O chorobie dowiedziała się dwa lata temu, wtedy gdy najmniej się jej spodziewała. Jej życie układało się idealnie. Wyszła za mąż, zmieniła pracę, w której spełniała się zawodowo. W domu czekał na nią dziewięcioletni syn, Timur. Sielankę zburzył nowotwór.
Każdy kto zna Angelikę Kadłubowską, wie, że to pogodna osoba z wielkim apetytem na życie. - Kocha naturę, nie dałaby skrzywdzić żadnej żywej istoty, dlatego też od młodych lat przeszła na wegetarianizm i zawsze walczy o tych, którzy sami o siebie zawalczyć nie mogą – opowiada osoba z otoczenia Angeliki. - To osoba o bogatym kreatywnym i wrażliwym wnętrzu. Lubi malować i tworzyć rozmaite rzeczy, które cieszą każde oczy. Los dla niej jednak nie jest już tak łaskawy i od dłuższego czasu walczy z rakiem. Jest silna, bo chce żyć i zdeterminowana, bo w domu czeka jej dziewięcioletnie szczęście. Synek Timur, który tęskni za wspólnymi spacerami i uśmiechem mamy.
Angelika o chorobie dowiedziała się dwa lata temu. Zaczęło się od bólu brzucha. Lekarz skierował ją na badania. Dokładnie 8 września 2016 roku w swoje 35. urodziny otrzymała diagnozę: złośliwy nowotwór jajników z przerzutami do otrzewnej. W październiku przeszła operację ratującą życie, a w listopadzie rozpoczęła chemioterapię. W międzyczasie mąż zgolił jej włosy. Leczenie (6 cykli chemioterapii i monoterapia) trwało rok. Zwalczyła chorobę, wróciła do pracy. Jej szczęście trwało jednak jedynie dwa miesiące. Choroba wróciła a wraz z nią kolejna chemioterapia i monoterapia - Trwała dalsza walka o to, by przetrwać, by żyć - opowiada Angelika Kadłubowska. - Ostatnią chemię dostałam w marcu 2018 r. Dotrwałam do końca i myślałam, że wszystko będzie dobrze. W nagrodę zrobiłam sobie wakacje. Odpoczywałam, zwiedzałam wiele ciekawych miejsc, ale do powrotu zmusił mnie ból, który znałam. Przez ostatni miesiąc jeździłam na konsylia w Centrum Onkologii w Bydgoszczy. Tam zaproponowano mi to samo leczenie co tu w Elblągu - chemioterapię. Byłam również na spotkaniu w Olsztynie. Aktualnie przebywam w szpitalu. Mój organizm buntuje się, nic nie jem, wymiotuję, ale walczę.
Nadzieja przyszła ze Stanów Zjednoczonych, gdzie zaproponowano alternatywne leczenie antyneoplastynami. Leczenie jest jednak bardzo kosztowne. Jego koszt to 200 tysięcy złotych. Nie ma zbyt wiele czasu, bo choroba szybko postępuje. Każdy, kto chce pomóc Angelice, może wpłacić pieniądze na konto zrzutki lub fundacji Nadzieja Onkologiczna.
Angelika o chorobie dowiedziała się dwa lata temu. Zaczęło się od bólu brzucha. Lekarz skierował ją na badania. Dokładnie 8 września 2016 roku w swoje 35. urodziny otrzymała diagnozę: złośliwy nowotwór jajników z przerzutami do otrzewnej. W październiku przeszła operację ratującą życie, a w listopadzie rozpoczęła chemioterapię. W międzyczasie mąż zgolił jej włosy. Leczenie (6 cykli chemioterapii i monoterapia) trwało rok. Zwalczyła chorobę, wróciła do pracy. Jej szczęście trwało jednak jedynie dwa miesiące. Choroba wróciła a wraz z nią kolejna chemioterapia i monoterapia - Trwała dalsza walka o to, by przetrwać, by żyć - opowiada Angelika Kadłubowska. - Ostatnią chemię dostałam w marcu 2018 r. Dotrwałam do końca i myślałam, że wszystko będzie dobrze. W nagrodę zrobiłam sobie wakacje. Odpoczywałam, zwiedzałam wiele ciekawych miejsc, ale do powrotu zmusił mnie ból, który znałam. Przez ostatni miesiąc jeździłam na konsylia w Centrum Onkologii w Bydgoszczy. Tam zaproponowano mi to samo leczenie co tu w Elblągu - chemioterapię. Byłam również na spotkaniu w Olsztynie. Aktualnie przebywam w szpitalu. Mój organizm buntuje się, nic nie jem, wymiotuję, ale walczę.
Nadzieja przyszła ze Stanów Zjednoczonych, gdzie zaproponowano alternatywne leczenie antyneoplastynami. Leczenie jest jednak bardzo kosztowne. Jego koszt to 200 tysięcy złotych. Nie ma zbyt wiele czasu, bo choroba szybko postępuje. Każdy, kto chce pomóc Angelice, może wpłacić pieniądze na konto zrzutki lub fundacji Nadzieja Onkologiczna.
dk