UWAGA!

Joanna Deputat: Jeszcze jedna pętla...

 Elbląg, Joanna Deputat
Joanna Deputat (fot. Mikołaj Sobczak)

- Granice wytrzymałości mamy w głowach. Oczywiście czasami trzeba zejść z trasy, bo nie dajemy rady fizycznie. Ale czasami trzeba po prostu uwierzyć, że się da, że dany dystans jesteśmy w stanie ukończyć - mówi Joanna Deputat, trzecia kobieta na II Mistrzostwach Polski w Backyard Ultra. Z elblążanką rozmawiamy o tej ciekawej dyscyplinie sportu.

Backyard Ultra - dyscyplina polegająca na wielokrotnym pokonaniu pętli o długości 6706 metrów. Na pokonanie pętli zawodnicy mają 60 minut. Jeżeli przybiegną na metę szybciej, do kolejnej pełnej godziny mają czas na odpoczynek. Wygrywa zawodnik, który jako jedyny pozostanie na trasie.

Joanna Deputat z Elblaga na II Mistrzostwach Polski, które w ubiegły weekend odbyły się w Jabłonnej pokonała 30 okrążeń. To trzeci wynik wśród kobiet i siódmy w ogólnej klasyfikacji.

 

- Niecałe 7 kilometrów to dużo, czy mało?

- Lekka przebieżka.

 

- Po pierwszej pętli?

- Kilka pierwszych okrążeń to spokojne bieganie. Sytuacje problematyczne zaczynają się po pokonaniu, nawet więcej niż maratonu. Koło 60 - 70 kilometra. Czasami nawet po 100 kilometrach. Przeliczając to na pętle to: dziewiąta, dziesiąta, albo po piętnastej.

 

- Patrzycie na kilometry czy na pętle?

- Zawsze na pętle. Zawsze musisz myśleć tylko o następnym okrążeniu. Skończę to, które akurat biegnę i wystartuję w kolejnym. W przypadku Backyardu czy też dystansów ultramaratońskich bardziej sprawdza się myślenie o krótszych odcinkach. O następnej pętli, o kolejnym punkcie serwisowym. Chyba większość zawodników tak do tego podchodzi.

 

- W przypadku Backyardu zastanawia mnie kwestia przerw pomiędzy kolejnymi pętlami. W pewien sposób trzeba oszukać organizm, który myśli, że to już koniec wysiłku, a za kilka kilkanaście minut trzeba biec dalej. Na ile ta przerwa nie wybija Was z rytmu?

- Są różne strategie, w zależności od zawodnika. Czasami biegną tak, żeby między jedną, a drugą pętlą mieć koło 15 minut przerwy. Ja tak właśnie celowałam, żeby mieć ten kwadrans. To dawało czas na zmianę butów czy skarpetek, umycia stóp, zjedzenia jakiegoś posiłku, „przymknięcia oka“ na pięć minut. Oczywiście nie na jednej przerwie.

 

- Z punktu widzenia laika nie do końca rywalizuje się z przeciwnikami. Raczej przesuwacie bariery własnej wytrzymałości, walczycie ze sobą.

- To jest właśnie świetne w tej dyscyplinie. Tak naprawdę to walka ze sobą. Nie można patrzeć na osoby, które biegną z przodu. One robią swoje, biegną swoim tempem. Podczas biegu nierzadko rozmawia się ze współtowarzyszem rywalizacji. Każdy walczy o swoje pętle, o swoje minuty odpoczynku. Każdy po swojemu. Backyard to doskonała dyscyplina dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w biegach ultramaratońskich, ale czegoś się boją, chcieliby się najpierw sprawdzić. Tu biegniesz, a jak masz dość to po prostu nie wychodzisz na następna pętlę. Chociaż dystans pętli - niecałe 7 kilometrów jest na tyle krótki, że często mając dość, zawodnicy idąc starają się zakończyć bieżącą pętlę. To jest fajne: nie ma ścigania, bo to po prostu nas gubi. To nie o to w tym chodzi. Nie ścigasz się z kimkolwiek, tylko chcesz sam pokonać jak największą liczbę okrążeń.

 

- Ale patrząc z drugiej strony... Biegną zawodnicy. Nie pojawia się myśl, chyba naturalna, żeby mimo wszystko skończyć tę pętlę przed nimi? Ale pierwszym za wszelką cenę być nie można, bo to się potem odbije np. na tym, że się szybciej zmęczymy i nie pokonamy następnej pętli.

- Tak. Jest taki mechanizm, że chcę wyprzedzić rywali. Na pierwszych okrążeniach tak mam, mogę się do tego przyznać. Włącza się mechanizm, że przecież trzeba kogoś gonić. Muszę się wtedy pilnować, żeby nie przyspieszać, biec w takim tempie, w jakim sobie założyłam. Przez pierwsze pętle musiałam sobie poukładać w głowie, żeby nie robić rzeczy, które ostatecznie mogą mnie zgubić. Po paru pętlach udaje się zwalczyć ten nawyk „wyprzedzania“ współuczestników.

 

- W ubiegłą sobotę odbyły się II mistrzostwa Polski w Backyard Ultra w Jabłonnej. Poprawiła Pani wynik z ubiegłego roku kończąc 30 pętli.

- Takie było założenie: 30 okrążeń. Chciałam pokonać 200 kilometrów i zobaczyć jak się będę z tym czuła. Zależało mi, żeby mówiąc kolokwialnie „nie dojechać się“, wyjść z tego bez szwanku i kilka dni później normalnie funkcjonować. Udało się, ale po piętnastym okrążeniu przyszły takie myśli: jeszcze raz tyle mi zostało. Szybko musiałam je odgonić. Trzeba było myśleć o następnej pętli. Błędem jest myślenie o dłuższym okresie np. że jeszcze bieganie w nocy zostało. Skupiałam się na tym, żeby ukończyć pętlę w 45 minut. Nie chciałam dopuszczać do krótszych przerw, bo wtedy przychodzi stres, że nie zdążę, mam za mało czasu na „odpoczynek“, cała misterna układanka zacznie się sypać... Jest to jakaś dodatkowa presja. Ale udawało mi się biec i do końca utrzymałam tempo, które pozwalało mi na kilkunastominutowy odpoczynek. I pokonanie granicy 200 kilometrów.

 

- I jak wyglądała niedziela po mistrzostwach?

- Nawet zakwasów nie miałam. Byłam w stanie potruchtać. W poniedziałek w pracy zorientowałam się, że mam spuchnięte kostki. Ale to normalna reakcja zmęczeniowa organizmu. Nie ma się czym przejmować.

 

- Te 30 okrążeń oznacza, że jak wystartowała Pani w piątek o godzinie 8, to zawody skończyła o godzinie 14 w sobotę.

- Tak to właśnie wygląda. 30 godzin z krótkimi przerwami wygospodarowanymi pomiędzy kolejnymi pętlami. Wtedy, tak jak wcześniej mówiłam, jest czas, żeby coś zjeść, umyć się itd. I na końcu przerwy mówisz swojemu supportowi, osobie która ci pomaga, z którą przyjechałam, co bym chciała na następnej przerwie: zjeść, umyć stopy, przebrać buty. A potem gwizdki i biegniemy kolejną pętlę. Ważne w tym wszystkim jest to, żeby regularnie jeść i pić. Biegłam ponad dobę. Nie wspominając o pierwszej trójce chłopaków, którzy pokonali ponad 60 okrążeń zdobywając kwalifikacje na mistrzostwa świata w Backyard Ultra. Gdyby „zapomnieli“ o jedzeniu i piciu, to zwyczajnie nie zrobiliby takiego wyniku. Wygrał Bartosz Fudali, który pokonał 64 okrążenia poprawiając o 12 kółek rekord Polski. Troje Polaków jest na liście zakwalifikowanych na mistrzostwa świata, które odbędą sie w październiku w USA.

 

- Jak Pani trafiła do Backyardu?

- Backyard to stosunkowo młoda dyscyplina. Pierwsze zawody w Polsce odbyły się chyba w ubiegłym roku. Wcześniej biegałam biegi kilkugodzinne: sześcio, dwunasto... W Chorzowie w ubiegłym roku organizator biegu sześciogodzinnego organizował biegi Backyard. Zaproponował start, zaciekawił mnie i połknęłam bakcyla.

 

- To jaka była droga do biegania?

- Biegałam już w szkole podstawowej, byłam zawodniczką Truso. Potem była długa przerwa i któregoś dnia stwierdziłam, że trzeba wziąć się za siebie, zgubić parę kilogramów i tak dalej. Zaczęłam od biegania w Bażantarni, potem był Piekarczyk. Potem półmaraton, maraton, który wydawał mi się celem prawie nieosiągalnym, tylko dla wybrańców. I coraz bardziej wydłużałam dystanse, sprawdzałam swój organizm, „im trudniej tym lepiej“. Jak się okazuje granice wytrzymałości mamy w głowach. Oczywiście czasami trzeba zejść z trasy, bo nie dajemy rady fizycznie. Ale czasami trzeba po prostu uwierzyć, że się da, że dany dystans jesteśmy w stanie ukończyć.

 

- Sportowe marzenie?

- Jeszcze jedna pętla…

 

- To życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę.

rozmawiał Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Sport

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Uwaga! Opinia zostanie zamieszczona na stronie po zatwierdzeniu przez redakcję.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem... (od najstarszych opinii)
Reklama