Kiedyś kraina serów i jałowcówki, dziś region do nieśpiesznego odkrywania (Cudze chwalicie, swego nie znacie, odcinek 9)
Do tej pory Nowy Dwór Gdański kojarzył mi się głównie z drogą na Mierzeję Wiślaną i Pomorze. Tymczasem miasto to ma do zaoferowania znacznie więcej: bogatą historię Żuław, którą można poznać poprzez losy osadników. Warto również wybrać się na przechadzkę ulicami miasta (tu przyda się mapa) i poszukać perełek architektury, a na koniec ruszyć w stronę okolicznych... cmentarzy. Zobacz więcej zdjęć.
Idziemy dalej ul. Sikorskiego w poszukiwaniu śladów dawnej zabudowy, czyli niskich, parterowych domów. Nie zatraciły one jeszcze swojego pierwotnego charakteru, ale ich urok nieco psują krzykliwe, reklamowe szyldy. Być może w przyszłości ktoś dostrzeże potencjał dawnej Vorhofstrasse i stanie się ona takim samym wabikiem na turystów, jak np. domki w szwedzkiej Karlskronie?
Zdecydowanie warto wstąpić do Żuławskiego Parku Historycznego, który znajduje się w budynku dawnej mleczarni przy ul. Kopernika 17. Zarządza nim Stowarzyszenie Miłośników Nowego Dworu Gdańskiego - Klub Nowodworski, w obiekcie tym jest muzeum opowiadające historię miasta i Żuław m.in. z perspektywy osadników, zarówno tych przed-, jak i powojennych. Nie brakuje w nim archiwalnych zdjęć oraz eksponatów, szczególnie fascynująca jest historia mennonitów. Przybyli tu w XVI w. z Holandii i żyli do końca II wojny światowej, dzięki swojej wiedzy oraz pracowitości osuszali żuławskie mokradła i zamieniali je w pola uprawne. Mennonici nie używali przemocy, nie uznawali papieża, a chrzest przyjmowali jako osoby dorosłe. Byli oszczędni, solidni, starannie zarządzali finansami, nie pozostawiali słabszych (wdów, sierot, chorych i starców) na pastwę losu. W XIX w. należeli do zamożnych obywateli. Mennonici nie mogli również zajmować ważnych urzędów państwowych. Z tego powodu często wybierali tzw. wolne zawody. Handlowali m.in. jedwabiem, koronką, aksamitem, wykonywali meble, wyrabiali sery. To im zawdzięczamy słynną jałowcówkę Stobbes Machandel. Do 1945 r. produkowała ją fabryka likierów oraz wódek gatunkowych w Tiegenhof (dzisiejszym Nowym Dworze Gdańskim), założona w drugiej połowie XVIII w. przez mennonitę Petera Stobbe. Dziś wytwarzana jest na terenie Niemiec przez inną firmę. Ten kultowy trunek cieszy się sławą i uznaniem aż do teraz, a uwagę zwraca niecodzienny sposób jego picia – razem ze śliwką nadzianą na wykałaczkę. Z rodziny mennonickiej pochodzi Anna German, popularna piosenkarka, którą nazywano "polskim słowikiem".
Muzeum przy ul. Kopernika czynne jest od wtorku do niedzieli. Od 1 maja do 30 września można je odwiedzać w godz. 11-16, od 1 października do 30 kwietnia w godz. 11-15 (w innych terminach po uzgodnieniu telefonicznym). Bilet normalny kosztuje 6 zł, a ulgowy 3 zł. Ważna wskazówka – warto zabrać gotówkę, bo nie można tam płacić kartą.
Opuszczamy muzeum i udajemy się na poszukiwanie wieży ciśnień z początku XX w., znajdującej się przy ul. Tuwima 5. To jeden z najbardziej znanych symboli tego miasta, obecnie zrujnowany. Po powrocie sprawdzam jej losy. Okazuje się, że wieża jest w rękach prywatnych od 30 lat, ale jej właściciele nie mają pieniędzy na remont. Od dawna próbują sprzedać ten obiekt, na razie bezskutecznie. Wieża zostaje, my idziemy dalej, prosto na stację kolejki wąskotorowej. Jej historia zaczyna w połowie XIX w. i wiąże się z przemysłem cukrowniczym, który potrzebował transportu. W latach 90. XX w. ruch został wstrzymany, kilka lat później Pomorskie Towarzystwo Miłośników Kolei Żelaznych, przy wsparciu samorządów, przywróciło go. W ten sposób powstała Żuławska Kolej Dojazdowa, która obecnie funkcjonuje głównie jako letnia atrakcja turystyczna. Z dworca w Nowym Dworze Gdańskim pociągi odjeżdżają codziennie do Jantara, Stegny Gdańskiej i na Prawy Brzeg Wisły, w weekendy odbywają się dodatkowe kursy, wtedy też można się wybrać również do Sztutowa. Bilet można kupić u obsługi pociągu, za pomocą aplikacji Mobilet czy poprzez stronę ŻKD (tam też znajdują się wszystkie, potrzebne pasażerowi informacje).
Zostawiamy wąskotorówkę i wracamy do centrum, na ul. Sikorskiego. Idziemy zobaczyć, jak wygląda pobliski zabytkowy kompleks budynków nad Tugą, należący do rodziny Stobbe, gdzie produkowano wspomniany już wyżej słynny trunek. To ładne miejsce, dość urokliwe, szkoda, że nie działa tam już kawiarnia (o tym, że istniała w tym miejscu przypomina szyld). Mijamy jeszcze zamkniętą na cztery spusty informację turystyczną i kierujemy się w stronę Żelichowa.
To tam znajduje się cenne lapidarium – Cmentarz Jedenastu Wsi. Na miejscu dawnej nekropolii zebrano kamienie i inne formy nagrobne wykonane w XVII- XIX w. Dwie duże tablice informują o historii tego miejsca oraz wyjaśniają bogatą symbolikę nagrobków. Umieszczano na nich np. makówkę (symbol snu wiecznego), rozmaryn (chwała zmarłej osoby), wachlarz (krótkotrwałość żywota ludzkiego), motyla (ulatująca do nieba dusza zmarłego). Istotnym elementem był gmerk, czyli prosty znak osobisty i rodzinny, przypisany konkretnemu gospodarstwu, z inicjałami zmarłej osoby. Warto nadmienić, że na Żuławach takich cmentarzy jest dużo, w okolicy Nowego Dworu Gdańskiego znajedziecie je także m.in. w Stawcu, Różewie czy Orłowie.
Tymczasem my zostajemy w Żelichowie, bo są tu jeszcze dwie atrakcje, którym warto poświęcić uwagę. Pierwsza to zabytkowy kościół pw. św. Mikołaja powstały w XIV w. Najpierw była to świątynia katolicka, później protestancka, następnie znów katolicka, teraz modlą się w niej grekokatolicy. Wrażenie robi drewniany, polichromowany sufit i wyposażenie. W ulotce kościelnej czytam, że jest ono w większości oryginalne, a pochodzi z XVII – XVIII w. Co ciekawe w kościele znajdują się również relikwie św. Mikołaja z Bari, które przekazano tutejszej parafii trzy lata temu.
Kilka metrów dalej znajduje się dom podcieniowy Mały Holender. Warto tam zajrzeć z dwóch powodów. Pierwszy – miejsce to można... zwiedzać, mimo że jest to również gospoda (albo restauracja, jak kto woli). Goście mogą przejść się po wszystkich dostępnych salach, spojrzeć na obrazki poprzez przeglądarkę stereoskopową, a potem wyjść i jechać do domu. Jest też druga opcja: zostać i spróbować żuławskich przysmaków. My wybraliśmy dwa tradycyjne specjały: raki smażone z czosnkiem oraz zupę klopsową przyrządzaną według przepisu mennonickiej rodziny Andres. To tak, jakby zjeść kawałek historii, biorąc pod uwagę fakt, że to samo jedli przedwojenni mieszkańcy tych ziem. Czym jeszcze raczą gości właściciele Małego Holendra? O tym musicie się już przekonać sami.