Tym razem zabierzemy was w miejsce magiczne, bo czas tutaj zatrzymał się naprawdę dawno temu. I choć mieszkańcy narzekają, że mieszka się tutaj nieciekawie, my tym miastem byliśmy zauroczeni od samego początku. Wpadamy do Ornety jak na jeden wielki plan filmowy. Zobacz zdjęcia z Ornety.
Spacer rozpoczynamy od Ciasnego Zaułka i od razu przenosimy się do czasów przedwojnia. Klimatu dodają stare auta, które raz po raz z rykiem silnika przejeżdżają przez rynek Ornety, bo właśnie odbywa się tutaj zlot starych aut. Wpadamy w ulicę Zamkową, równie starą jak Ciasny Zaułek, o której potem dowiadujemy się, że kręcono tu niejeden polski film. Sercem miasta jest urokliwy ryneczek z ratuszem w roli głównej. Niesamowite wrażenie na turystach robią kamienice z podcieniami, które okazują się bardzo praktyczne, bo tutaj chowamy się przed ulewą. W poszukiwaniu informacji turystycznej trochę błądzimy, wpadamy do sklepu z odzieżą i ucinamy miłą pogawędkę z mieszkańcami. - Proszę koniecznie napisać, że Orneta to jeden wielki skansen z żywymi eksponatami w postaci mieszkańców – mówi nasza rozmówczyni. - Nie ma tu młodych ludzi. Wyjeżdżają stąd. Nic się tutaj nie dzieje. Nic a nic.
Hmmm, dziwi mnie to, bo ruch tu jak na Marszałkowskiej. - Ruch jest, bo jest rynek, o piętnastej będzie tu cisza – mówi ornecianka.
Jednak czasami w Ornecie się dzieje, bo miejsce to klimatyczne. Wyczuli to polscy filmowcy, którzy od lat przyjeżdżają tu kręcić filmy. Pytam o te filmy poznaną orneciankę. - Niech pani zapyta Artura. Prowadzi sklep ze sprzętem, to pani opowie.
Pan Artur wspomina film kręcony tutaj przed rokiem i pokazuje zdjęcie, na którym widzimy jego sklep zasłonięty drewnianym płotem postawionym przez filmowców. - Przyszli do mnie i grzecznie zapytali, czy mogą zasłonić sklep, bo im do filmu nie pasuje – opowiada. - Kręcili scenę w kamieniczkach pod filarami ze sztucznym śniegiem, bo to miała być zima. I mój sklep nie pasował im do tej sceny. Prosili też o wyłączenie świateł na poddaszu, gdzie znajdują się mieszkania. Najwięcej scen kręcili na Zamkowej, ale na tych filmach to ja własnego miasta nie poznaję, tak je filmowcy na potrzeby filmu zmieniają – dodaje. - Kiedyś to nawet filmowcy kupili u mnie zmywarkę dla jakiejś rodziny w Mingajnach z wyrazami wdzięczności dla niej.
Podobne doświadczenia nie są mi obce. Kiedyś i mi zdarzyło się wpaść na plan filmowy, a miało to miejsce w oddalonym kilka km od Ornety Krośnie. O tym jednak później. W Ornecie i okolicach powstało kilka filmów: Blizny, Chrześniak, Dziewczyna z Mazur, Sukces, Wenecja, Róża, Siła Wyższa, Papusza, Józef Pokutnik, Sprawiedliwy czy Niewinne.
Śladami przedwojennego miasta
My tymczasem wybieramy się w dalszą wędrówkę w poszukiwaniu Informacji Turystycznej. Znajdujemy ją przy ulicy Rycerskiej, poznać ją można po kolorowych parasolach zawieszonych wysoko nad głowami. Miła dziewczyna z biura prowadzi nas do ratusza, w którego podziemiach znajduje się Galeria Dziedzictwa Ornety, udostępniana turystom za darmo na życzenie (trzeba o to poprosić w Informacji Turystycznej). Muzeum jest skarbnicą wiedzy o dawnej Ornecie zwanej kiedyś z niemiecka Wormditt. Znajdziemy tutaj artykuły gospodarstwa domowego, biblię z 1727 roku ze zbiorów parafii rzymskokatolickiej w Ornecie oraz pamiątki z 29. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego, który kiedyś stacjonował w Ornecie.
Tak w książce "Moja droga przez życie" Ornetę po pierwszej wojnie światowej wspomina uczeń orneckiego gimnazjum Wiktor Steffen: "Dworzec w Ornecie robił wrażenie nowej budowli. Był to gmach długi, niezbyt wysoki, zbudowany z czerwonej cegły jak wszystkie urzędowe niemieckie gmachy. Do centrum mieliśmy kilometr. Droga wiodła najpierw przez puste pole, wzdłuż toru kolejowego, potem skręcała w lewo ku miastu, przechodząc w reprezentacyjną ulicę wyłożoną równiutką turfową kostką. Piętrowe wille stojące po obu stronach ulicy świadczyły o dobrobycie mieszkańców. [...] Czworokątny rynek ze starym ratuszem pośrodku z trzech stron otoczony był podcieniami. Po przeciwnej stronie wznosił się niewielki hotel i kilka piętrowych domów między innymi gospoda "Pod niebieskim Fartuszkiem", rzekomo dom schadzek wolnomularzy. Tuż za rynkiem po lewej stronie, górował nad innymi zabudowaniami czternastowieczny kościół gotycki – ornecka fara."
Freski i zwyczaje uczniów dawnego gimnazjum
Udajemy się w dalszą wędrówkę i Orneta nie przestaje nas zadziwiać, ponieważ jeszcze daleko za starym rynkiem trafiamy na wiele zabytkowych budynków. W dawnym sądzie grodzkim przy ulicy 1 Maja mieści się dziś Zespół Szkół Zawodowych, jednak prawdziwa niespodzianka jest jeszcze przed nami. W zabytkowym Zespole Szkół Ogólnokształcących zawsze mieściła się szkoła. Budynek robi wrażenie, jednak dopiero w środku napotykamy na ciekawostkę. W auli szkoły od niedawna można podziwiać freski, wcześniej zamalowane, a odkryte podczas ostatniego remontu. Widnieje na nich święta Elżbieta i wizerunek biskupa Eberharda von Neiβe. Ich autorem jest profesor dawnej Królewieckiej Akademii Sztuk. I tu kolejna ciekawostka. Jak wspomina w swojej książce uczeń tej szkoły, Wiktor Steffen, w dawnym gimnazjum orneckim "panował dziwny zwyczaj wprowadzania nowych uczniów w społeczność szkolną. Nowego ucznia chwytano przemocą, kładziono na olbrzymim głazie, znajdującym się na dziedzińcu gimnazjalnym i sprawiano mu straszne lanie". Opowiada także o sposobach spędzana wolnego czasu przez ornecką młodzież w 1919 roku. "Po południu robiliśmy wspólne wycieczki do pobliskiego lasu, łowiliśmy w rzece raki, odwiedzaliśmy kolegów w majątkach ich rodziców – zawsze gościnnie przyjmowani, robiliśmy przejażdżki łódką po Drwęcy i dłuższe rowerowe wycieczki lub wspólnie kąpaliśmy się w pobliskim jeziorze" (Wiktor Steffen "Moja droga przez życie").
Dworzec, jezioro i trochę sacrum
Zaciekawieni opisem starej Ornety udajemy się na nieco zarośnięty już dworzec (z jego dawnego splendoru pozostało niewiele), dalej mijamy starą wieżę kolejową, stadion miejski i odpoczywamy nad jeziorem Mieczowym, bowiem ornecianie w samym centrum mają jezioro. Wracamy na rynek, bo nie możemy nie zajrzeć do kościoła św. Jana Chrzciciela. Tam w głównym żyrandolu znajduje się figurka Matki Boskiej, która, gdzie byśmy nie stanęli, z każdej strony patrzy na człowieka. Mówią też, że jest wszystkosłysząca.
Na Drwęcy Warmińskiej mijamy stare zapory wodne, nieopodal można wynająć kajak i popływać po rzece. My jednak znużeni nieco zwiedzaniem udajemy się w kierunku ulicy Wojska Polskiego i zaglądamy na teren dawnego kościoła ewangelickiego, gdzie pochowano jego dawnych parafian.
Kryształowa Li, kaczmarka i Krosno z filmem w tle
Będąc w Ornecie nie możemy nie udać się do Krosna, oddalonego od miasta o kilka kilometrów. To właśnie tu znajduje się kościół wzorowany na kościele w Świętej Lipce. I to właśnie tu, wracając 9 lat temu z wakacji, natknęłam się na ekipę filmową, nagrywającą zdjęcia do filmu o żeńskim klasztorze pt "W imieniu diabła". Tym razem zastaliśmy tam miłą panią, która zdradziła nam kilka ciekawostek na temat Ornety. - Orneta nazywana jest małym Krakowem – opowiada. - Położona na siedmiu wzgórzach, w herbie ma smoka, bo według legendy wieki temu żył tam sok, którego ofiarą padały nie tylko zwierzęta, ale i kobiety i dzieci – opowiada Agnieszka Lejkowska, nauczycielka Przedszkola nr 1 w Ornecie. - Na orneckim ratuszu znajduje się najstarszy dzwon na Warmii. Wokół Ornety krąży też wiele innych legend. Jedna z nich mówi o kryształowej Li, która nie chciała Niemca, a jako starsza kobieta zasłoniła piersią swojego kochanka i zginęła. Albo legenda o starej czarownicy, bo podobno to właśnie w Ornecie miała zostać spalona ostatnia czarownica, ale biskup "okazał trochę serca" i pozwolił ją ukamienować. Mamy też legendę o karczmarce, która była tak odważna, że ściągnęła z wieży kościotrupa, który miał straszyć mieszkańców – dodała i zaprosiła nas na wystawę ikon, którą do końca lipca można oglądać w krośnieńskim sanktuarium.
Pod hasłem "Cudze chwalicie, swego nie znacie" co niedzielę przez całe wakacje prezentujemy cykl o ciekawych miejscach naszego regionu, które warto odwiedzić w wolnym czasie. O czym będzie za tydzień? Koniecznie zajrzyjcie w następną niedzielę!