UWAGA!

Zastępczy super rodzice

 Elbląg, Pani Agnieszka jest rodzicem zastępczym od czterech lat
Pani Agnieszka jest rodzicem zastępczym od czterech lat (fot. Anna Dembińska)

- Trafiły do nas dzieci z różnych środowisk, także z domów, gdzie była przemoc i gdybym nie widziała, jak straumatyzowane są, tylko ktoś by mi po prostu powiedział, co one przeszły, to nie wiem, czy bym uwierzyła. Trudno jest przyjąć do wiadomości, że ktoś tak może skrzywdzić dziecko. Tego nie można sobie ułożyć w głowie, nawet po tylu latach - mówi pani Wioletta, która od trzynastu lat tworzy w Elblągu rodzinę zastępczą. Z kolei od czterech lat rodziną zastępczą jest pani Agnieszka. Rozmawiamy z nimi o wyzwaniach, radościach i troskach rodzin zastępczych.

W Elblągu funkcjonuje tylko 14 rodzin zastępczych, w tym trzy rodziny zastępcze o charakterze pogotowia rodzinnego, w których wychowuje się 58 dzieci. O swoich doświadczeniach oraz codzienności opowiedziały nam pani Wioletta i pani Agnieszka, które od kilku lat są rodzinami zastępczymi dla potrzebujących dzieci.

 

Anna Malik: - Pani Agnieszka tworzy rodzinę zastępczą zawodową, a pani Wioletta zastępczą zawodową o charakterze pogotowia rodzinnego. Czym to się tak naprawdę różni?

Pani Wioletta: - Różni się tym, że do nas może trafić dziecko z tak zwanej interwencji, bez potrzeby decyzji sądu. Jest interwencja policyjna, kuratorska lub pracowników ECUS (Elbląskiego Centrum Usług Społecznych –red.) i dziecko w pierwszej kolejności przewożone jest do nas. Jeżeli miałoby trafić tu do koleżanki, to najpierw musiałoby to być poparte decyzją sądu, a w weekend czy święta jest to niemożliwe, dlatego my się takim dzieckiem opiekujemy. Jeśli mamy miejsce i warunki, to może u nas zostać na dłużej, a jeśli nie, to czekamy na decyzję sądu i po niej dziecko trafia do docelowej rodziny zastępczej zawodowej, w której jest miejsce. Zazwyczaj to jest kilka dni, ale to też zależy od ilości spraw w sądzie.

Pani Agnieszka: - Bywa, że po jakiejś libacji alkoholowej, rodzicom odbierane są dzieci, bardzo często jest to liczne rodzeństwo, którym takie pogotowie musi się pilnie zająć, chociaż na ten krótki czas. Potem dopiero dzieci mogą trafić na dłużej do rodziny zastępczej zawodowej, takiej jak moja.

 

- Wiele osób myli rodzinę adopcyjną z rodziną zastępczą, dlatego może warto na początku wyjaśnić, co jest celem rodziny zastępczej.

Pani Agnieszka: - Naszym celem jest tymczasowa opieka nad dziećmi odebranymi biologicznym rodzicom do czasu unormowania ich sytuacji prawnej. U nas mają dobrze, ale to nie chodzi o to, żeby u nas zostały, tylko o to, żeby te dzieci dzięki adopcji zyskały nową rodzinę i miały dzięki temu zapewnione przyszłość i byt lub wróciły do rodziny biologicznej, jeśli ustały przesłanki, które spowodowały, że dzieci trafiły do pieczy. Naszym celem jest między innymi przygotowanie dzieci do tego i nauczenie ich nawiązywania więzi, bo niestety one często nie potrafią stworzyć prawidłowej relacji z drugim człowiekiem, z rówieśnikiem czy dorosłym.

Pani Wioletta: - W rodzinach zastępczych dzieci uczą się kochać i być kochanymi. Wiemy, że są gotowe na adopcję, kiedy umieją nawiązywać więź, kiedy potrafią obdarzyć miłością nową rodzinę.

 

- Zostanie rodziną zastępczą było na pewno ważną decyzją. Jak u Pań wyglądało jej podjęcie i kiedy to nastąpiło?

Pani Agnieszka: - Wiele lat temu wśród znajomych poznaliśmy taką rodzinę, to było nasze pierwsze zetknięcie z tematem, zaczęliśmy dużo myśleć, ale do tego też trzeba dojrzeć. To nie jest decyzja podejmowana z dnia na dzień. Czekaliśmy też, aż nasz syn nieco podrośnie i w końcu postanowiliśmy zgłosić się do ówczesnego MOPS. Daliśmy sobie również taką furtkę, że jeśli podczas szkolenia coś nam się nie spodoba, poczujemy, że to jednak nie dla nas, to odpuścimy. Ostatecznie nic nas nie zaskoczyło, zostaliśmy i czekaliśmy na dziecko. Minęły już 4 lata od uzyskania kwalifikacji, a trzy od czasu przyjęcia pierwszego dziecka.

Pani Wioletta: - U nas podobnie, też zaczęło się od bycia w środowisku, w którym obracały się rodziny zastępcze. Ja wtedy i tak byłam w domu z naszym synkiem i pomyśleliśmy, że co nam szkodzi wziąć na początek chociaż jedno dziecko, spróbować i zobaczyć. I tak już 13 lat to robimy.

 

- Mają panie własne dzieci. Jak one zareagowały na wiadomość, że niedługo pojawi się jakieś nowe, obce dziecko, które też trzeba będzie kochać, którym będzie trzeba się opiekować, dzielić czasem, zabawkami i uwagą rodziców? Jak należy własne dzieci przygotować do takiej zmiany?

Pani Wioletta: - Myślę, że to też zależy od tego, w jakim wieku są nasze dzieci. Córka chodziła do szkoły podstawowej, ale była bardzo dojrzała jak na swój wiek, porozmawialiśmy z nią. Syn był wtedy przedszkolakiem, więc dla niego to była taka forma zabawy, bo ktoś nowy się pojawił w domu. Największym problemem był rzeczywiście ten czas, bo mama i tata nagle musieli go poświęcić dodatkowej osobie, a mieliśmy pod opieką też wiele dzieci z niepełnosprawnościami. Z perspektywy czasu widzę, jak to wpłynęło na moje dzieci; one teraz nie boją się osób z niepełnosprawnościami, nie boją się takich dzieci, nie patrzą na nie z takim zakłopotaniem. Dla nich to była codzienność, bo wychowywały się z nimi. Na pewno mają też w sobie bardzo dużo empatii. Widzą więcej, są czujne i wyczulone na otoczenie. Wcześniej dużo pytały o to, dlaczego dzieci, które do nas trafiły, zostały odebrane swoim rodzicom. Tak naprawdę dzieciom z normalnych domów, w których nic złego się nie dzieje, trudno jest zrozumieć, że rodzic może skrzywdzić swoje dziecko.

Pani Agnieszka: - Mój syn ma 11 lat i na pewno wśród rówieśników jest bardziej świadomy tego, że nie wszystkie dzieci mają kochających rodziców i szczęśliwy dom. Może też nasze dzieci bardziej doceniają to, co mają, bo widzą, jakie dzieci przychodzą, z jakich domów i jakich mają rodziców.

 

- Jak Panie, jako dorosłe osoby, reagują na to, jak inni rodzice traktują dzieci, które do pań trafiły?

Pani Wioletta: - Trafiły do nas dzieci z różnych środowisk, także z domów, gdzie była przemoc i gdybym nie widziała, jak straumatyzowane są, tylko ktoś by mi po prostu powiedział, co one przeszły, to nie wiem, czy bym uwierzyła. Trudno jest przyjąć do wiadomości, że ktoś tak może skrzywdzić dziecko. Tego nie można sobie ułożyć w głowie, nawet po tylu latach. To jest coś, do czego nie da się przyzwyczaić.

Pani Agnieszka: - My też sobie zadajemy pytanie, jak można tak robić. Jest to szok i niezrozumienie. Ale takie sytuacje uczą też czujności i wrażliwości. Na pewno łatwiej jest nam zauważyć coś niepokojącego, na co powinno się zareagować. Na krzywdę dzieci nie da się jednak zobojętnieć. Normalny człowiek, mający normalną wizję świata, nie potrafi tego w żaden logiczny sposób sobie przetłumaczyć czy się z tym pogodzić. Każda sytuacja jest inna, każda sytuacja szokuje od nowa, budzi niedowierzanie, że są ludzie, którzy tak robią własnym dzieciom i jeszcze im się wydaje, że są dobrymi rodzicami, przez co czują się pokrzywdzeni, że te dzieci zostały im odebrane.

 

 

- Dzieci potrafią też szybko przywiązać się do innych osób w swoim życiu. Były takie sytuacje, że dzieci pań za bardzo przywiązały się do tych, które miały być tylko na chwilę i potem ciężko znosiły rozstanie?

Pani Wioletta: - Były takie sytuacje. Dzieciom trudno jest czasem zrozumieć, że już jakiegoś dziecka z nami nie będzie, bo zostało adoptowane lub wróciło do swojej rodziny. Niektórzy rodzice adopcyjni nawet po latach nazywają nas rodziną, a my ich, tak samo się traktujemy. Jeśli chodzi o moje rozstania z dziećmi, to staram się postawić sobie granicę. Teraz, kiedy już wiem, że będzie adopcja, wewnętrznie oswajam się z myślą o rozstaniu, o tym, że niedługo tego dziecka u nas nie będzie. Też nie do każdego dziecka się tak bardzo emocjonalnie przywiązujemy, ale ja miałam kilka rozstań, które ciężko zniosłam. Są one trudne, ale pocieszające jest to, że jak przyjeżdża nowa rodzina i widzimy, że są to bardzo dobrzy i kochający ludzie, że dziecko będzie od teraz dla nich całym światem, to czujemy spokój i ukojenie. Wiemy też, że nie tracimy tego dziecka na zawsze, bo kontakt wciąż jest.

Pani Agnieszka: - Póki co, od nas do adopcji poszła jedna dziewczynka, wciąż mamy z nią kontakt, czasem się odwiedzamy. Rozstania ułatwiłoby to, gdyby wszyscy nowi rodzice utrzymywali ten kontakt, wtedy byłoby tak, jakby nasza rodzina się powiększała.

 

- No właśnie, rodzina. Jak ona zareagowała na wiadomość, że zostają panie rodzinami zastępczymi, że pojawią się teraz obce dzieci z różnymi traumami i problemami, które od teraz będą z Wami mieszkały, a z nimi spędzały święta czy wakacje?

Pani Agnieszka: - Bardzo różnie. Część osób się cieszyła i gratulowała, a potem okazywało się, że nie widzą oni różnicy między rodziną zastępczą a adopcyjną i byli zdziwieni, że te dzieci z nami nie zostaną. Mówili, że chyba nie mamy serca, skoro potem je oddajemy. Często spotykałam się też z reakcjami „Podziwiam, ale ja bym tak nie mogła.” Gdy ktoś mi mówi, że nie mógłby potem takich dzieci oddać, odpowiadam, że ja nie mogę patrzeć, jak idą one do domu dziecka i sama wolę im dać dom.

Pani Wioletta: - U nas dziadkowie kazali mówić na siebie wszystkim dzieciom „babcia” i „dziadek”. Mieli nawet swoich ulubieńców, których w jakiś sposób faworyzowali na tle innych dzieci. To przyszło bardzo naturalnie. Nasi najbliżsi widzą też, jaki to jest ogrom pracy i poświęcenia, że to nie jest tylko przyjść i pobawić się, tylko to są wyjścia do sądu, do lekarzy, na rehabilitację, pisanie raportów, cała ta otoczka związana z rodzicami biologicznymi. Bliscy też widzą, w jakim stanie te dzieci do nas trafiają. Rodzina, która jest na co dzień, zauważa te małe zmiany, że dziecko przybrało na wadze, że się uśmiecha, a się nie uśmiechało, natomiast znajomi często są w szoku, jak spotykają się z nami po czasie i bywa, że wręcz nie rozpoznają jakiegoś dziecka, bo tak bardzo się zmieniło i odżyło.

 

- Wspomniała pani o lekarzach i rehabilitacji. Jak często są konieczne takie wizyty?

Pani Wioletta: - Rehabilitację z dziećmi mam bardzo często. Pierwszym krokiem jest jednak zabranie ich do lekarza rodzinnego na podstawowe badania krwi i wtedy ewentualnie rozpoczyna się dalszy proces leczenia, na przykład z pomocą psychologa, pedagoga, rehabilitanta.

Pani Agnieszka: - Trzeba szybko diagnozować, szukać powodu jakiegoś objawu u dziecka. Wiadomo, chwilę poobserwować, żeby zobaczyć, czy to dziecko pójdzie do przodu i może u nas zaraz zacznie się rozwijać, ale jeżeli nie, to nie można czekać miesiącami na terminy na NFZ, tylko trzeba działać szybko i szukać specjalistów, a to też jest ogrom czasu i pracy. Samo odebranie rodzicom to jest dla dziecka trauma, więc na start psycholog. Im więcej dziecko przeszło w domu, tym więcej jest zaniedbań. Bardzo często wdrażany jest stomatolog, bo dzieci potrafią mieć wszystkie zęby chore.

 

Druga część wywiadu z panią Wiolettą i Agnieszką opublikujemy w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia.

Anna Malik

Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Reklama