- To bardzo smutne, że budynek przy al. Grunwaldzkiej 97 został rozebrany. Zbudował go mój pradziadek w 1879 roku, mieszkałem w nim – napisał do nas 83-letni Wolfgang Fred Rump, obecnie mieszkaniec Florydy, który podzielił się z Czytelnikami portEl.pl historią tego miejsca i swojej rodziny. Pan Wolfgang odwiedził Elbląg w 1995 roku, do wspomnień dołączył również zdjęcia.
W sobotę poinformowaliśmy Czytelników o rozbiórce ponadstuletniego domu przy al. Grunwaldzkiej 97. Tego samego dnia otrzymaliśmy maila ze Stanów Zjednoczonych od Wolfganga Freda Rumpa, dziś 83-letniego mieszkańca Florydy, którego rodzina zbudowała ten budynek i przez pokolenia w nim mieszkała, aż do czasów II wojny światowej..
„Mój pradziadek Ferdinand Bonin zbudował ten dom około roku 1879. To była wówczas ulica Holländer Chausee, a budynek miał numer 27. Później zmieniono numer na 40, a w latach 30. zmieniła się nazwa ulicy na Tannenberger Allee i numer – na 97. Moja rodzina była również właścicielem sąsiedniego budynku (nr 95) z sześcioma mieszkaniami. Mieszkał tam mój wujek Fritz Gross, który ożenił się z Erną Robiller, siostrą mojej mamy. Wujek pracował w stoczni Schichaua, w 1945 roku z rodziną udał się na Pomorze, gdzie został uznany za zbrodniarza, bo pracował na rzecz przemysłu wojennego i zastrzelony przez polską milicję.
W 1941 roku przeprowadziliśmy się do budynku nr 95. Został on zniszczony podczas działań wojennych. podobnie jak kamienica przy ul. Królewieckiej 54, gdzie mój tata miał zakład krawiecki.
Mam obecnie 83 lata i moja pamięć o tamtych dniach w Elblągu może szwankować. Moje najbardziej żywe wspomnienia dotyczą czasów, kiedy razem z siostrą zbieraliśmy w naszym ogrodzie za domem agrest i porzeczki. Często przechodziliśmy na drugą stronę ulicy, gdzie stały pociągi Czerwonego Krzyża pełne rannych żołnierzy wracających z frontu. Nie sądzę, by pozwolono im się zatrzymać na dworcu kolejowym, by ludzie ich nie widzieli. Pamiętam, że przynosiliśmy żołnierzom wiadra pełne owoców. Pamiętam to doskonale, bo nie lubiłem zbierać owoców, a mama kazał mi to robić każdego dnia.
W styczniu 1945 roku jeden z ostatnich pociągów przewiózł nas na drugą stronę Wisły. W wagonach nie było już miejsc, ale jedna z pielęgniarek powiedziała, że musi się znaleźć miejsce dla dzieci. Do pociągu wciągnięto mnie przez okno wraz z bagażami, mojej siostrze też jakoś tam udało się dostać. Moja mama trzymała się kurczowo pociągu zanim nie wyrzucono ze środka ciał martwych osób i znalazło się dla niej miejsce. Odmroziła sobie nogi (zima w styczniu i lutym 1945 r. była bardzo mroźna – red.). Pociągi był ciągle bombardowane, musieliśmy się przesiadać, aż w końcu po 10 dniach dotarliśmy do Berlina. Duże znaki Czerwonego Krzyża na pociągach nic wtedy nie znaczyły...
Kiedy przyjechałem do Elbląga w 1995 roku odwiedziłem dom, który należał kiedyś do mojej rodziny. Zdziwiłem się, że teren na tyłach domu jest taki mały. Pamiętam, że znajdował się tu wielki sad, a dziadek podsadzał mnie, bym zbierał wiśnie z wielu rosnących tutaj drzew...
Muszę dodać jeszcze jedną historię. Gdy byłem w Elblągu, podczas jazdy moim luksemburskim samochodem, zatrzymała mnie policja za niedozwolone zawracanie na jednej z waszych szerokich ulic. Nie mówili po angielsku ani po niemiecku, a ja nie mówię po polsku. Poprosili o mój paszport, gdzie było napisane że urodziłem się w Elblągu. Jak to zobaczyli, uśmiechnęli się i powiedzieli „witamy w domu”. Nigdy tego nie zapomnę. Uścisk dłoni zamiast mandatu. Chciałbym im jeszcze raz za to podziękować.
Do moich wspomnień dołączam kilka zdjęć mojej rodziny sprzed wojny i z mojej wizyty w Elblągu w 1995 roku. Na jednym ze zdjęć jest moja babcia (stoi w środku), która odziedziczyła dom przy al. Grunwaldzkiej 97 po swoim ojcu i poślubiła Maxa Robillera. Moja mama stoi po prawej stronie na zdjęciu wykonanym w 1931 roku w parku Englisch Brunnen. Prześledziłem geneaologię mojej rodziny. Boninowie pochodzą z Graudenz (Grudziądza – red.), a rodzina Robiller z miejscowości Zinten (Cynty – miejscowość obecnie w obwodzie kaliningradzkim) i Kreis Heiliegenbeil (obecnie Mamonowo w obw. kaliningradzkim – red.). W obu rodzinach pokutowało takie przeświadczenie, że ich przodkowie pochodzili z Francji i przybyli na tereny Prus jeszcze za czasów panowania Fryderyka Wielkiego jako uchodźcy religijni.
Podejrzewam, że Robiller to niemiecka forma francuskiego nazwiska Robilliard, które jest popularne w Normandii. We francusko-kanadyjskich źródłach znalazłem kilka małżeństw Bonin-Robilliard. To bardzo dziwne, jak wszyscy jesteśmy pomieszani...
Wolfgang Fred Rump