Wszystko wskazuje na to, że niebawem zakończy się proces Tomasza M. oskarżonego o śmiertelne pobicie półtorarocznego Szymonka. Dziś (13 maja) przed sądem zeznawała kobieta, która jako kurator społeczny sprawowała dozór nad matką dziecka. Mówiła, że podczas wizyt u Marietty wszystko wyglądało normalnie. Dziecko było zadbane, a mieszkanie czyste. Nic nie zapowiadało tragedii...
Na dzisiejszą rozprawę sąd wezwał czworo świadków: dwóch policjantów, którzy uczestniczyli w przesłuchaniu oskarżonego podczas postępowania przygotowawczego, technika kryminalistycznego oraz kuratora społecznego. Policjanci – z różnych powodów (szkolenie, urlop, zwolnienie lekarskie) – nie stawili się w sądzie. Wysłuchana została więc kobieta, która jako kurator społeczny sprawowała dozór nad matką Szymonka.
- Dozór związany był ze sprawą o narkotyki – wyjaśniała przed sądem. – Matka Szymonka wraz z jego biologicznym ojcem zamieszana była w sprzedaż narkotyków. W tej sprawie zapadł wyrok. Odwiedzałam Mariettę w jej mieszkaniu przed i po śmierci dziecka. Początkowo nie wiedziałam, że jest ona związana z Tomaszem M. Przedstawiała się jako samotna matka. Widziałam go jednak raz u niej w mieszkaniu. Siedział przy stole i pił kawę. Był gościem.
- Później zadałam jej pytanie, dlaczego nie poinformowała mnie o tym, że tworzy związek z Tomaszem M. – kontynuowała pani kurator. – Mówiła, że znała go dużo wcześniej, ale ich związek zacieśnił się dopiero w listopadzie 2008 r. [Szymonek zmarł 29 grudnia 2008 r. – red.]. Twierdziła również, że zeznała faktyczny stan wydarzeń z tragicznego poranka.
Kobieta przyznała, że podczas jej wizyt w mieszkaniu Marietty wygląd dziecka nie budził niepokoju. Dziecko było zadbane, a w mieszkaniu było czysto. Malec miał co prawda gips na rączce, ale u dzieci złamania się zdarzają. Marietta wyjaśniała, że nie wie jak doszło do złamania. Cały dzień chłopczyk bawił się, aż dopiero przy ubieraniu przed wyjściem na spacer zaczął płakać i zauważyła, że rączka go boli. Pojechała więc z synkiem do szpitala.
- Wiem, że dziecko miało również nóżkę w gipsie, ale tego nie widziałam, bo wówczas sama przebywałam na zwolnieniu lekarskim – wyjaśniała kurator. – Później Marietta mówiła, że Tomek wyjął małego z łóżeczka i prowadził za rączki po przedpokoju. Chłopczyk potknął się i doznał kontuzji nogi. Marietta przyznała, że sama tego nie widziała, bo była w łazience. Słyszałam również opinie, że chłopczyk miał zostać przebadany pod kątem łamliwości kości – dodała kurator.
Po tragedii z grudnia 2008 r. Marietta przebywała pod opieką swojej matki. Z relacji kuratora społecznego wynika, że była w bardzo złym stanie psychicznym, brała leki uspokajające i środki nasenne. Opowiedziała jednak o tragicznym poranku. Kurator zanotowała: W nocy z 28/29 grudnia 2008 r. w mieszkaniu Marietty nocował Tomasz M. Nie brał wcześniej narkotyków [parze zdarzało się palić „trawkę”, ale – jak zapewniała Marietta – nigdy, gdy w domu był Szymonek – red.}. Około godziny 7 rano Tomasz M. wstał do dziecka, które właśnie się obudziło. Po jakimś czasie wrócił i powiedział, że Szymonek nie chciał pić mleka i zasnął. Ok. godziny 9 dziecko obudziło się. Było marudne, ale jego zachowanie nie wzbudziło obaw matki. Przytuliła malca i ten zasnął. W międzyczasie Tomasz M. wyszedł z mieszkania do fryzjera. Zadzwonił, że już nie przyjdzie tego dnia do Marietty. Ta jednak poprosiła, by zrobił zakupy. Niechętnie, ale przystał na to. Gdy przyszedł ok. godz. 10 Marietta zajrzała do dziecka i stwierdziła, że ono nie oddycha. Zaczęła krzyczeć i pobiegła do sąsiadów, by wezwać pomoc.
- Matka Szymonka mówiła, że Tomasz M. miał dobry kontakt z jej synem – mówiła pani kurator. – Mały chętnie do niego biegł, bawił się z nim. Kobieta nie mówiła nic złego o oskarżonym. Nie wskazywała też przyczyny śmierci dziecka.
Termin kolejnej rozprawy sędzia Piotr Żywicki wyznaczyła 3 czerwca. Wowczas zostaną przesłuchani trzej ostatni świadkowie.
Zobacz także: Uderzenie czy wypadek?
- Dozór związany był ze sprawą o narkotyki – wyjaśniała przed sądem. – Matka Szymonka wraz z jego biologicznym ojcem zamieszana była w sprzedaż narkotyków. W tej sprawie zapadł wyrok. Odwiedzałam Mariettę w jej mieszkaniu przed i po śmierci dziecka. Początkowo nie wiedziałam, że jest ona związana z Tomaszem M. Przedstawiała się jako samotna matka. Widziałam go jednak raz u niej w mieszkaniu. Siedział przy stole i pił kawę. Był gościem.
- Później zadałam jej pytanie, dlaczego nie poinformowała mnie o tym, że tworzy związek z Tomaszem M. – kontynuowała pani kurator. – Mówiła, że znała go dużo wcześniej, ale ich związek zacieśnił się dopiero w listopadzie 2008 r. [Szymonek zmarł 29 grudnia 2008 r. – red.]. Twierdziła również, że zeznała faktyczny stan wydarzeń z tragicznego poranka.
Kobieta przyznała, że podczas jej wizyt w mieszkaniu Marietty wygląd dziecka nie budził niepokoju. Dziecko było zadbane, a w mieszkaniu było czysto. Malec miał co prawda gips na rączce, ale u dzieci złamania się zdarzają. Marietta wyjaśniała, że nie wie jak doszło do złamania. Cały dzień chłopczyk bawił się, aż dopiero przy ubieraniu przed wyjściem na spacer zaczął płakać i zauważyła, że rączka go boli. Pojechała więc z synkiem do szpitala.
- Wiem, że dziecko miało również nóżkę w gipsie, ale tego nie widziałam, bo wówczas sama przebywałam na zwolnieniu lekarskim – wyjaśniała kurator. – Później Marietta mówiła, że Tomek wyjął małego z łóżeczka i prowadził za rączki po przedpokoju. Chłopczyk potknął się i doznał kontuzji nogi. Marietta przyznała, że sama tego nie widziała, bo była w łazience. Słyszałam również opinie, że chłopczyk miał zostać przebadany pod kątem łamliwości kości – dodała kurator.
Po tragedii z grudnia 2008 r. Marietta przebywała pod opieką swojej matki. Z relacji kuratora społecznego wynika, że była w bardzo złym stanie psychicznym, brała leki uspokajające i środki nasenne. Opowiedziała jednak o tragicznym poranku. Kurator zanotowała: W nocy z 28/29 grudnia 2008 r. w mieszkaniu Marietty nocował Tomasz M. Nie brał wcześniej narkotyków [parze zdarzało się palić „trawkę”, ale – jak zapewniała Marietta – nigdy, gdy w domu był Szymonek – red.}. Około godziny 7 rano Tomasz M. wstał do dziecka, które właśnie się obudziło. Po jakimś czasie wrócił i powiedział, że Szymonek nie chciał pić mleka i zasnął. Ok. godziny 9 dziecko obudziło się. Było marudne, ale jego zachowanie nie wzbudziło obaw matki. Przytuliła malca i ten zasnął. W międzyczasie Tomasz M. wyszedł z mieszkania do fryzjera. Zadzwonił, że już nie przyjdzie tego dnia do Marietty. Ta jednak poprosiła, by zrobił zakupy. Niechętnie, ale przystał na to. Gdy przyszedł ok. godz. 10 Marietta zajrzała do dziecka i stwierdziła, że ono nie oddycha. Zaczęła krzyczeć i pobiegła do sąsiadów, by wezwać pomoc.
- Matka Szymonka mówiła, że Tomasz M. miał dobry kontakt z jej synem – mówiła pani kurator. – Mały chętnie do niego biegł, bawił się z nim. Kobieta nie mówiła nic złego o oskarżonym. Nie wskazywała też przyczyny śmierci dziecka.
Termin kolejnej rozprawy sędzia Piotr Żywicki wyznaczyła 3 czerwca. Wowczas zostaną przesłuchani trzej ostatni świadkowie.
Zobacz także: Uderzenie czy wypadek?
A