych. Fundamenty Starego Miasta opierały się na siatce dębowych bali, które po setkach lat stały się twarde jak kamień, opartej na długich palach. Kilka wieków później podobnie budowali Rosjanie Petersburg nad rzeką Newą.
- Trudności...
- Były kłopoty z cegłą. Częściowo wykorzystywano bloczki z mielonej cegły. Przywożono cegły ze Śląska, nawet z ZSRR. Mój zastępca Władysław Gliniecki zajmował się zaopatrzeniem i po całej Polsce jeździł za materiałami budowlanymi. Trudności były ze wszystkim Bank nie chciał dawać kredytu, ponieważ jego pracownikom nie mieściła się w głowie koncepcja, że w jednej kamienicy będą mieszkali ludzie, a na parterze będzie sklep lub punkt usługowy. W tamtych czasach, jak budowano blok, to były w nim tylko mieszkania. Obok ewentualnie budowano kolejny budynek przeznaczony na sklepy i punkty usługowe. I było to finansowane z dwóch różnych źródeł. Kredyt na kamienicę, a której będą mieszkania i pomieszczenia usługowe? A kto to widział? Chyba trzy razy byłem w Warszawie tylko po to, żeby przekonywać, że to tak musi być, że taką mamy koncepcję. W końcu, na szczęście, zrozumieli.
- Jak wyglądały koszty budowy kamienicy w porównaniu np. do budowy zwykłego bloku.
- Nie wiem. Wydaje mi się, że budowa kamienic była droższa. Tylko tego nikt nie badał. Budowa była finansowana przez inwestorów indywidualnych. Mieli pieniądze i je wydawali.
- Kamienica na Starym Mieście do której czuje Pan szczególny sentyment?
- Trudno powiedzieć. W swoim czasie po Elblągu krążyły plotki, która kamienica jest moja. Problem z tą plotką był taki, że nigdy nie miałem kamienicy. Nie wykorzystywałem swojej pozycji do takich prywatnych celów. Ale plotki chodziły: raz była to taka, raz jeszcze inna. Dużo jest kamienic, które nie są moimi ulubionymi... Najczęściej dotyczy to tych, które powstały stosunkowo niedawno. Nie podoba mi się np. ostatnio powstała kamienica z balkonami, mam wrażenie, że ona tam nie pasuje. Ale wiele z nich bardzo mi się podoba. W każdym zespole miejskim muszą być kamienice ładniejsze i brzydsze.
- Dziękuję za rozmowę.