
Zabieg resekcji żołądka miał poprawić komfort życia pana Kamila, a skończył się dla niego tragicznie. - To był człowiek, który nieba by nam przychylił – mówi Bogumiła Śpiewak z Elbląga, żona 28-latka, który w lipcu w wyniku powikłań po zabiegu osierocił dwójkę dzieci. - To jest tak niesprawiedliwe, nie mogę sobie z tym poradzić.
Pani Bogumile o mężu przypominają dziś tylko rozwieszone w mieszkaniu zdjęcia. Widać na nim uśmiechniętego młodego chłopaka, przed którym, wydawałoby się, jeszcze całe życie. Spotykamy się w miesiąc po jego śmierci. W pokoju obok śpi dziewięciomiesięczna Oliwka, oczko w głowie tatusia. - Mąż tak czekał aż mała zacznie raczkować, a ona zaczęła w trzy dni po jego śmierci – płacze pani Bogumiła. - 7 października obchodzilibyśmy drugą rocznicę ślubu. W lutym miną dwa lata, jak wzięliśmy kredyt na mieszkanie.
Decyzję o zabiegu resekcji żołądka podjęli wspólnie. Miał poprawić komfort życia rodziny, ponieważ pan Kamil miał problem z wagą i marzył o tym, by móc biegać razem z dziećmi. W marcu otrzymał skierowanie do szpitala w Bartoszycach na badania kwalifikujące do zabiegu. Przeszedł je w czerwcu, wyniki były pomyślnie. Nie było przeciwwskazań. - Lekarz, który potem operował męża, powiedział, że jest idealnym kandydatem – mówi Bogumiła Śpiewak. - Powiedział też, że wyrwanie ósemki jest trudniejszym zabiegiem niż zabieg resekcji żołądka.
Zabieg odbył się 17 lipca w bartoszyckim szpitalu. Był małoinwazyjny, bo przeprowadzany laparoskopowo przez lekarza na stałe zatrudnionego w Miejskim Szpitalu Zespolonym w Olsztynie. Dwa dni później pacjenta wypisano do domu. - Mąż czuł się źle, ale powiedziano nam, że tak będzie, i lekarze i koleżanka, która przeszła podobny zabieg – opowiada pani Bogumiła. - Jeszcze w szpitalu mężowi spuchł brzuch, lekarz powiedział, że widocznie zapchał dziurkę laparoskopową, gdy przekręcił się na bok. Zbadano go palpitacyjnie, powiedziano, że się wchłonie i wypuścili do domu. Kolejnego dnia strasznie wymiotował. Mówili nam, że to normalne.
W niedzielę, 21 lipca było jeszcze gorzej. - W pewnym momencie mąż powiedział: "Kochanie, chyba coś mi pękło". Zadzwoniłam do lekarza, który przeprowadzał zabieg, który powiedział, żeby dać mu środek przeciwbólowy i mamy odczekać dwie godziny. Nie odczekałam, zadzwoniłam po pogotowie. Było tak źle, że lekarze nie mogli wkłuć się w żyły męża, bo mu pękały – dodaje zrozpaczona.
28-latek trafił na SOR elbląskiego szpitala. Po ponaddwugodzinnym oczekiwaniu pozwolono pani Bogumile zobaczyć się z mężem. Rozmawiali ze sobą. Lekarze powiedzieli, że najprawdopodobniej doszło do rozszczelnienia żołądka. W końcu przewieziono go do szpitala w Olsztynie. O godz. 22 miała odbyć się operacja. - Jeszcze przed operacją go umyłam, rozmawialiśmy, poszedł do ubikacji, przebrałam go w piżamę szpitalną – opowiada.
Operację przeprowadzał ten sam lekarz co w Bartoszycach. Po północy pana Kamila przewieziono na OIOM z niewydolnością wielonarządową. Pękł krwiak. Nie pracowały nerki i układ krążeniowo-oddechowy. Wdała się sepsa. Dawano mu kilka procent na przeżycie. - W szpitalu wezwał nas (bo byli ze mną także teściowa, siostra i brat męża z żoną), do siebie profesor i powiedział, że na 400 operacji może zdarzyć się zgon i akurat padło na niego, że powinniśmy być świadomi tego, że taki zabieg, rzadko, bo rzadko, ale może skończyć się śmiercią – dodaje pani Bogumiła.
Lekarze pozwolili pani Bogumile być przy mężu, przynieśli wygodne krzesło. Krótko przed śmiercią panu Kamilowi się polepszyło, unormowało się ciśnienie, wróciło krążenie, źrenice zaczęły reagować. Temperatura spadła, bo od operacji cały czas miał 41 stopni. Zdążył przyjąć ostatnie namaszczenie. - Ucieszyłam się, że jest coraz lepiej – wspomina pani Bogumiła. - Napisałam do rodziny, że jest już lepiej, wszyscy zaczęli się cieszyć. Po godz. 22 zaczęły pikać aparatury, lekarze zaczęli go reanimować, nawet nie wiem, ile to trwało, aparatury, pikały, przestawały, pikały, przestawały. Wyszła do mnie pani doktor i powiedziała, że serce nawet nie drgnęło. Pozwolili mi tam wejść, ja także podjęłam próby reanimacji, słuchałam uchem, czy serce bije. Nie zabiło – płacze.
- Gdy byłam w drodze do Elbląga, zadzwonił do mnie lekarz, który przeprowadzał operację i powiedział, że jest mu strasznie przykro, że gdybym potrzebowała pomocy, to on mi we wszystkim pomoże i żebym się nie martwiła, bo on będzie przy sekcji. Wtedy już wiedziałam, że złożę papiery do prokuratury.
Prokuratura zabezpieczyła ciało. Sekcja odbyła się 25 lipca, powołano biegłego z Warszawy. - Gdzieś popełniono błąd, nie mam pojęcia gdzie? Nie daje mi to spokoju i mam ogromny żal do szpitala w Elblągu, że trzymali go w nim tak długo i dopiero wieczorem zadecydowali o przewiezieniu do Olsztyna – mówi.
- Zostałam z dwójką dzieci, Adaś ma osiem lat, mała ma 9 miesięcy. Co ona będzie pamiętała? Nic nie będzie pamiętała. A boję się, że nie będzie winnego, bo to przecież elita – mówi z płaczem pani Bogumiła.
Jak podaje portal ABC Zdrowie, szpital w Olsztynie odmówił komentarza w tej sprawie, podobnie lekarz przeprowadzający zabieg. Głos zabrał Sławomir Wójcik, dyrektor szpitala w Bartoszycach. - Operacja przebiegła bez powikłań – czytamy w portalu ABC Zdrowie. - Przeprowadzamy rocznie kilkadziesiąt takich zabiegów, od kilku lat. Poza tym przypadkiem nie zdarzyło się, żeby ktoś zmarł, choć operacja jest obarczona dużym ryzykiem powikłań.
Sprawę bada olsztyńska prokuratura. Czekamy na odpowiedź na pytanie, na jakim etapie jest śledztwo.
Decyzję o zabiegu resekcji żołądka podjęli wspólnie. Miał poprawić komfort życia rodziny, ponieważ pan Kamil miał problem z wagą i marzył o tym, by móc biegać razem z dziećmi. W marcu otrzymał skierowanie do szpitala w Bartoszycach na badania kwalifikujące do zabiegu. Przeszedł je w czerwcu, wyniki były pomyślnie. Nie było przeciwwskazań. - Lekarz, który potem operował męża, powiedział, że jest idealnym kandydatem – mówi Bogumiła Śpiewak. - Powiedział też, że wyrwanie ósemki jest trudniejszym zabiegiem niż zabieg resekcji żołądka.
Zabieg odbył się 17 lipca w bartoszyckim szpitalu. Był małoinwazyjny, bo przeprowadzany laparoskopowo przez lekarza na stałe zatrudnionego w Miejskim Szpitalu Zespolonym w Olsztynie. Dwa dni później pacjenta wypisano do domu. - Mąż czuł się źle, ale powiedziano nam, że tak będzie, i lekarze i koleżanka, która przeszła podobny zabieg – opowiada pani Bogumiła. - Jeszcze w szpitalu mężowi spuchł brzuch, lekarz powiedział, że widocznie zapchał dziurkę laparoskopową, gdy przekręcił się na bok. Zbadano go palpitacyjnie, powiedziano, że się wchłonie i wypuścili do domu. Kolejnego dnia strasznie wymiotował. Mówili nam, że to normalne.
W niedzielę, 21 lipca było jeszcze gorzej. - W pewnym momencie mąż powiedział: "Kochanie, chyba coś mi pękło". Zadzwoniłam do lekarza, który przeprowadzał zabieg, który powiedział, żeby dać mu środek przeciwbólowy i mamy odczekać dwie godziny. Nie odczekałam, zadzwoniłam po pogotowie. Było tak źle, że lekarze nie mogli wkłuć się w żyły męża, bo mu pękały – dodaje zrozpaczona.
28-latek trafił na SOR elbląskiego szpitala. Po ponaddwugodzinnym oczekiwaniu pozwolono pani Bogumile zobaczyć się z mężem. Rozmawiali ze sobą. Lekarze powiedzieli, że najprawdopodobniej doszło do rozszczelnienia żołądka. W końcu przewieziono go do szpitala w Olsztynie. O godz. 22 miała odbyć się operacja. - Jeszcze przed operacją go umyłam, rozmawialiśmy, poszedł do ubikacji, przebrałam go w piżamę szpitalną – opowiada.
Operację przeprowadzał ten sam lekarz co w Bartoszycach. Po północy pana Kamila przewieziono na OIOM z niewydolnością wielonarządową. Pękł krwiak. Nie pracowały nerki i układ krążeniowo-oddechowy. Wdała się sepsa. Dawano mu kilka procent na przeżycie. - W szpitalu wezwał nas (bo byli ze mną także teściowa, siostra i brat męża z żoną), do siebie profesor i powiedział, że na 400 operacji może zdarzyć się zgon i akurat padło na niego, że powinniśmy być świadomi tego, że taki zabieg, rzadko, bo rzadko, ale może skończyć się śmiercią – dodaje pani Bogumiła.
Lekarze pozwolili pani Bogumile być przy mężu, przynieśli wygodne krzesło. Krótko przed śmiercią panu Kamilowi się polepszyło, unormowało się ciśnienie, wróciło krążenie, źrenice zaczęły reagować. Temperatura spadła, bo od operacji cały czas miał 41 stopni. Zdążył przyjąć ostatnie namaszczenie. - Ucieszyłam się, że jest coraz lepiej – wspomina pani Bogumiła. - Napisałam do rodziny, że jest już lepiej, wszyscy zaczęli się cieszyć. Po godz. 22 zaczęły pikać aparatury, lekarze zaczęli go reanimować, nawet nie wiem, ile to trwało, aparatury, pikały, przestawały, pikały, przestawały. Wyszła do mnie pani doktor i powiedziała, że serce nawet nie drgnęło. Pozwolili mi tam wejść, ja także podjęłam próby reanimacji, słuchałam uchem, czy serce bije. Nie zabiło – płacze.
- Gdy byłam w drodze do Elbląga, zadzwonił do mnie lekarz, który przeprowadzał operację i powiedział, że jest mu strasznie przykro, że gdybym potrzebowała pomocy, to on mi we wszystkim pomoże i żebym się nie martwiła, bo on będzie przy sekcji. Wtedy już wiedziałam, że złożę papiery do prokuratury.
Prokuratura zabezpieczyła ciało. Sekcja odbyła się 25 lipca, powołano biegłego z Warszawy. - Gdzieś popełniono błąd, nie mam pojęcia gdzie? Nie daje mi to spokoju i mam ogromny żal do szpitala w Elblągu, że trzymali go w nim tak długo i dopiero wieczorem zadecydowali o przewiezieniu do Olsztyna – mówi.
- Zostałam z dwójką dzieci, Adaś ma osiem lat, mała ma 9 miesięcy. Co ona będzie pamiętała? Nic nie będzie pamiętała. A boję się, że nie będzie winnego, bo to przecież elita – mówi z płaczem pani Bogumiła.
Jak podaje portal ABC Zdrowie, szpital w Olsztynie odmówił komentarza w tej sprawie, podobnie lekarz przeprowadzający zabieg. Głos zabrał Sławomir Wójcik, dyrektor szpitala w Bartoszycach. - Operacja przebiegła bez powikłań – czytamy w portalu ABC Zdrowie. - Przeprowadzamy rocznie kilkadziesiąt takich zabiegów, od kilku lat. Poza tym przypadkiem nie zdarzyło się, żeby ktoś zmarł, choć operacja jest obarczona dużym ryzykiem powikłań.
Sprawę bada olsztyńska prokuratura. Czekamy na odpowiedź na pytanie, na jakim etapie jest śledztwo.
dk