Rzeczy, które tworzy za pomocą dwóch, a właściwie trzech elementów, czyli szydełka, włóczki oraz wyobraźni, ujmują swoją kolorystyką, ale także precyzją wykonania. Patrząc na nie można odnieść wrażenie, że nie są to kawałki włóczki, ale postacie żyjące własnym życiem. O nich samych, a także o sobie samej opowiada Katarzyna Budyś.
– Katarzyna Budyś: Zaczęło się od forum o książkach dla dzieci, w którym uczestniczyłam. Na forum odbywała się dyskusja na temat gadżetów literackich (maskotek, breloczków), których np. w Szwecji jest dużo, a do książek polskich autorów – niewiele. I wtedy jedna z koleżanek rzuciła, że czeka na małe pluszaki z bohaterami książki dla dzieci pt. „Pan Kuleczka” autorstwa Wojciecha Widłaka i Elżbiety Wasiuczyńskiej, żeby móc przyczepić sobie do telefonu. Otworzyłam książkę (jest to jedna z moich ulubionych książek dla dzieci) i zaczęłam szydełkować. Tak powstała moja pierwsza szydełkowa zabawka – kaczka Katastrofa. Czyli zaczęło się od katastrofy. To było w 2008 roku. W tym samym roku wzięłam udział w konkursach, między innymi na „Zabawkę przyjazną dziecku”, który został zorganizowany przez Muzeum Zabawy i Zabawek w Kielcach. Otrzymałam w nim pierwszą nagrodę w kategorii „Zabawki artystyczne”. „Szydełkowa Rodzina” trafiła do zbiorów muzeum. Nagroda ta utwierdziła mnie, że to, co robię, wykonuję dobrze i, że moja praca podoba się. Zaczęłam szukać kolejnych mobilizujących do działania konkursów…
– Dwa razy zajęła Pani drugie miejsce w konkursie „Pamiątka regionu Warmii i Mazur”, co takiego zaprezentowała Pani podczas konkursu?
– Tak, moim pierwszym wygranym projektem były palcynki, przeznaczone dla dzieci, tematycznie związane z regionem. A druga nagroda dotyczyła pocztówek, na których znajdowały się szydełkowe postacie, m.in. Piekarczyk na tle różnych obiektów, głównie elbląskich. Wprawdzie nie jestem rodowitą elblążanką, ale tutaj mieszkam od 1975 roku, utożsamiam się z Elblągiem i zależy mi na tym mieście. Zdjęcia do pocztówek powstały znacznie wcześniej, oboje z mężem pasjonujemy się fotografią, później doszedł pomysł, żeby „wmontować” w nie zabawki.
– Pisze Pani również bajki…
– Od czasu do czasu. Moje opowiadanie „Kamienny koń” znalazło się w gronie wyróżnionych tekstów w konkursie Fundacji Elbląg „Elbląski Rękopis Roku 2006”. Nie wyłoniono wówczas zwycięzcy. Opowiadanie to inspirowane jest małą architekturą Elbląga. Tytułowy koń znajduje się przy aptece na ulicy 1 Maja. Takich tekstów „w szufladzie” mam jeszcze kilka, a do niektórych również ilustracje, wykonane podobnie jak pocztówki konkursowe, o których wspominałam.
– Wracając do szydełkowych zabawek, od czego zależy czas wykonania danej postaci?
– Przede wszystkim od ilości elementów, ale także od grubości włóczki. Na przykład myszkę robi się bardzo długo, bo ma osobno doszywane łapki, nosek, ogon, uszy... Misia, którego tułów i nogi stanowią jedną całość, znacznie krócej.
– Jak spędza Pani wolny czas?
– Nie mam czasu wolnego. Prawie zawsze noszę ze sobą szydełko, także kiedy jadę na wieś, na działkę, a nawet na narty. Zabieram je w góry, po których co roku wędrujemy z rodziną. Szydełkuję w poczekalni u lekarza i w czasie oglądania TV. Szydełkowanie, szczególnie gdy wymyślam nowe zabawki, a nie wykonuję kolejne zamówienie, jest odprężające.
– Jakie są najciekawsze postacie, które Pani stworzyła?
– Dużym wyzwaniem była postać Elvis’a Presley’a. Ciężko było oddać charakterystyczne szczegóły twarzy. Mozolnie wyszywało się koralikami orła na plecach bluzy. Dużo naprułam się włóczki przy robieniu Bromby [postać bajki „Bromba i inni” autorstwa Macieja Wojtyszki – przyp.]. Ma „nijaki” kształt, głowa przechodzi w tułów. Takie postacie wykonuje się najtrudniej. A ostatnio, na specjalne zamówienie, zdarzyło mi się zrobić postać znanego bollywoodzkiego aktora.
– A z zawodu jest Pani…?
– Jestem architektem - urbanistą, ale nie pracowałam zbyt długo w zawodzie. Szydełkowałam już jako dziecko, czego nauczyła mnie mama, robiłam też na drutach, wyszywałam, ale oprócz zdolności manualnych i plastycznych mam także umysł ścisły. Mój tata wpadł na pomysł, żeby to wszystko połączyć właśnie w architekturze. Studiowałam na Politechnice Gdańskiej. Zdałam trudny egzamin na uprawnienia urbanistyczne w Warszawie. Przez pięć lat pracowałam zawodowo, co bardzo lubiłam robić i robiłam to dobrze. A potem przyszły na świat dzieci, mamy ich troje. Zdecydowaliśmy z mężem, że dopóki są małe, zostanę w domu, aby się nimi zająć. Bardzo się z tego cieszyłam i wcale nie uważałam, że z czegoś rezygnuję. To raczej inni wmawiali mi, że nie po to dostałam się na studia, na które trudno było się dostać, nie po to studiowałam, żeby potem z tego tak łatwo rezygnować. Ja tak nie myślałam, wręcz przeciwnie, byłam stuprocentowo pewna, że właśnie tak ma być, że dobrze robię. Później dzieci „wyrosły” i pojawiło się szydełkowanie, które uważam za dar z Nieba. Okazało się, że potrafię robić zabawki, najpierw te na podstawie ilustracji do książek – wszystkie są zatwierdzone przez ilustratorów, posiadam na nie licencję – a potem zabawki własnego autorstwa.
– Czy ma Pani swój przepis na ciekawe życie?
– Nie wiem, czy ciekawe życie jest czymś, do czego należy dążyć. Moim zdaniem niekoniecznie. Na pewno warto robić to, co się lubi, ale nie zawsze tak się da, istnieją rzeczy, które po prostu zrobić trzeba. Może to zabrzmieć górnolotnie, ale wierzę w Boga i wiem, że prowadzi mnie przez kolejne etapy życia. Był czas studiowania, pracy jako urbanista. Był czas rodzenia dzieci. Był czas zdobywania nagród w konkursach i nabywania pewności siebie. Teraz jest czas prowadzenia firmy. Ale wcale nie zakładam, że będę szydełkowała przez całe życie. Potem przyjdzie kolejny etap, któremu warto się poddać. W tym momencie cieszę się projektowaniem i robieniem zabawek. Nawet kiedyś ktoś mi napisał: „To musi być niezła zabawa”. Przyznaję: dobrze się przy tym bawię.