
29 grudnia, po długiej chorobie, w wieku 81 lat zmarła Elżbieta Krzesińska, z domu Duńska, złota medalistka olimpijska z Melbourne i srebrna z Rzymu. Wychowywała się i dorastała w Elblągu. Tu odkryto jej talent do sportu. Dzisiaj została pochowana na warszawskich Powązkach. Gdy zdobyła pierwszy po wojnie złoty medal olimpijski dla Polski (Melbourne, 27 października 1956), elblążanie szaleli z radości. To była nasza Ela – z Elbląga. Tu zaczęła skakać, tu zdała maturę, tu mieszkali jej rodzice (przy ul. Polnej prowadzili sklep).
Cztery lata wcześniej Polska podzieliła się w dyskusji na temat jej długiego, złotego warkocza. Przez ten warkocz, który zostawił ślad na skoczni, nie stanęła na podium w Helsinkach. Pani Ela nie uległa presji i warkocza nie ścięła. Zrobiła to później.
Na ostatnich swoich igrzyskach w Rzymie Elżbieta Krzesińska znów zadziwiła świat. Jechała po drugie olimpijskie złoto i pewnie przywiozłaby je, gdyby nie pomoc udzielona konkurentce. Ukrainka Wiera Kriepkina miała problemy z rozbiegiem i po trzech próbach zajmowała odległe miejsce. Dzięki radom udzielonym przez Polkę, skoczyła najdalej. A pani Ela umiała cieszyć się drugim miejscem - "Zwycięstwo osiągnięte z myślą, że przegrał ktoś lepszy, jest nic nie warte" - powiedziała po konkursie dziennikarzom. Przez wiele lat wiązała ją przyjaźń z Kriepkiną.
Czekolada za trening
W opowieściach pani Eli zawsze na początku był Elbląg. Jako wysoka, szczupła i jak sama wspominała „płaska jak deska” dziewczyna, unikała sportu i zajęć w-f. Brała od matki zwolnienia z zajęć. Zdenerwowało to nauczyciela (Witolda Truszkowskiego) i ten zagroził dwóją, jeśli nie weźmie udziału w zawodach. Boso i w szkolnym fartuszku na skoczni przy basenie miejskim, skoczyła niewiarygodnie daleko. Dostała piątkę i za namową nauczyciela i przyjaciół zaczęła chodzić na treningi. Ale nie bezwarunkowo – za każdy udział żądała tabliczki czekolady. I dostawała ją.
Problemem były również kolce. Młoda Ela nie chciała w nich skakać, bo obawiała się, że wbiją się jej w deskę na rozbiegu i się od niej nie oderwie. Po latach ciepło i serdecznie wspominała swoje szkolne lata w Elblągu: „Profesor Stanisław Sywula, geograf, przedwojenny oficer z krzaczastymi brwiami, obwisłym wąsem, w żołnierskim szynelu zawsze rozpiętym na piersi, przypominał nam Józefa Piłsudskiego i uczył nie tylko geografii, ale i patriotyzmu, ksiądz Żynel parskał na nas, kiedy śpiewaliśmy już tylko piosenki radzieckie, a nie „Czerwone maki na Monte Cassino”. Fizyk recytował wiersz Gałczyńskiego o fladze, która jest biało-czerwona i nigdy nie będzie czerwona.”
Te elbląskie nauki sprawiły, że u Elżbiety Krzesińskiej na zawsze pozostał głęboki patriotyzm. „Skakałam dla siebie i dla wszystkich Polaków” – tak napisała w swojej autobiograficznej książce pt.: „Zamiatanie warkoczem” (1994). W zamian otrzymywała dowody uznania, jak choćby telegram, który nadszedł z wyspy Timor zaraz po zdobyciu medalu w Melbourne: "Wzruszeni do łez, przy dźwiękach Jeszcze Polska nie zginęła - Bóg zapłać ci nasze dziecko - Perkowie".
Nie porzuciła sportu
Po maturze uzyskanej w II LO w Elblągu wyjechała na studia medyczne do Gdańska. Mimo namów, by poświęciła się wyłącznie sportowi, nie porzuciła ich i nigdy nie korzystała z ulg w nauce. Z wielkim wysiłkiem, wbrew przeciwnościom i opinii wielu nieprzychylnych ludzi, łączyła sport z nauką, a także z macierzyństwem. Pomimo anemii i innych kłopotów ze zdrowiem. Jak sama o sobie mówiła, była uparta. Niezależna i zbuntowana, zawsze pragnęła postawić na swoim, często wbrew woli trenerów i działaczy. Chciała, by sport sprawiał frajdę, był zabawą i radością, dlatego buntowała się przeciwko wojskowemu reżimowi na zgrupowaniach. Wiedziała, co jest dla niej najlepsze. Sama sobie wybrała trenera – męża Andrzeja Krzesińskiego. Tylko jemu ufała i dzięki niemu osiągała najlepsze wyniki.
Elżbieta Krzesińska lubiła przyjeżdżać do Elbląga, choć nie miała już tu rodziny, ale – jak powiedziała w rozmowie telefonicznej – „Każdy człowiek w wieku dojrzałym, a już jestem emerytką, wraca wspomnieniami do lat młodości. W moim przypadku ten szczególny okres w życiu wiąże się bardzo konkretnie z Elblągiem. Wspominam koleżanki, kolegów, nauczycieli i profesorów z tamtych lat. (…) Z nostalgią i dumą oglądam coraz piękniejsze miasto swojego dzieciństwa i pierwszego, najważniejszego w życiu skoku…”. Bywała w Elblągu, była tu na jubileuszu II LO. Miała też przyjechać w styczniu…
Elżbieta Krzesińska zmarła 29 grudnia 2015 roku. Została dziś pochowana na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach.
Na ostatnich swoich igrzyskach w Rzymie Elżbieta Krzesińska znów zadziwiła świat. Jechała po drugie olimpijskie złoto i pewnie przywiozłaby je, gdyby nie pomoc udzielona konkurentce. Ukrainka Wiera Kriepkina miała problemy z rozbiegiem i po trzech próbach zajmowała odległe miejsce. Dzięki radom udzielonym przez Polkę, skoczyła najdalej. A pani Ela umiała cieszyć się drugim miejscem - "Zwycięstwo osiągnięte z myślą, że przegrał ktoś lepszy, jest nic nie warte" - powiedziała po konkursie dziennikarzom. Przez wiele lat wiązała ją przyjaźń z Kriepkiną.
Czekolada za trening
W opowieściach pani Eli zawsze na początku był Elbląg. Jako wysoka, szczupła i jak sama wspominała „płaska jak deska” dziewczyna, unikała sportu i zajęć w-f. Brała od matki zwolnienia z zajęć. Zdenerwowało to nauczyciela (Witolda Truszkowskiego) i ten zagroził dwóją, jeśli nie weźmie udziału w zawodach. Boso i w szkolnym fartuszku na skoczni przy basenie miejskim, skoczyła niewiarygodnie daleko. Dostała piątkę i za namową nauczyciela i przyjaciół zaczęła chodzić na treningi. Ale nie bezwarunkowo – za każdy udział żądała tabliczki czekolady. I dostawała ją.
Problemem były również kolce. Młoda Ela nie chciała w nich skakać, bo obawiała się, że wbiją się jej w deskę na rozbiegu i się od niej nie oderwie. Po latach ciepło i serdecznie wspominała swoje szkolne lata w Elblągu: „Profesor Stanisław Sywula, geograf, przedwojenny oficer z krzaczastymi brwiami, obwisłym wąsem, w żołnierskim szynelu zawsze rozpiętym na piersi, przypominał nam Józefa Piłsudskiego i uczył nie tylko geografii, ale i patriotyzmu, ksiądz Żynel parskał na nas, kiedy śpiewaliśmy już tylko piosenki radzieckie, a nie „Czerwone maki na Monte Cassino”. Fizyk recytował wiersz Gałczyńskiego o fladze, która jest biało-czerwona i nigdy nie będzie czerwona.”
Te elbląskie nauki sprawiły, że u Elżbiety Krzesińskiej na zawsze pozostał głęboki patriotyzm. „Skakałam dla siebie i dla wszystkich Polaków” – tak napisała w swojej autobiograficznej książce pt.: „Zamiatanie warkoczem” (1994). W zamian otrzymywała dowody uznania, jak choćby telegram, który nadszedł z wyspy Timor zaraz po zdobyciu medalu w Melbourne: "Wzruszeni do łez, przy dźwiękach Jeszcze Polska nie zginęła - Bóg zapłać ci nasze dziecko - Perkowie".
Nie porzuciła sportu
Po maturze uzyskanej w II LO w Elblągu wyjechała na studia medyczne do Gdańska. Mimo namów, by poświęciła się wyłącznie sportowi, nie porzuciła ich i nigdy nie korzystała z ulg w nauce. Z wielkim wysiłkiem, wbrew przeciwnościom i opinii wielu nieprzychylnych ludzi, łączyła sport z nauką, a także z macierzyństwem. Pomimo anemii i innych kłopotów ze zdrowiem. Jak sama o sobie mówiła, była uparta. Niezależna i zbuntowana, zawsze pragnęła postawić na swoim, często wbrew woli trenerów i działaczy. Chciała, by sport sprawiał frajdę, był zabawą i radością, dlatego buntowała się przeciwko wojskowemu reżimowi na zgrupowaniach. Wiedziała, co jest dla niej najlepsze. Sama sobie wybrała trenera – męża Andrzeja Krzesińskiego. Tylko jemu ufała i dzięki niemu osiągała najlepsze wyniki.
Elżbieta Krzesińska lubiła przyjeżdżać do Elbląga, choć nie miała już tu rodziny, ale – jak powiedziała w rozmowie telefonicznej – „Każdy człowiek w wieku dojrzałym, a już jestem emerytką, wraca wspomnieniami do lat młodości. W moim przypadku ten szczególny okres w życiu wiąże się bardzo konkretnie z Elblągiem. Wspominam koleżanki, kolegów, nauczycieli i profesorów z tamtych lat. (…) Z nostalgią i dumą oglądam coraz piękniejsze miasto swojego dzieciństwa i pierwszego, najważniejszego w życiu skoku…”. Bywała w Elblągu, była tu na jubileuszu II LO. Miała też przyjechać w styczniu…
Elżbieta Krzesińska zmarła 29 grudnia 2015 roku. Została dziś pochowana na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach.
Juliusz Marek, Telewizja Elbląska