Po powrocie ze Szpitala Wojewódzkiego nie tylko miałam bardzo chore ciało, ale i rozdartą duszę. Potraktowano mnie bardzo przedmiotowo i bezdusznie. Był tylko jeden człowiek, który normalnie ze mną rozmawiał, wykazał się cierpliwością i empatią, miał czas i cierpliwość, a przede wszystkim dzięki niemu dowiedziałam się, że nie przyjęto mnie do szpitala pod moim imieniem. Bardzo Mu dziękuję - napisała do nas jedna z Czytelniczek.
Jest to tylko ogólna konkluzja po ataku (ponoć dyskopatia na poziomie, gdzie już trzy razy usunięto dysk) i pobycie na SOR-ze w Wojewódzkim. Atak przyszedł znienacka w pracy poza terenem Elbląga. Karetka przyjechała, udzielono mi pomocy i zabrano do Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego na Szpitalny Oddział Ratunkowy. Podano środki przeciwbólowe dożylnie (pękające żyły to były moje wymysły i pani pielęgniarka z wielką niechęcią musiała to sprawdzać i ponownie się wkłuwać), zrobiono konsultację z lekarzem neurologiem, który w opisie zamieścił między innymi słowa „nie chce zdjąć butów” (nie byłam w stanie zrobić jakiegokolwiek ruchu bez potwornego bólu) i zlecono zrobić zdjęcie rentgenowskie odcinka lędźwiowego. W drodze na rtg dowiedziałam się, że moje imię brzmi inaczej i trzeba było zmienić je na właściwe. (Mąż nie mógł się dowiedzieć czy jestem w Szpitalu, bo miałam inne imię.)
Najlepiej czułam się, jak powiedziałam, że chce mi się „siusiu”, usłyszałam że mam iść do toalety, a że nie mogłam zrobić żadnego ruchu – nawet zejść z łóżka – podano mi basen, ale z komentarzem, że od początku nie chcę współpracować i mam „focha”.
W międzyczasie dowiedziałam się, że panie na dyżurze planują nockę, a będzie na niej jeden tylko pan więc trzeba mu zrobić psikusa i wiele innych „bardzo” ciekawych historii osobistych dyżurujących osób.
Po zakończeniu „wszelkich” diagnoz pozwolono mi opuścić Oddział i to było najtrudniejsze – trzeba było w okropnym bólu zejść z łóżka, stanąć na nogi, wziąć torbę, odebrać papiery (dokumentację medyczną), po stopce dojść do drzwi i wpaść w ramiona męża, który prawie na rękach zaniósł mnie do samochodu.
Czułam się zapomniana i zaniedbana na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym, gdzie powinnam spotkać się z fachową pomocą, empatią i życzliwością.
Wszyscy ludzie, którzy mieli atak „korzonków” wiedzą, jak fajnie być chorym.
Od redakcji: List Czytelniczki, która zastrzegła swoje dane, przekazaliśmy szpitalowi wojewódzkiemu z prośbą o wyjaśnienie sprawy. Podaliśmy dzień i godziny, które Czytelniczka spędziła na SOR-ze, ale szpital nie był w stanie ustalić, o który dokładnie przypadek chodzi. Rzecznik prasowy szpitala Anna Kowalska przekazała naszej redakcji prośbę, by Czytelniczka skontaktowała się z dyrekcją placówki. - Każdego dnia do SOR trafia ponad stu pacjentów, nawet podana data to zbyt mało. Przekazałam sprawę do koordynatora ds. praw pacjentów Małgorzaty Twardowskiej, ale również ona nie jest w stanie wyjaśnić sprawy ani się do niej ustosunkować, nie mogąc sprawdzić w SOR tego konkretnego przypadku, nie wiedząc, o która pacjentkę chodzi – poinformowała nas Anna Kowalska.
Najlepiej czułam się, jak powiedziałam, że chce mi się „siusiu”, usłyszałam że mam iść do toalety, a że nie mogłam zrobić żadnego ruchu – nawet zejść z łóżka – podano mi basen, ale z komentarzem, że od początku nie chcę współpracować i mam „focha”.
W międzyczasie dowiedziałam się, że panie na dyżurze planują nockę, a będzie na niej jeden tylko pan więc trzeba mu zrobić psikusa i wiele innych „bardzo” ciekawych historii osobistych dyżurujących osób.
Po zakończeniu „wszelkich” diagnoz pozwolono mi opuścić Oddział i to było najtrudniejsze – trzeba było w okropnym bólu zejść z łóżka, stanąć na nogi, wziąć torbę, odebrać papiery (dokumentację medyczną), po stopce dojść do drzwi i wpaść w ramiona męża, który prawie na rękach zaniósł mnie do samochodu.
Czułam się zapomniana i zaniedbana na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym, gdzie powinnam spotkać się z fachową pomocą, empatią i życzliwością.
Wszyscy ludzie, którzy mieli atak „korzonków” wiedzą, jak fajnie być chorym.
Wdzięczny Pacjent SOR-u (imię i nazwisko do wiadomości redakcji)
Od redakcji: List Czytelniczki, która zastrzegła swoje dane, przekazaliśmy szpitalowi wojewódzkiemu z prośbą o wyjaśnienie sprawy. Podaliśmy dzień i godziny, które Czytelniczka spędziła na SOR-ze, ale szpital nie był w stanie ustalić, o który dokładnie przypadek chodzi. Rzecznik prasowy szpitala Anna Kowalska przekazała naszej redakcji prośbę, by Czytelniczka skontaktowała się z dyrekcją placówki. - Każdego dnia do SOR trafia ponad stu pacjentów, nawet podana data to zbyt mało. Przekazałam sprawę do koordynatora ds. praw pacjentów Małgorzaty Twardowskiej, ale również ona nie jest w stanie wyjaśnić sprawy ani się do niej ustosunkować, nie mogąc sprawdzić w SOR tego konkretnego przypadku, nie wiedząc, o która pacjentkę chodzi – poinformowała nas Anna Kowalska.
- Jest nam, oczywiście, przykro, że nasza Pacjentka - a Wasza Czytelniczka- czuła się u nas aż tak mało komfortowo, zawsze staramy się przecież przede wszystkim pomóc. Jeszcze raz prosimy Panią, by skontaktowała się z nami, zrobimy wszystko, co możliwe, aby wyjaśnić ten właśnie konkretny przypadek. Inaczej mamy "związane ręce". A zdecydowanie chcemy wyjaśnić sprawę, a jeśli z naszej strony byłoby coś nie w porządku, także przeprosić.
- Przemyślałam temat i nie chcę kontaktować się ze Szpitalem. Przeprosiny, które ewentualnie bym dostała, nie zrekompensują mi przykrych przeżyć, a personel SOR-u zasłużył sobie na to, by temat nagłośnić – odpowiedziała nam mailem Czytelniczka.
- Przemyślałam temat i nie chcę kontaktować się ze Szpitalem. Przeprosiny, które ewentualnie bym dostała, nie zrekompensują mi przykrych przeżyć, a personel SOR-u zasłużył sobie na to, by temat nagłośnić – odpowiedziała nam mailem Czytelniczka.