Mamy za sobą najbardziej absurdalną samorządową kampanię wyborczą, która obnażyła irracjonalne upolitycznienie lokalnego życia społecznego. W kakofonii politycznych nawoływań jednego nie było słychać – naszych kandydatów na radnych. Wydawało mi się, że wybieramy co najmniej Prezydenta Polski, a nie swoich przedstawicieli, którzy w naszym imieniu będą przez rok kierować naszym miastem.
Podejrzewam, że wielu z tzw. wielkich i ważnych polityków, którzy w ostatnich dwóch tygodniach zaszczycili Elbląg swoją uwagą i obecnością, jeszcze miesiąc temu nie wiedziało, co to za miasto i gdzie leży, o jego problemach nie wspominając. Stąd często odrealnione pomysły na jego rozwój i wybawienie. Ale uczciwie muszę przyznać, że zdarzyły się także wizyty nie tylko zasadne, ale i długo oczekiwane.
Goście oczekiwani, goście niespodziewani
Bez wątpienia jednym z czołowych polityków zawsze podkreślających związki z Elblągiem jest Jarosław Kaczyński. Na przełomie lat 80/90 uczestniczył w budowie struktur komitetów obywatelskich w Elblągu. Wtedy nawiązał tu wiele przyjaźni i jest wobec swoich dawnych przyjaciół lojalny do dzisiaj. Chętnie do Elbląga wraca i dobrze się tu czuje, mimo że zaangażowanych członków partii ubywa. Wszak w czasach, gdy był prezesem Porozumienia Centrum i w opozycji do radykalizmu jego ugrupowania powstawała Unia Demokratyczna, publicznie chwalił się, że w samym Elblągu ma więcej szabel niż Unia w całym kraju.
Kolejnym politykiem zawsze żywo z Elblągiem związanym i niezmiennie temu miastu życzliwym jest Donald Tusk. Tu też odwołam się do lat 90-tych. Mimo że był wówczas szefem krajowych struktur Kongresu Liberalno-Demokratycznego, często bywał w Elblągu. Byłam wtedy mocno zaangażowana w działania Unii Demokratycznej, ale bardzo lubiliśmy się z „liberałami”. Spotykaliśmy się, spieraliśmy, ale też współpracowaliśmy i bawiliśmy.
Mimo radykalnych różnic programowych mieliśmy też ciepły stosunek do Porozumienia Centrum. Choć żadna ze stron pola nie oddawała i obdarzaliśmy się wzajemnie uszczypliwościami w stylu „mumia demokratyczna” czy „nieporozumienie centrum”, dzisiejszej zajadłości nie dało się w tym doszukać. Jednak najważniejsze w owym czasie było to, że raz w miesiącu wszyscy parlamentarzyści elbląscy, nie tylko proweniencji solidarnościowej, ale i postkomunistycznej oraz PSL-owskiego, ponadpolitycznego bytu, spotykali się, by omawiać sprawy miasta i wspólnie przepychać je w swoich klubach, rządzie i parlamencie. Bo partyjne interesy kończyły się na rogatkach Elbląga i tak naprawdę Elbląg, a nie konotacje partyjne, był dla wszystkich stron najważniejszy.
Gdy w 2005 roku prezentowaliśmy w Muzeum Historycznym Miasta Stołecznego Warszawy wystawę z badań wykopaliskowych w Elblągu, patronat nad nią objął nie kto inny, jak ówczesny wicemarszałek Sejmu Donald Tusk. Mimo, że w tym czasie władze Elbląga były jednoznacznie lewicowe, wicemarszałek wspierał w stolicy elbląskie inicjatywy. Dlaczego odwołane w kwietniowym referendum władze nie potrafiły jego przychylności właściwie zdyskontować – to już pozostanie dla wszystkich wieczną zagadką.
Nie sposób też pominąć niedocenianych przez media i opinię publiczną dwóch panów „Ż”, tj. posła Stanisława Żelichowskiego i wiceministra MKIDN Piotra Żuchowskiego. Mimo, że PSL w Elblągu praktycznie jest niewidoczny, obaj panowie, wywodzący się wszakże z naszego okręgu wyborczego, niezmiennie elblążan wspierają. Ogromną niespodziankę sprawił np. minister Żuchowski w styczniu tego roku, pojawiając się w Państwowym Muzeum Archeologicznym w Warszawie na promocji publikacji „Studia nad Truso” wydanej przez elbląskie muzeum. Ciepły i entuzjastyczny sposób, w jaki wypowiadał się w warszawskim środowisku o elbląskich instytucjach kultury, był najlepszą promocją miasta i nie było to podyktowane wyborczym koniunkturalizmem. W tym kontekście realnego znaczenia nabrało wsparcie przez obu panów niezależnego kandydata Witolda Wróblewskiego, który z pewnością był jednym z najbardziej kompetentnych pretendentów na stanowisko włodarza naszego miasta.
Niewątpliwie nieoczekiwaną dla mnie wartością dodaną tej szaleńczej kampanii wyborczej była możliwość spotkania z poseł Małgorzatą Kidawa-Błońską. Wrażenie niebanalne, ale na taką osobowość, kulturę i klasę polityczną złożyły się pokolenia wybitnych Polaków. Jest bowiem pani poseł prawnuczką Władysława Grabskiego – dwukrotnego premiera i legendarnego ministra skarbu II Rzeczypospolitej oraz drugiego prezydenta Rzeczypospolitej Stanisława Wojciechowskiego. Pikanterii genealogicznej dodaje fakt, że pierwszy z pradziadków był zdeklarowanym członkiem Narodowej Demokracji, drugi zaś działaczem ludowym i spółdzielczym.
Taką mam nadzieję
Tymczasem za niespełna dwa tygodnie musimy dokonać wyboru, kto przez ponad rok borykać się będzie z naprawdę niemałymi problemami Elbląga. Oczywiście to bardzo dobrze, że za Jerzym Wilkiem i Elżbietą Gelert stoją szefowie dwóch największych partii. Różnica polega tylko na tym, że Jarosław Kaczyński popiera partię, czyli PiS, zaś Donald Tusk konkretną osobę, czyli Elżbietę Gelert. Za Elżbietą Gelert przemawia pasmo sukcesów – świetnie prowadzony szpital wojewódzki i znakomicie sprawowany mandat poselski, doświadczenie w prowadzeniu projektów unijnych (aktualna zmora miasta) oraz przymioty osobiste – konsekwencja, rzetelność, stanowczość, odpowiedzialność i przede wszystkim – intelektualna niezależność. Za Jerzym Wilkiem – doświadczenie samorządowe i swoista wrażliwość społeczna.
Przez najbliższy rok prezydent Gelert będzie miała po swojej stronie urzędującego premiera i większość parlamentarną, zaś Jerzy Wilk jako prezydent automatycznie usytuuje miasto w opozycji do rządu. Jeżeli istnieje szansa wykorzystania przychylności obecnych władz krajowych dla Elbląga oraz zrealizowania przy ich wsparciu wartościowych i prorozwojowych inicjatyw, to właśnie Elżbieta Gelert jako prezydent miasta dostanie taką możliwość i w zgodzie z samą sobą zrobi wszystko, żeby tej szansy nie zmarnować.
Myli się również ten, kto sądzi, że będzie to powtórka z rozrywki. O ile faktycznie Grzegorz Nowaczyk jako prezydent miasta był zakładnikiem struktur partyjnych, to w przypadku Elżbiety Gelert będzie dokładnie odwrotnie – lokalne struktury PO będą miały wobec niej zobowiązania. Jeżeli tego nie przyjmą do wiadomości, czeka je gorszy los niż SLD po rozłamie z Henrykiem Słoniną, kiedy działacze lokalni nie dostrzegli, że to prezydent Słonina, a nie szyld partyjny stanowi o stopniu akceptacji społecznej i poparcia wyborców.
PiS już wygrał wybory w mieście i nie da się dalej udawać, że stanowi nieistotny margines w Radzie Miejskiej. Platforma Obywatelska roztrwoniła społeczne poparcie na własne życzenie. Elblążanie pokazali, że to jednak oni rządzą i nieoczekiwanie wysoką frekwencją udowodnili też, że los tego miasta ich naprawdę obchodzi. Mam więc nadzieję, że emocje opadną i stać nas będzie na racjonalny, pragmatyczny wybór.
Goście oczekiwani, goście niespodziewani
Bez wątpienia jednym z czołowych polityków zawsze podkreślających związki z Elblągiem jest Jarosław Kaczyński. Na przełomie lat 80/90 uczestniczył w budowie struktur komitetów obywatelskich w Elblągu. Wtedy nawiązał tu wiele przyjaźni i jest wobec swoich dawnych przyjaciół lojalny do dzisiaj. Chętnie do Elbląga wraca i dobrze się tu czuje, mimo że zaangażowanych członków partii ubywa. Wszak w czasach, gdy był prezesem Porozumienia Centrum i w opozycji do radykalizmu jego ugrupowania powstawała Unia Demokratyczna, publicznie chwalił się, że w samym Elblągu ma więcej szabel niż Unia w całym kraju.
Kolejnym politykiem zawsze żywo z Elblągiem związanym i niezmiennie temu miastu życzliwym jest Donald Tusk. Tu też odwołam się do lat 90-tych. Mimo że był wówczas szefem krajowych struktur Kongresu Liberalno-Demokratycznego, często bywał w Elblągu. Byłam wtedy mocno zaangażowana w działania Unii Demokratycznej, ale bardzo lubiliśmy się z „liberałami”. Spotykaliśmy się, spieraliśmy, ale też współpracowaliśmy i bawiliśmy.
Mimo radykalnych różnic programowych mieliśmy też ciepły stosunek do Porozumienia Centrum. Choć żadna ze stron pola nie oddawała i obdarzaliśmy się wzajemnie uszczypliwościami w stylu „mumia demokratyczna” czy „nieporozumienie centrum”, dzisiejszej zajadłości nie dało się w tym doszukać. Jednak najważniejsze w owym czasie było to, że raz w miesiącu wszyscy parlamentarzyści elbląscy, nie tylko proweniencji solidarnościowej, ale i postkomunistycznej oraz PSL-owskiego, ponadpolitycznego bytu, spotykali się, by omawiać sprawy miasta i wspólnie przepychać je w swoich klubach, rządzie i parlamencie. Bo partyjne interesy kończyły się na rogatkach Elbląga i tak naprawdę Elbląg, a nie konotacje partyjne, był dla wszystkich stron najważniejszy.
Gdy w 2005 roku prezentowaliśmy w Muzeum Historycznym Miasta Stołecznego Warszawy wystawę z badań wykopaliskowych w Elblągu, patronat nad nią objął nie kto inny, jak ówczesny wicemarszałek Sejmu Donald Tusk. Mimo, że w tym czasie władze Elbląga były jednoznacznie lewicowe, wicemarszałek wspierał w stolicy elbląskie inicjatywy. Dlaczego odwołane w kwietniowym referendum władze nie potrafiły jego przychylności właściwie zdyskontować – to już pozostanie dla wszystkich wieczną zagadką.
Nie sposób też pominąć niedocenianych przez media i opinię publiczną dwóch panów „Ż”, tj. posła Stanisława Żelichowskiego i wiceministra MKIDN Piotra Żuchowskiego. Mimo, że PSL w Elblągu praktycznie jest niewidoczny, obaj panowie, wywodzący się wszakże z naszego okręgu wyborczego, niezmiennie elblążan wspierają. Ogromną niespodziankę sprawił np. minister Żuchowski w styczniu tego roku, pojawiając się w Państwowym Muzeum Archeologicznym w Warszawie na promocji publikacji „Studia nad Truso” wydanej przez elbląskie muzeum. Ciepły i entuzjastyczny sposób, w jaki wypowiadał się w warszawskim środowisku o elbląskich instytucjach kultury, był najlepszą promocją miasta i nie było to podyktowane wyborczym koniunkturalizmem. W tym kontekście realnego znaczenia nabrało wsparcie przez obu panów niezależnego kandydata Witolda Wróblewskiego, który z pewnością był jednym z najbardziej kompetentnych pretendentów na stanowisko włodarza naszego miasta.
Niewątpliwie nieoczekiwaną dla mnie wartością dodaną tej szaleńczej kampanii wyborczej była możliwość spotkania z poseł Małgorzatą Kidawa-Błońską. Wrażenie niebanalne, ale na taką osobowość, kulturę i klasę polityczną złożyły się pokolenia wybitnych Polaków. Jest bowiem pani poseł prawnuczką Władysława Grabskiego – dwukrotnego premiera i legendarnego ministra skarbu II Rzeczypospolitej oraz drugiego prezydenta Rzeczypospolitej Stanisława Wojciechowskiego. Pikanterii genealogicznej dodaje fakt, że pierwszy z pradziadków był zdeklarowanym członkiem Narodowej Demokracji, drugi zaś działaczem ludowym i spółdzielczym.
Taką mam nadzieję
Tymczasem za niespełna dwa tygodnie musimy dokonać wyboru, kto przez ponad rok borykać się będzie z naprawdę niemałymi problemami Elbląga. Oczywiście to bardzo dobrze, że za Jerzym Wilkiem i Elżbietą Gelert stoją szefowie dwóch największych partii. Różnica polega tylko na tym, że Jarosław Kaczyński popiera partię, czyli PiS, zaś Donald Tusk konkretną osobę, czyli Elżbietę Gelert. Za Elżbietą Gelert przemawia pasmo sukcesów – świetnie prowadzony szpital wojewódzki i znakomicie sprawowany mandat poselski, doświadczenie w prowadzeniu projektów unijnych (aktualna zmora miasta) oraz przymioty osobiste – konsekwencja, rzetelność, stanowczość, odpowiedzialność i przede wszystkim – intelektualna niezależność. Za Jerzym Wilkiem – doświadczenie samorządowe i swoista wrażliwość społeczna.
Przez najbliższy rok prezydent Gelert będzie miała po swojej stronie urzędującego premiera i większość parlamentarną, zaś Jerzy Wilk jako prezydent automatycznie usytuuje miasto w opozycji do rządu. Jeżeli istnieje szansa wykorzystania przychylności obecnych władz krajowych dla Elbląga oraz zrealizowania przy ich wsparciu wartościowych i prorozwojowych inicjatyw, to właśnie Elżbieta Gelert jako prezydent miasta dostanie taką możliwość i w zgodzie z samą sobą zrobi wszystko, żeby tej szansy nie zmarnować.
Myli się również ten, kto sądzi, że będzie to powtórka z rozrywki. O ile faktycznie Grzegorz Nowaczyk jako prezydent miasta był zakładnikiem struktur partyjnych, to w przypadku Elżbiety Gelert będzie dokładnie odwrotnie – lokalne struktury PO będą miały wobec niej zobowiązania. Jeżeli tego nie przyjmą do wiadomości, czeka je gorszy los niż SLD po rozłamie z Henrykiem Słoniną, kiedy działacze lokalni nie dostrzegli, że to prezydent Słonina, a nie szyld partyjny stanowi o stopniu akceptacji społecznej i poparcia wyborców.
PiS już wygrał wybory w mieście i nie da się dalej udawać, że stanowi nieistotny margines w Radzie Miejskiej. Platforma Obywatelska roztrwoniła społeczne poparcie na własne życzenie. Elblążanie pokazali, że to jednak oni rządzą i nieoczekiwanie wysoką frekwencją udowodnili też, że los tego miasta ich naprawdę obchodzi. Mam więc nadzieję, że emocje opadną i stać nas będzie na racjonalny, pragmatyczny wybór.
Maria Kasprzycka