Dziś Helena Pilejczyk, elbląska łyżwiarka szybka obchodzi 90. urodziny. Pani Helenie życzymy 200 lat w zdrowiu i radości z sukcesów elbląskich sportowców (i nie tylko). A dla naszych Czytelników mamy prezent: cykl artykułów o naszej olimpijce. Dziś przypominamy, jak pewna nauczycielka wyjechała na mistrzostwa Polski. Zobacz archiwalne zdjęcia z archiwum Heleny Pilejczyk.
Cała historia zaczęła się dość niepozornie. W 1952 r. Helena Majcher była nauczycielką młodszych klas w Szkole Podstawowej nr 3 w Elblągu, która wówczas jeszcze szkołą sportową nie była. Nasza bohaterka była dobrze zapowiadającą się lekkoatletką i siatkarką. - Na łyżwach umiałam jeździć, ale na krótkich – wspomina po latach Helena Pilejczyk.
Z drugiej strony był Kazimierz Kalbarczyk, który prowadził sekcję łyżwiarstwa szybkiego w Stali Elbląg. Prowadził z sukcesami: Elwira Potapowicz (później po mężu Seroczyńska), była wówczas mistrzynią Polski juniorek. Trener wciąż szukał kandydatów, którym mógłby dać panczeny i sprawdzić, jak sobie radzą. Do tego spotkania musiało dojść.
Helena Majcher na pierwszy trening przyszła we wrześniu... I tak dostała w kość, że na kolejny już nie dotarła, a trenera starała się nie spotykać na ulicy. - Wtedy stwierdziłam, że łyżwiarstwo to jednak nie dla mnie – wspomina.
I na tym ta historia mogłaby się skończyć. A o Helenie Pilejczyk może byśmy usłyszeli jako lekkoatletce, siatkarce, a może wcale... Zwłaszcza, że jak się miało okazać wkrótce, ówczesna dyrekcja szkoły niespecjalnie przychylnie patrzyła na rozwój kariery sportowej.
* * *
Drugie podejście do panczenów miało miejsce po świętach Bożego Narodzenia 1952 r. W szkole trwały ferie, a młoda nauczycielka za bardzo nie miała co robić. Trochę z nudów, trochę z ciekawości 28 grudnia poszła na basen przy ul. Spacerowej, gdzie „szybkobiegacze”, jak ich wtedy nazywano, trenowali już na panczenach. Kazimierz Kalbarczyk nie zapomniał o wrześniowej uciekinierce. Helena Majcher dostała panczeny i miała jeździć. - Na łyżwach krótkich odpycha się „z czuba”. - Jak się tak odepchnęłam na panczenach, to po chwili leżałam na ziemi. W pierwszej chwili było mi wstyd, ale zauważyłam, że nikt mojego upadku nie spostrzegł. Każdy był zajęty własnymi sprawami. Wstałam i zaczęłam ich podglądać, okazało się, że trzeba się odbijać z boku – tak Helena Pilejczyk po latach mówi o swoich początkach.
Kazimierz Kalbarczyk może tego pierwszego upadku nie widział, może nie zwrócił na niego uwagi, a może stwierdził że „jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz”. Dziś już się tego nie dowiemy. Możemy się domyślać, że ten pierwszy trening nie wyszedł tak najgorzej, skoro Helena Majcher dostała zaproszenie na obóz dochodzeniowy łyżwiarzy Stali, który odbywał się na zamarzniętym basenie przy ul. Spacerowej. Treningi były dwa razy dziennie: o godzinie 10 i 16. A na koniec obozu był sprawdzian... - Modliłam się, żeby nie być ostatnia – śmieje się Helena Pilejczyk.
To może być dla niektórych zaskoczenie, ale Helena Majcher nie od razu była najlepsza. Na sprawdzianie ostatnia nie była, przyjeżdżała w połowie stawki. A startowało ok. 10 szybkobiegaczek. - Chłopaków było mniej. Trener większą uwagę przykładał do dziewcząt, być może wiedział, że szybciej dojdą do jakiś sukcesów – mówi elblążanka.
Ferie się skończyły. Helena Majcher kilka razy w tygodniu chodziła na treningi i szlifowała formę. I nie wiadomo jakby się ta historia potoczyła dalej. Może usłyszelibyśmy o Helenie Majcher później, a może wcale... Gdyby nie pewien telegram...
* * *
Ale nie uprzedzajmy faktów. Zimą1953 r. łyżwiarki elbląskiej Stali pojechały na mistrzostwa Polski do Zakopanego. To była silna ekipa, elblążanie zastanawiali się czy Elwira Potapowicz sięgnie po medal w seniorkach. Trener Kazimierz Kalbarczyk liczył też, że o medal powalczy sztafeta. I wtedy doszło do małego nieszczęścia: jedna z zawodniczek wypadła ze składu. Trzeba było „na już” ściągać kogoś z Elbląga. Padło na dobrze rokującą młodą nauczycielkę z „trójki”. Kazimierz Kalbarczyk wysłał telegram i kazał Helenie Majcher przyjeżdżać na zgrupowanie przez mistrzostwami. - W szkole zbytnio zadowoleni nie byli, bo trzeba było organizować zastępstwa. W klubie magazynier wydał mi łyżwy dwa numery za duże, jakościowo też bez rewelacji, sweter, wełniany czepek, rajtuzy z dzianiny, też za duże. Chyba stwierdzili, że nieznanej zawodniczce najlepszego sprzętu nie dadzą. I pojechałam do Zakopanego – wspomina Helena Pilejczyk.
Podobno trener jak zobaczył „wsparcie”, to delikatnie się załamał. Skończyło się na tym, że sędziowie z Elbląga, którzy przyjechali na mistrzostwa, przywieźli łyżwy we właściwym rozmiarze. Rajtuzy sama zawodniczka przyfastrygowała do swojego rozmiaru. Na mistrzostwach można było już startować.
* * *
Przed zawodami odbywało się zgrupowanie, na którym łyżwiarze przygotowywali się do najważniejszych wówczas startów w sezonie. - Mieszkaliśmy w „Murowańcu”. Już nie pamiętam, czy to był dom wczasowy, czy po prostu wynajmowało się tam pokoje. Koleżanki powitały mnie bez specjalnego entuzjazmu, ale też nie było jakiś scysji – wspomina łyżwiarka.
Ale Helena Majcher nie miała na czym jeździć. Dziewczyny z drużyny nie za bardzo chciały pożyczać nowicjuszce swój sprzęt. - Specjalnie mnie nie znały, bały się, że im uszkodzę. Każda dbała o swoje łyżwy – mówi po latach.
Zlitował się klubowy kolega Henryk Połeć, który pożyczył swoje. - Ciekawa postać, uprawiał lekką atletykę i łyżwiarstwo. Wcześniej zakończył przygodę na łyżwach i skupił się tylko na lekkiej atletyce – mówi Helena Pilejczyk.
Cały czas pamiętajmy, że na mistrzostwa pojechała zawodniczka, która pierwszy raz założyła długie łyżwy kilka tygodni wcześniej. Zdaniem Kazimierza Kalbarczyka rokowała dobrze, ale to w niczym nie zmieniało faktu, że łyżwiarce brakowało doświadczenia. Nie tylko z mistrzostw, ale z jakichkolwiek zawodów. - Podpatrywałam jak trenują konkurentki i próbowałam robić tak samo – mówi łyżwiarka po latach.
* * *
I nadszedł ten dzień. Dzień, w którym zaczęły się mistrzostwa. - Przyjechałam do sztafety, ale trener uznał, że jak już jestem, to wystawi mnie także do wyścigów na dystansach - tłumaczy Helena Pilejczyk.
Elblążanka wystartowała na 500m, 1000m, 1500m i 5 tys. m. Miejsce w pierwszej szóstce dawało awans do reprezentacji narodowej. Jak na pierwszy raz Helena Majcher zaprezentowała się z bardzo dobrej strony. W wieloboju ostatecznie zajęła 6.miejsce. - Po pierwszym sukcesie na 500 metrów w szatni cieszyłam się jak dziecko. Humor popsuła mi konkurentka z innego klubu: „Co się tak koleżanka cieszy, jest koleżanka tak wysoko, bo ja się przewróciłam” - mówiła – wspomina elblążanka. I tu tytułem ciekawostki: na dystansie 1500 metrów, na którym 17 lat później zdobędzie brązowy medal igrzysk olimpijskich, w Zakopanem była piąta z czasem 3:16:6 minuty. Dla porównania: po brązowy medal w Squaw Valley pojechała w czasie 2:27:1 minuty. W Zakopanem lepiej niż na 1500 m, wypadła na 5 tys. metrów; była czwarta z czasem 11:50:2 minuty.
„Największą oprócz Hadasika rewelacją mistrzostw była zawodniczka elbląskiej Stali, Majcher, startująca po raz pierwszy w poważniejszej imprezie: zajęła ona szóste miejsce wyprzedzając m.in. znane zawodniczki Morzycką i Milewską” - donosiła ówczesna prasa. Z kronikarskiego obowiązku dodamy, że Kazimierz Kalbarczyk miał powody do zadowolenia: Elwira Potapowicz została mistrzynią Polski w wieloboju. Świeżo upieczona mistrzyni zapowiedziała pobicie rekordu Polski na 1000 metrów.
* * *
Start elbląskiej sztafety 4x500 m. skończył się katastrofą. Kazimierz Kalbarczyk liczył na medal. A dziewczyny na drugiej, trzeciej i czwartej zmianie zaliczyły upadki na torze i nie zdobyły żadnego medalu. Był żal i niedosyt. I próba rehabilitacji. Stalówki stwierdziły, że skoro nie mają medalu, to pobija rekord Polski. Jak postanowiły tak zrobiły. - Mistrzostwa co prawda nie zdobyłyśmy, ale z rekordu Polski byłyśmy bardzo zadowolone – mówi Helena Pilejczyk.
* * *
Z Elbląga wyjeżdżała „nieopierzona” i niedoświadczona szybkobiegaczka mająca uzupełnić skład sztafety Stali. Po mistrzostwach wróciła kadrowiczka i rekordzistka Polski. Nie wszystkim taka zmiana była na rękę: - W szkole dano mi prosty wybór: albo będę jeździła na łyżwach, albo uczyła w szkole – wspomina Helena Pilejczyk.
Nowa praca czekała w Zamechu, w biurze radcy prawnego, który wówczas był zakładem patronackim Stali. Helena Majcher do godziny 13 pisała na maszynie, a potem pędziła na trening. - Na początku pracowałam normalnie, jak wszyscy. Potem mój szef zaproponował, żeby klub napisał pismo z prośba o zwolnienie na treningi – wspomina łyżwiarka.
Do szkoły wróci po zakończeniu kariery sportowej. Przy Szkole Podstawowej nr 12 w Elblągu z jej inicjatywy wybudowano tor łyżwiarski. Helena Pilejczyk zacznie trenować kolejne pokolenia elbląskich szybkobiegaczy. Ale to już inna opowieść.
Tym tekstem rozpoczynamy cykl artykułów, których główną bohaterką będzie Helena Pilejczyk - wielokrotna mistrzyni Polski w łyżwiarstwie szybkim, wicemistrzyni świata na 1000 metrów i zdobywczyni brązowego medalu na igrzyskach olimpijskich na 1500 m. Artykuły będą sie ukazywać 1. dnia każdego miesiąca.