Nigdy nie mogłem zwalczyć w sobie napadów głęboko posuniętego sceptycyzmu w stosunku do idei budowy drugiego Kanału Sueskiego. Tak przekop Mierzei Wiślanej nazywa jeden z naszych wiodących komentatorów. Po ostatniej wycieczce po rzece Elbląg, mój sceptycyzm jeszcze bardziej się pogłębił, w przeciwieństwie do ostatniego odcinka toru wodnego, którego nikt na razie pogłębić nie chce.
Machnąłem już nawet ręką na te dwa miliardy wpakowane w budowę przekopu. W końcu rząd musi jakoś zutylizować, tę masę pieniędzy jaką ściąga od nas w postaci niezliczonych podatków. Natomiast tego, co zobaczyłem płynąc rzeką, trudno będzie mi zapomnieć. Zamiast pięknych żuławskich krajobrazów, można się teraz napawać wyłącznie widokiem gładkich betonowych ścian. Zdjęcia obok zrobione zostały z wysokiego pokładu łodzi motorowej. Od osób wpływających tam na pokładzie jachtów, czy nie daj Boże kajakami powinno być pobierane oświadczenie, że nie cierpią na depresję albo inną klaustrofobię i wpływają tam na własną odpowiedzialność.
Względy estetyczne przegrywają oczywiście w starciu z głębokim przekonaniem, że Elbląg lada moment stanie się czwartym portem III RP. Politycy pewnej opcji uwielbiają jeszcze dodać do tego - o strategicznym znaczeniu dla gospodarki i obronności kraju. Narażam się w tym momencie na hejt, który od razu ostrzegam - zniosę z godnością, ale śmiem twierdzić, że nasz port nigdy nie będzie miał strategicznego znaczenia. Dlaczego? Bo bez niego potrzeby naszej gospodarki z dużym zapasem zaspakajają inne duże porty, do których nie trzeba się przeciskać przez przekop i wymagający ciągłego pogłębiania wąski tor wodny. Poza tym w przypadku strategicznych inwestycji nikt się nie handryczy o parę złotych na pogłębienie podejścia do portu, tylko to robi.
Ostatnio odbyła się debata na temat portu z udziałem senatora Jerzego Wcisły i wojewody Piotra Opaczewskiego. Panowie różnili się we wszystkim. Łączył ich jednie niczym niepohamowany entuzjazm w ocenie świetlanych perspektyw dla wolumenu przeładunków w elbląskim porcie. Na pytanie, dlaczego w takim razie port w Kołobrzegu o identycznych warunkach nawigacyjnych (długość statków do 100 m i zanurzenie do 5 m), odnotowuje jedynie marne 170 tysięcy ton przeładunku nie otrzymałem przekonującej odpowiedzi. Elbląski port w rekordowych latach, bez przekopu, przeładowywał cztery razy więcej. Warto przypomnieć, że Kołobrzeg ma swobodny dostęp od strony morza, kilka basenów portowych, infrastrukturę przeładunkową, bocznicę kolejową i bliskość wielkiego portu w Świnoujściu. Dlaczego nie stał się dla nich portem feederowym, a Elbląg miałby takim być dla Gdańska i Gdyni? Tego nie wie nikt.
Podobno cała wschodnia Polska czeka w blokach na uruchomienie naszego portu, a do tego i zachodnia Ukraina, bo będą mieli podobno bliżej niż do Odessy. Szczególnie ten ostatni argument bardzo mnie wzruszył, bo odległość ze Lwowa jest podobna, ale zapomina się o czymś takim jak stanie na granicy, opłaty celne, kontrole sanitarne i inne non-schengenowe przyjemności.
Minister Gróbarczyk pisał na Twitterze, że podobno Gdańsk aż przebiera nogami, żeby przekierować do nas tysiąc statków rocznie. Nie wyjaśnił tylko, dlaczego gdańska spółka portowa mając wolne moce przerobowe miałaby zrezygnować z dochodu z obsługi tych statków. Tym bardziej, że tylko kilka z nich ma zanurzenie poniżej 5 metrów.
Trzeba jednak oddać politykom, którzy zadecydowali o budowie przekopu, że za śmieszne w końcu pieniądze, zafundowali nam największą atrakcję turystyczną w regionie, dzięki której pół Polski dowiedziało się o istnieniu Elbląga. Gdyby zainwestować te pieniądze w infrastrukturę turystyczną wokół Zalewu pies z kulawą nogą by nie zwrócił na to uwagi.
Ten sukces rodzi niestety też pewne ryzyka. Każdy hydraulik wie, że woda nową, gładką rurą płynie szybciej i w większej ilości. W związku z wybetonowaniem brzegów rzeki Elbląg nastąpiło niewątpliwie ograniczenie retencji oraz istotne zmniejszenie oporów przepływu wody w rzece. Nawiedzające nas czasami cofki mogą mieć teraz bardziej gwałtowny przebieg i prowadzić do znacznie większego zagrożenia powodziowego w mieście. Oby korzyści (na razie hipotetyczne) wynikające z budowy przekopu Mierzei były większe od realnych strat jakie może spowodować w Elblągu powódź. Nie muszę dodawać, że wolałbym, aby moje obawy nigdy się nie spełniły.
Jako prawowity obywatel, chciałem na koniec tego felietonu przyznać, bez zbędnego przypalania pięt, że pisałem go na bezpośrednie polecenie cara Mikołaja II. Niniejszym dobrowolnie poddaję się karze, jaka ona by nie była. Mam nadzieję, że dzięki temu komisja od ruskich wpływów będzie miała mniej roboty i wyrobi się do 17 września ze swoim sprawozdaniem.
---
Wszystkie stwierdzenia odnośnie podwyższonego ryzyka powodzi w Elblągu konsultowane były z profesorem dr. hab. Romanem Cieślińskim z Zakładu Hydrologii UG.