Rok 2020 to czas wielkich, znaczących otwarć, których jeszcze niedawno nikt by się nie spodziewał. Przeżyliśmy już m. in. otwarcie lasów, hoteli, częściowo nawet przedszkoli i żłobków. Również ten dzień (18 maja) zapisze się złotymi zgłoskami w dziejach naszego kraju, bo oto doświadczamy otwarcia salonów kosmetycznych i fryzjerskich oraz lokali gastronomicznych. Oczywiście przy zachowaniu nowego reżimu sanitarnego. Zobacz zdjęcia.
Jeszcze niedawno bary i restauracje mogły serwować tylko dania na wynos, a niektórzy fryzjerzy i kosmetyczki "schodzili do podziemia", by móc w jakimś stopniu nadal świadczyć swoje usługi. I tak, panowie z mojego ulubionego baru serwowali kebaby przez okienko w drzwiach, a obciąć włosy, nawet w domu, było strach. Przecież ludzie zaraz zaczną pytać, gdzie znalazło się dojście do tej "nielegalnej" usługi. Dziś, dzięki złagodzeniu obostrzeń, to wszystko stanowi już jednak jedynie przykre wspomnienie. Dlatego wraz z Michałem, naszym redakcyjnym fotoreporterem, postanowiliśmy sprawdzić, co słychać u elbląskich kosmetyczek, fryzjerów i restauratorów. Właśnie w tej kolejności, bo skoro można już jeść na mieście, to najpierw trzeba jakoś wyglądać.
- Do fryzjera zapisałem się już w czwartek w ubiegłym tygodniu – mówi mi Michał, gdy jedziemy autem przez deszczowy Elbląg. - Spodziewałem się po prostu, że nie będzie możliwości wpaść do fryzjera i zapytać, czy dziś uda się ostrzyc, bo zwykle tak robię. Grafik fryzjerki na poniedziałek był już zajęty, ale udało się zapisać na wtorek. Całe szczęście, że można już się ostrzyc, bo pogoda coraz ładniejsza i kończy się sezon na czapki – dodaje. Dobrze go rozumiem, wystarczy mi spojrzenie w samochodowym lusterku na moją własną czuprynę.
Maseczki, ozonatory i dystans
W pierwszym punkcie naszej dzisiejszej wycieczki powitały nas informacje na drzwiach związane z wymogami sanitarnymi, a także zdziwione twarze pań kosmetyczek. Najwyraźniej nie wyglądamy z Michałem na bywalców tego typu salonów (a poza tym nie byliśmy umówieni), szybko więc tłumaczymy, w jakiej przychodzimy sprawie. Interesuje nas, jak praca w branży beauty zmieniła się w ramach "nowej normalności".
- Klientki przychodzą do salonu pojedynczo, umawiają się na konkretną godzinę. Między poszczególnymi osobami musi być przerwa na dezynfekcję – tłumaczą kosmetyczki. - Wymogi sanitarne to nie jest dla nas żadna nowość, choćby maseczki to zawsze był standard, teraz po prostu te wymogi są zaostrzone. Kupiliśmy też do salonu ozonator powietrza – mówią. Zaznaczają również, że dotychczasowe, stałe klientki, nie mają obaw, by zapisywać się na wizyty. – Kalendarz mamy wypełniony na trzy następne tygodnie – podkreślają. - Cieszymy się, że wróciłyśmy do pracy – mówią na pożegnanie.
- Prosimy klientów, by umawiali się z nami telefonicznie – słyszymy w salonie fryzjerskim. - Nie chcemy, żeby klienci i pracownicy byli narażeni na niepotrzebny kontakt – tłumaczy pani fryzjerka, ubrana oczywiście w maseczkę. Zapytana, czy dużo się zmieniło w jej pracy po ponownym otwarciu salonu, odpowiada, że niewiele, poza wspomnianymi już dodatkowymi środkami bezpieczeństwa. Jej zdanie podziela jedyna obsługiwana właśnie w salonie klientka. Gwoli kronikarskiego obowiązku zaznaczmy, że tu również najbliższy możliwy termin wizyty jest za trzy tygodnie. Gdy zaglądamy do innych salonów fryzjerskich i kosmetycznych, obraz przedstawia się podobnie: klientów w poczekalniach brak, na drzwiach wiszą informacje o nowych zasadach korzystania z usług.
Instrukcje, co można i czego nie można
Na elbląską starówkę docieramy przed południem, gdy wiele lokali gastronomicznych przygotowuje się do otwarcia. Na drzwiach restauracji też często wiszą kartki z informacją o stanie zagrożenia epidemicznego i nowych zasadach, jakie w związku z nim obowiązują.
W jednym z lokali, choć otwarcie ma nastąpić dopiero za kilkadziesiąt minut, już teraz dzieje się bardzo dużo. Pracownicy przygotowują go na przybycie pierwszych od długiego czasu gości. Stoły są od siebie poodsuwane, na drzwiach i na podłodze umieszczono informacje o zachowaniu odpowiedniej odległości od innych, nowych wymogach sanitarnych itp.
- Od dwóch dni te przygotowania tak wyglądają – mówi właściciel restauracji. - Zapoznaliśmy się z nowymi wymogami, umieściliśmy też informacje dotyczące bezpieczeństwa. Cały personel został poinstruowany, w jaki sposób ma przebiegać praca: co można, a czego nie można. Obawiam się jednak, że trudniej będzie wyglądać sytuacja, jeśli chodzi o samych klientów. Jednak dla bezpieczeństwa wszystkich musimy zachowywać ten wymagany dystans, wzmożone użycie środków czystości i tak dalej - podkreśla. - Jesteśmy na to wszystko przygotowani, na pewno damy radę.
Restaurator przyznaje, że za późno pojawiła się informacja, jak należy dostosować lokale gastronomiczne do nowej sytuacji.
- Środki, które są do tego potrzebne, podrożały o 200-300 proc. Musimy się jednak do tego dostosować, żeby zapewnić bezpieczeństwo zarówno pracownikom, jak i klientom. Nie było łatwo, a byłoby dużo łatwiej, gdyby informacja była wcześniej – zaznacza. Chociaż "nowa normalność" ma swoje nowe, niekiedy trudne do realizacji wymogi, podczas naszej rozmowy restaurator jest w wyraźnie dobrym nastroju.
- Czuję się, jak w pierwszym dniu, kiedy otwieraliśmy restaurację – uśmiecha się. - Znowu jesteśmy na rynku, znowu zaczynamy pracować. Widzę, że także pracownicy przychodzą dziś w dobrym nastroju, uśmiechnięci. Chociaż nie możemy przyjmować na naszym terenie tylu gości, co przed pandemią, chcemy wciąż jak najlepiej działać od strony jakości i zadowolić wszystkich klientów – mówi. - Można zawsze zarezerwować stolik, będziemy też w razie potrzeby tłumaczyć, by nie przeciągać pobytu do czterech godzin, by dać też szansę innym gościom. Dla wszystkich jest to nowość, ale jesteśmy w tym razem – zaznacza. Właściciel lokalu cieszy się też, że jego "stacjonarna" działalność nie będzie, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, ograniczać się do ogródków.
- To nie byłoby fair, gdybyśmy my mogli otworzyć, a ktoś inny nie miałby na to szans, bo nie ma ogródka – podkreśla restaurator.
Po tej miłej rozmowie robimy jeszcze krótki spacer po elbląskiej starówce: niektóre lokale są już otwarte, ale na większe ilości klientów pewnie będą musiały jeszcze poczekać. Trudno w tym momencie stwierdzić, czy to czekanie to kwestia godzin, dni czy miesięcy. Da się jednak odczuć, że ciemne chmury nad branżą gastronomiczną powoli ustępują słońcu. To skojarzenie jest nieprzypadkowe, bo w czasie naszego pobytu na starym mieście prawie przestał padać deszcz.
Tacy sami, a pleksa między nami
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że wiele lokali nie funkcjonuje samodzielnie, a stanowią część jakiejś większej działalności. Tak jest w przypadku restauracji w hotelach, które do dzisiaj mogły serwować posiłki dla gości hotelowych tylko do pokojów.
- Aby otworzyć lokal, trzeba było wdrożyć nowe wymogi sanitarne – mówi kierownik jednej z takich restauracji w Elblągu. - Najbardziej problematyczne jest wprowadzanie gości. Nie wyobrażam sobie odpytywania ludzi, czy na co dzień mieszkają w tym samym gospodarstwie domowym czy nie? A tylko rodzina może siedzieć przy jednym stoliku, inni już nie. Czy restaurator miałby sprawdzać dokumenty albo zadawać pytania w rodzaju: "Czy państwo mieszkacie razem" – pyta ironicznie.
W tym miejscu wypada przywołać jeden z zapisów nowych wytycznych, przedstawionych przez Główny Inspektorat Sanitarny: "Należy zwrócić szczególną uwagę na zasadę, że przy jednym stoliku może przebywać rodzina lub osoby pozostające we wspólnym gospodarstwie domowym. W innym przypadku przy stoliku powinny siedzieć pojedyncze osoby, chyba, że odległości między nimi wynoszą min 1,5 m i nie siedzą oni naprzeciw siebie. Wyjątkiem są stoliki, w których zamontowano przegrody, np. z pleksi, pomiędzy osobami" – czytamy na stronie GIS-u".
Wygląda na to, że odejdą w niepamięć dylematy, na której randce można się pocałować. Gdyby istniało jeszcze "Bravo", słynne niegdyś pismo dla nastoletnich czytelników, listy do redakcji mogłyby zawierać raczej pytania i rozterki typu: "Czy można na pierwszej randce skrócić dystans między osobami na mniejszy niż przepisowe 1,5 metra?"; "Chciałem złapać ją za rękę, ale zapomniałem, że siedzi za pleksą" itd. Ale wróćmy do rozmowy.
- Musieliśmy wynieść część stolików, bo odległości między blatami muszą wynosić dwa metry, co automatycznie zmniejszyło liczbę gości, którzy mogą być w jednym czasie w restauracji – podkreśla jej kierownik. - Oby chociaż tyle ich było, w naszym przypadku to 24 osoby – dodaje.
Co ciekawe, w odwiedzonym przez nas lokalu już wcześniej, tzn. przed pandemią, było miejsce, w którym posiłek jedzą tylko dwie osoby. - Tam ten nowy reżim był przestrzegany zawsze, to miejsce idealne dla izolacji – żartuje kierownik. A jak wyglądają stoliki?
- Blaty czyste, bez kwiatów, bez przyprawnika i cukierniczki, dezynfekcja po każdym gościu. Najprostsze rozwiązanie to teraz używanie jednorazowego cukru, soli, pieprzu w saszetkach.
Restaurator przyznaje, że mimo możliwości otwarcia lokalu nie spodziewa się szybkiego przyrostu gości. - Może w weekendy, może wtedy, zamiast jechać do Stegny czy Krynicy, elblążanie przyjdą do restauracji. Jednak w tygodniu skróciliśmy godziny pracy. Jeśli gości będzie więcej, wrócimy do poprzedniego układu. Gdy jest ładna pogoda, może zainteresowanie będzie większe, bo u nas można zjeść także na świeżym powietrzu – zaznacza kierownik. Wyraża też zadowolenie, że od dzisiaj posiłki można już serwować gościom hotelu w samej restauracji.
- Przy dużym ruchu problematyczne może być jednak to, że gość nie może sam wejść do restauracji – przyznaje. - Mamy przygotowane informacje, że goście, zarówno hotelu jak i samego lokalu, muszą się zatrzymać i poczekać na wejście z kimś z obsługi. - Nie ma spacerowania czy podchodzenia po coś do baru, który jest ogrodzony. Można tylko pójść do toalety. Najgorsza jeśli chodzi o tę kwestię jest sytuacja rodziców z dziećmi, bo nie będą one mogły swobodnie poruszać się po salach czy korzystać z miejsca do zabaw – zaznacza restaurator. - Jednak fajnie, że coś ruszyło. Sytuacja jest ciężka, ale nie dajemy się, walczymy i zapraszamy do restauracji, które znajdują się przy hotelach. Mamy też nadzieję, że ruszą na nowo wesela – mówi pod koniec rozmowy. Gdy kończymy spotkanie, nasz rozmówca pokazuje nam jeszcze podstawę od parasola z restauracyjnego ogródka, przygotowaną na zapleczu na wypadek, gdyby trzeba było szybko przestawić stoliki. Ma ona posłużyć do szybkiego odmierzania odległości między blatami. Takie rozwiązanie może wzbudzać uśmiech, ale przecież nowa sytuacja wymaga zmierzenia się z nowymi wyzwaniami, a widać wyraźnie, że przedstawiciele "odmrożonych" dziś branż chcą być przygotowani na "nową normalność". Trudno się zresztą dziwić – trudno przejść nad stratami odnotowanymi przez nich w minionych tygodniach.
Gdy wracamy z Michałem z kolejnej wyprawy po budzącym się z pandemicznego snu Elblągu, pogoda jest wyraźnie lepsza, niż gdy ruszaliśmy, aż chce się zdjąć z twarzy tę upiorną maskę i z całych sił wciągnąć do płuc wiosenne powietrze. Oby było to możliwe już niedługo.