Rodzina z Pasłęka uważa, że weterynarz skrzywdził jej psa. W czasie wizyty w lecznicy pies oślepł na jedno oko. Nieszczęśliwy wypadek, niedopatrzenie czy akt agresji?
- Nasza suczka Bunia była chora i miała dostać trzy zastrzyki – opowiada syn naszej czytelniczki. – W czasie zabiegu trzymałem ją na rękach, ale po pierwszym zastrzyku, być może z powodu bólu, jaki ten zastrzyk jej sprawił, Bunia zaczęła się szarpać i szczekać. Weterynarz postanowił związać jej pysk czymś, co wyglądało jak sznurówka. Kiedy to robił, Bunia ugryzła go w palec, wtedy on zdenerwował się i zaczął ją bić po pysku, a potem po całym ciele. Bił pięścią, tak z płaskiej ręki...
Chłopiec opowiada, że wszystko stało się tak szybko, że nie zdążył zareagować: - Byłem przestraszony. Pomyślałem, że jak pies dostanie po nosie, tak, jak czasami robi się dla upomnienia, to będzie spokojny. Ale weterynarz po prostu go złoił. Kiedy powiedziałem, że Bunia zrobiła pod siebie, on odparł, że pies zaślinił się, ale potem czuć było mocz. Bunia był przerażona, kulała, dusiła się i dziwnie szczekała. Jej oko było napuchnięte i lekarz powiedział, że pękło naczynie i już nic nie da się zrobić, bo pies oślepł...
Zbieg okoliczności
Chłopiec dodaje, że w gabinecie lekarza zauważył małe kagańce, które – jak mu się wydaje - weterynarz może nakładać psom, gdyby te wydawały mu się agresywne. Mógł też poprosić o to właściciela. Matka chłopca, pani Alina, dodaje, że lecznica znajduje się blisko ich domu i syn z psem dotarł do niego już w kilka chwil po zdarzeniu.
- Syn mi powiedział, że lekarz próbował palcem włożyć oko na miejsce – opowiada pani Alina. - Kiedy syn zapytał go, co ma po tym wszystkim zrobić, on odpowiedział: „Nie wiem, weź psa, pieniędzy nie biorę”. Kiedy zapłakany syn wraz z córką, która czekała w samochodzie, przyjechali do domu, razem pojechaliśmy do gabinetu. Był tam już ojciec lekarza, który razem z nim prowadzi praktykę. Mówią nam, że przesadzamy, ale to oko wyglądało strasznie, a pies w szoku - w kółko się kręcił i wył.
W rozmowie z nami lekarz zaprzeczył temu, by feralnego dnia sytuacja wymknęła mu się spod kontroli: - To, co mówią właściciele psa, jest przesadzone. To nieszczęśliwy wypadek i zbieg okoliczności. Nałożyło się kilka rzeczy - pies szarpał się, zaatakował mnie, w związku z wiekiem miał też zmiany w oczach, któreś z naczyń było słabsze i pękło. Czuję się podle, ponieważ sprawa została nagłośniona zanim ją wyjaśniono.
Kto wie lepiej?
Pani Alina, podobnie, jak jej mąż i dzieci mówią, że pies nie jest agresywny. Dodaje też, że nawet gdyby było inaczej, to lekarz nie powinien reagować tak, jak zareagował: - Bunia waży sześć kilo, ma może 30 centymetrów długości, jest stara – ma 12 lat i nie jest agresywna. Poza tym, nawet gdyby była, kto inny, jak nie weterynarz, powinien wiedzieć, jak ma się z takim psem obchodzić - denerwuje się pasłęczanka.
Skarga na postępowanie weterynarza trafiła do Okręgowej Izby Weterynaryjnej w Olsztynie i zajmuje się nią rzecznik odpowiedzialności zawodowej. Okoliczności zdarzenia wyjaśnia także pasłęcka policja. Jak udało nam się ustalić, po wypadku ojciec lekarza udzielił synowi zawodowego upomnienia i wprowadził zasadę, aby ten bez kagańca nie podejmował się żadnych zabiegów.
Informacja o tym, że każdy pies musi mieć kaganiec, pojawiła się także w poczekalni lecznicy. Właściciele Buni zapowiadają jednak, że będą walczyć o ukaranie lekarza. Chcą również odszkodowania. Pies jest niewidomy na jedno oko i trwa jego leczenie.
- Rozstrzygnięcie będzie należało do sądu, ale uważam, że jestem niewinny - broni się weterynarz. - To był zbieg okoliczności, nieszczęśliwy wypadek, na który właściciele psa zbyt nerwowo zareagowali.
Chłopiec opowiada, że wszystko stało się tak szybko, że nie zdążył zareagować: - Byłem przestraszony. Pomyślałem, że jak pies dostanie po nosie, tak, jak czasami robi się dla upomnienia, to będzie spokojny. Ale weterynarz po prostu go złoił. Kiedy powiedziałem, że Bunia zrobiła pod siebie, on odparł, że pies zaślinił się, ale potem czuć było mocz. Bunia był przerażona, kulała, dusiła się i dziwnie szczekała. Jej oko było napuchnięte i lekarz powiedział, że pękło naczynie i już nic nie da się zrobić, bo pies oślepł...
Zbieg okoliczności
Chłopiec dodaje, że w gabinecie lekarza zauważył małe kagańce, które – jak mu się wydaje - weterynarz może nakładać psom, gdyby te wydawały mu się agresywne. Mógł też poprosić o to właściciela. Matka chłopca, pani Alina, dodaje, że lecznica znajduje się blisko ich domu i syn z psem dotarł do niego już w kilka chwil po zdarzeniu.
- Syn mi powiedział, że lekarz próbował palcem włożyć oko na miejsce – opowiada pani Alina. - Kiedy syn zapytał go, co ma po tym wszystkim zrobić, on odpowiedział: „Nie wiem, weź psa, pieniędzy nie biorę”. Kiedy zapłakany syn wraz z córką, która czekała w samochodzie, przyjechali do domu, razem pojechaliśmy do gabinetu. Był tam już ojciec lekarza, który razem z nim prowadzi praktykę. Mówią nam, że przesadzamy, ale to oko wyglądało strasznie, a pies w szoku - w kółko się kręcił i wył.
W rozmowie z nami lekarz zaprzeczył temu, by feralnego dnia sytuacja wymknęła mu się spod kontroli: - To, co mówią właściciele psa, jest przesadzone. To nieszczęśliwy wypadek i zbieg okoliczności. Nałożyło się kilka rzeczy - pies szarpał się, zaatakował mnie, w związku z wiekiem miał też zmiany w oczach, któreś z naczyń było słabsze i pękło. Czuję się podle, ponieważ sprawa została nagłośniona zanim ją wyjaśniono.
Kto wie lepiej?
Pani Alina, podobnie, jak jej mąż i dzieci mówią, że pies nie jest agresywny. Dodaje też, że nawet gdyby było inaczej, to lekarz nie powinien reagować tak, jak zareagował: - Bunia waży sześć kilo, ma może 30 centymetrów długości, jest stara – ma 12 lat i nie jest agresywna. Poza tym, nawet gdyby była, kto inny, jak nie weterynarz, powinien wiedzieć, jak ma się z takim psem obchodzić - denerwuje się pasłęczanka.
Skarga na postępowanie weterynarza trafiła do Okręgowej Izby Weterynaryjnej w Olsztynie i zajmuje się nią rzecznik odpowiedzialności zawodowej. Okoliczności zdarzenia wyjaśnia także pasłęcka policja. Jak udało nam się ustalić, po wypadku ojciec lekarza udzielił synowi zawodowego upomnienia i wprowadził zasadę, aby ten bez kagańca nie podejmował się żadnych zabiegów.
Informacja o tym, że każdy pies musi mieć kaganiec, pojawiła się także w poczekalni lecznicy. Właściciele Buni zapowiadają jednak, że będą walczyć o ukaranie lekarza. Chcą również odszkodowania. Pies jest niewidomy na jedno oko i trwa jego leczenie.
- Rozstrzygnięcie będzie należało do sądu, ale uważam, że jestem niewinny - broni się weterynarz. - To był zbieg okoliczności, nieszczęśliwy wypadek, na który właściciele psa zbyt nerwowo zareagowali.
Joanna Torsh