– To są takie proste codzienne sytuacje. Poranek, kiedy możemy dłużej poleżeć w łóżku. I przybiega Natan, żeby się przytulić. Rzuca się na nas, robimy kanapkę. Budzi się Natalia, też przybiega, bo Natan jest w tej kanapce serkiem, a ona szynką. Chodzimy po sklepie, nagle syn mnie przytula, daje buzi i mówi „Kocham cię, tato” – mówi pan Karol, który razem z żoną Agnieszką adoptował w Elblągu dzieci. Z okazji Światowego Dnia Adopcji rozmawiamy z rodzicami adopcyjnymi o ich doświadczeniach.
Niedawno pisaliśmy na temat coraz mniejszej liczby adopcji w ostatnich latach w województwie warmińsko-mazurskim oraz o prawdopodobnych przyczynach tego spadku. Z okazji Światowego Dnia Adopcji przypadającego 9 listopada, porozmawialiśmy też z dwiema parami, które kilka lat temu adoptowały dzieci w elbląskiej filii Warmińsko-Mazurskiego Ośrodka Adopcyjnego w Olsztynie.
Czekając na dziecko
Pan Marcin i Pani Daria adoptowali rodzeństwo pięć lat temu. Dzieci miały wtedy 2,5 i 3,5 lat.
– Od momentu złożenia dokumentów do rozpoczęcia kursu, minęło równo 9 miesięcy – mówi pani Daria. – We wrześniu zaczęliśmy kurs, 19 grudnia sądownie, na stałe, dostaliśmy dzieci do domu.
Dłuższą drogę mieli pan Karol z żoną Agnieszką, którzy najpierw starali się o adopcję w ośrodku w Gdańsku.
– Nie do końca podobało nam się podejście pierwszego ośrodka, bo tylko straciliśmy czas – przyznaje pan Karol. – W końcu złożyliśmy dokumenty do Elbląga, ale czekając na kurs, postanowiłem zmienić coś w swoim życiu i rzuciłem pracę w korporacji, a do czasu znalezienia nowej, trochę wydłużył się czas oczekiwania na rozpoczęcie szkolenia. Należy pamiętać, że stałe źródło utrzymania jest niezbędne przy rozpoczynaniu procedur w ośrodku adopcyjnym.
Obie pary trafiły na jedno szkolenie, na którym poza nimi, były jeszcze trzy pary. Jak mówi pani Daria, wcześniej w ciągu roku odbywały się dwa kursy, obecnie tylko jeden, a podchodzą do niego wyłącznie te pary, które w stu procentach są w stanie zadeklarować swoją gotowość, a przed otrzymaniem dzieci, mają z nimi minimum dziesięć spotkań.
– Chciałbym, żeby do kursu, który przeszliśmy, podchodzili wszyscy rodzice, nie tylko adopcyjni, ale też biologiczni – mówi pan Marcin. – To naprawdę otwiera oczy na wiele zagadnień. Kurs przygotowuje na to, jak radzić sobie z dziećmi i ich problemami. Tłumaczy, skąd bierze się wiele zachowań u dzieci, zaczynamy wtedy rozumieć również samych siebie. Dostajemy narzędzia, jak dziecku pomóc i jesteśmy bardziej świadomi podejmowanej decyzji i przygotowani do nowej roli bycia rodzicem. Należy pamiętać, że rodzicem biologicznym można zostać przez przypadek, ale adopcyjnym tylko ze świadomego wyboru.
Dwa głosy
Decyzja o adopcji często spotyka się z różnymi reakcjami otoczenia. Pani Daria przyznaje, że w ich przypadku nie zabrakło wsparcia od bliskich, innych par z dziećmi adopcyjnymi i od ośrodka, ale nie zabrakło też głosów wątpliwości i zwątpienia, których jednak nie słuchała.
- Tak, wsparcie było, ale też taka próba pokazania nam ze strony rodziców biologicznych, jakim wyzwaniem jest posiadanie dziecka. A tak naprawdę nie ma tu porównania. Rodzice biologiczni nie mają pojęcia, z czym my musimy się zmierzyć. Dostajemy dziecko z jakąś historią i my nie wiemy, czy były spełniane jego potrzeby, a najczęściej nie były. Spotykamy się z wieloma problemami, które dla wielu ludzi są niezrozumiałe - przyznaje pan Marcin.
Z podobnymi reakcjami zetknęli się pan Karol i pani Agnieszka.
– Są osoby, które twierdzą, że wiedzą lepiej, jak wychowywać dzieci, bo mają swoje rodzone. No właśnie nie wiedzą lepiej, bo mają dziecko, które jest z nimi od początku, znają je od początku i mają z nim sto procent doświadczeń, a nasz Natan? Zanim trafił do nas, 1,5 roku różnych doświadczeń, Natalia prawie rok w rodzinie zastępczej, która rządzi się trochę innymi prawami. To jest zupełnie co innego. Dzieci adopcyjne wymagają innego podejścia. Na szczęście ze strony wielu bliskich, znajomych, jak i moich rodziców, dostaliśmy duże zrozumienie. Moi rodzice sami od 25 lat są rodziną zastępczą, wiedzą, o co chodzi i od początku byli po naszej stronie. Jeśli potrzebowaliśmy jakiejś rady, zawsze mogliśmy na nich liczyć, ale oczywiście od niektórych osób były też inne głosy. „A czy sobie dacie radę?” Powtarzałem, że życie przewraca się do góry nogami, niezależnie, czy się dziecko rodzi, czy się je adoptuje. Potem, gdy adoptowaliśmy córkę, niektórzy bliscy znów mieli wątpliwości, bo to dwójka dzieci, ale większość jednak bardzo się cieszyła i nas wspierała – mówi pan Karol.
Nasi rozmówcy przyznają, że w trakcie procesu adopcyjnego oraz po nim, dużym dla nich wsparciem są rozmowy z innymi rodzicami adopcyjnymi. Wymiana doświadczeń i porad jest dla nich bardzo ważna, a wiele par zaprzyjaźniło się ze sobą i spędza razem czas nie tylko podczas spotkań organizowanych przez ośrodek, ale również prywatnie.
„Okłamywaliście mnie całe życie”
Ważnym punktem szkolenia, na który pan Karol zwraca uwagę, oprócz rozmów z psychologami i innymi rodzicami adopcyjnymi, jest świadomość adopcji.
– Świadomość dla rodzin, rodziców, dzieci i otoczenia. Nie zatajamy adopcji, bo potem mogą być tylko większe problemy – podkreśla pan Karol.
– Na kursie odgrywaliśmy różne scenki, na przykład takie, co powiedzielibyśmy swojemu nastoletniemu dziecku, które przez przypadek dowiedziało się, że jest adoptowane i krzyczy „Okłamywaliście mnie całe życie”. Uważam, że ukrywanie przed dzieckiem prawdy, to najgorsze, co można zrobić, bo wywraca się życie dziecka do góry nogami. Ono żyło w zupełnie innym świecie, a nagle się dowiaduje, że całe jego istnienie ma też drugie dno – zgadza się pani Agnieszka.
Jak więc uświadomić małe dziecko, że jest adoptowane? Jak mu to wytłumaczyć, by zrozumiało?
– Uważam, że najłatwiej jest, jak się adoptuje dziecko w wieku do trzech lat, im młodsze, tym lepiej, bo wtedy jest najbardziej ,,plastyczne i podatne na ukształtowanie”. Syn do nas trafił, gdy miał 1,5 roku i jak tylko zaczął rozwijać bardziej swoją świadomość, to staraliśmy się mu tłumaczyć, że jest adoptowany. Jego siostra trafiła do nas, gdy miała 11 miesięcy i wtedy właśnie Natan zobaczył z drugiej strony, jak wygląda cała procedura adopcyjna. Od początku był z nami, jeździł do Natalii i pytał, czy do niego też tak jeździliśmy, pamiętał nawet pomieszczenie w ośrodku adopcyjnym, nawet mówił, mając niespełna trzy latka, „To tutaj pani dała mamę i tatę”. Teraz ma jeszcze szerszą świadomość, myślę, że dzięki temu, łatwiej będzie adopcję wytłumaczyć Natalii – opowiada pan Karol.
Podejmując decyzję
Co nasi rozmówcy poleciliby osobom, które poważnie zastanawiają się nad adopcją?
- Tylko i wyłącznie przyjść do ośrodka i podejść do szkolenia. Na jego koniec nikt nikomu nie przystawia pistoletu do głowy i nie każe wziąć dziecka na siłę. Ale jedna bardzo ważna rzecz, przed którą przestrzegam. Nie czekajcie za długo. My czekaliśmy 15 lat zanim się zdecydowaliśmy na adopcję. Wiadomo, trzeba próbować innych opcji, a potem świadomie do tego dojrzeć i podjąć decyzję - mówi pan Marcin.
– Ja bym poradziła, żeby robić większość zgodnie z własnym sumieniem i słuchać intuicji, zwłaszcza, kiedy już dostaniemy dzieci. To będą nasze dzieci i my najlepiej będziemy wiedzieć, co jest dla nich dobre, ale nie ignorujmy głosów, które próbują doradzić nam, że może powinniśmy dziecko pod jakimś kątem zbadać – mówi pani Agnieszka.
Pan Karol za to przyznaje, że życie rodziców adopcyjnych nie jest usłane różami, a czasami miewają oni chwile niepewności, podczas których zadają sobie pytanie „Na co mi to było?”
– Tak, czasami nadchodzi taki moment zwątpienia, "Czy to dobra decyzja?” To nie jest tak, że po adopcji dziecka są tylko kwiatki, słoneczka, skowronki, są też burze, deszcze, tornada i trzeba sobie z nimi radzić. Ale gdy dzieci przyjdą, przytulą, wycałują, to właśnie jest ten moment, w którym uświadamiam sobie po co to wszystko – mówi pan Karol. – Bardzo pomagają też spotkania z innymi rodzicami, którzy miewają podobne problemy.
„Nie jesteś moim tatą!”
Nieważne, czy dziecko jest biologiczne, czy adoptowane. Gdy pojawia się w domu, życie rodziców przewraca się do góry nogami. Są jednak sytuacje, które spotykają jedynie rodziców adopcyjnych.
– Słowa „Nie jesteś moim tatą!” wykrzyczane przez sześciolatka to nie jest coś, co chciałoby się usłyszeć. Natan potrafi tak w gniewie powiedzieć, kiedy się na coś nie zgadzam i zastanawiam się, na ile to jest świadome – przyznaje pan Karol. – Czasem pada też „Chcę wrócić tam, gdzie byłem”. Ja się jednak nie daję sprowokować i zazwyczaj po prostu mówię, żeby przyszedł i się przytulił, bo wiem, że to są tylko emocje dziecka, które nie potrafi sobie jeszcze z nimi poradzić.
– Wiele problemów dzieci wynika z tego, jak była prowadzona ciąża. Jeśli jest alkohol, są papierosy i używki oraz takie czynniki jak stres, to to wszystko wpływa na rozwój dziecka i naprawdę niewiele trzeba, by je skrzywdzić. Rodzimy się jako białe kartki, ale jeśli od początku mamy poczucie, że nie jesteśmy chciani, to to też odbija się na nas emocjonalnie i psychicznie. Od razu pojawia się syndrom odrzucenia. I takie właśnie dzieci do nas trafiają – mówi pani Daria. – Na szczęście na kursie jesteśmy do tego przygotowywani, dostajemy wskazówki i rady, jak sobie radzić i jak podejść do takiego dziecka. Poza tym, przychodząc do ośrodka, deklarujemy, na jakie dziecko jesteśmy gotowi, nikt nie da nam takiego z problemami, których nie udźwigniemy. Jednak w wielu przypadkach, rodzice adopcyjni nie mają pojęcia, co przeszło ich dziecko i jakie może mieć choroby. Dostajemy tak naprawdę informacje szczątkowe, tyle co opiece społecznej udało się ustalić, czyli na co zostało zdiagnozowane, jeśli zostało i z jakiego środowiska pochodzi.
– My jako rodzice adopcyjni, zanim po raz pierwszy spotkamy się z dzieckiem, najpierw zapoznajemy się z jego dokumentacją – dodaje pani Agnieszka. – Dzięki temu widzimy, czy faktycznie będziemy gotowi. Oczywiście najpierw jest szkolenie w ośrodku adopcyjnym, który sprawdza również nasze warunki mieszkaniowe i materialne.
Pani Agnieszka zdradza, że choć procedury adopcyjne w ośrodku działają sprawnie, to po otrzymaniu córki wciąż czekają ich jeszcze niektóre formalności i procedury sądowe, które w wielu przypadkach potrafią trwać wiele miesięcy.
– Ale teraz, gdy Natalka jest z nami w domu, to już możemy czekać. Choć rzeczywiście trwające procedury komplikują kilka rzeczy, to dla nas najważniejsze jest, że jesteśmy razem i budujemy z córką coraz większą więź – mówi.
„Kocham cię z całego serca”
Trudności z pewnością nie brakuje, tak jak wszystkim rodzicom. Spytaliśmy naszych rozmówców, co im je wynagradza.
– Dom nie jest pusty – mówi otwarcie pani Daria. – Obawialiśmy się reakcji dzieci na nowe miejsce, otoczenie, ale one bardzo szybko przyzwyczaiły się do naszego domu. Zjednały sobie wszystkich wokół. Być może było im łatwiej, bo byli we dwoje. Od samego początku zaakceptowały nas jako rodziców. „Mamo” i „tato” to piękne słowa, które mocno nas wzruszają.
– Czasem człowiek tęskni za tą ciszą, ale bardziej tęskni za dziećmi, kiedy choć na dwa dni pojadą do dziadków – dodaje pan Marcin.
– To są takie proste codzienne sytuacje. Poranek, kiedy możemy dłużej poleżeć w łóżku. I przybiega Natan, żeby się przytulić. Rzuca się na nas, robimy kanapkę. Budzi się Natalia, też przybiega, bo Natan jest w tej kanapce serkiem, a ona szynką. Chodzimy po sklepie, nagle syn mnie przytula, daje buzi i mówi „Kocham cię, tato”. Nawet jeśli coś przeskrobie, straci Wieczorynkę i przez to jest zły, to przed samym spaniem i tak przyjdzie do każdego z nas i mówi swoją regułkę „Dobranoc, kolorowych snów, śpij dobrze, kocham cię z całego serca”. I tak jest codziennie wieczorem, nieważne, co się wydarzy w ciągu całego dnia – opowiada wzruszony pan Karol.
– Cudowne jest to obserwowanie, jak dzieci się zmieniają, jak rosną, jakie są szczęśliwe i zadowolone – dodaje pani Agnieszka. – Każdy zerwany i podarowany mlecz, każdy rysunek jest dla nas wyjątkowy i cenny.