Produkcją mydeł zajął się przypadkowo. Znajomy Niemiec kazał mu wyrzucić sześć i pół tysiąca ampułek olejków eterycznych. Nie chciał, by się zmarnowało. Zrobił pierwsze mydło, potem drugie i trzecie. Wszystko na bazie naturalnych produktów. Dziś eksperymentuje tworząc kolejne rodzaje mydeł. Pomagają na trądzik, opuchliznę czy łuszczycę. Nie zarabia na tym wiele. - Najważniejsza jest satysfakcja, gdy klient wraca zadowolony – mówi Ireneusz Zander.
O tym, że elblążanin zajął się produkcją mydeł, zrządził przypadek. Kilka lat temu, gdy pracował pod Monachium, pewien Niemiec poprosił go, by wyrzucił do śmieci sześć i pół tysiąca ampułek olejków eterycznych. - Takie coś nie mogło się zmarnować! - opowiada pan Ireneusz. - Zacząłem wypytywać kobiet, co z tego mogę zrobić. Powiedziały, że mydło. Zrobiłem raz, zrobiłem drugi i tak wszedłem w ten wir i już z niego nie wyjdę. Zacząłem szukać nowinek w internecie, jak się robi mydło, teraz eksperymentuję, jestem samoukiem, ciągle tworzę coś nowego.
I tak w pracowni pana Ireneusza znajdziemy mydło na trądzik, łuszczycę, na pajączki na nogach, żylaki, na opuchliznę czy ukąszenia owadów. Powstają środki pilingujące i nawilżające skórę. Do swoich mikstur dodaje maliny, płatki dziewanny, kasztany, czarnuszkę, kurkumę, borowinę, żywicę czy pędy sosny. Cały proces powstawania mydła trwa od godziny do półtorej.
- Moja praca to rękodzieło, manufaktura. Nie jest to produkcja na wysoką skalę – dodaje Ireneusz Zander. - Na razie nie mam wielu klientów. Najbardziej cieszy mnie, gdy moja praca przynosi zamierzony efekt. Gdy klient mówi, że zadziałało, że pozbył się np. łuszczycy. Nie pieniądz jest dla mnie ważny, bo żyję z rodziną skromnie, a zadowolenie klienta, skuteczność produktu i to, gdy klient wraca i poleca mnie znajomym. To mnie uskrzydla.
- W branży mydlarskiej podoba mi się to, że nie ma zazdrości i rywalizacji – kontynuuje. - Gdy powiedziałem, że chcę stworzyć pracownię w Elblągu, inni mydlarze kibicowali mi. Często dzwonimy do siebie, wspieramy się, pomagamy sobie nawzajem.