
Słyszeliście może miejską legendę o czarnej wołdze? Albo o tym, że Elvis i Kennedy żyją i ukrywają się w Polsce? A o sadystycznych egzaminatorach w WORD? Ta ostatnia historia, przekazywana w różnych wariantach, należy do moich ulubionych. Czasami słuchając relacji kandydatów na kierowców, można odnieść wrażenie, że wszyscy złośliwi, pozbawieni ludzkich odruchów psychopaci z niewiadomych przyczyn obrali sobie za siedzibę właśnie budynek przy ulicy Skrzydlatej w Elblągu.
Nie popadajmy w przesadę.*
Do egzaminu praktycznego na prawo jazdy kat. „B” podchodziłam już tyle razy, że zamiast identyfikatora z hasłem EGZAMIN powinnam dostać specjalną, limitowaną plakietkę z napisem GŁÓWNY SPONSOR. Fakt – kierowca ze mnie żaden, ale miałam za to świetną okazję, by przekonać się, ile prawdy zawierają w sobie mrożące krew w żyłach opowieści o egzaminatorach. Z moich obserwacji wynika, że należałoby podzielić ich na kilka kategorii. Tak więc – kogo przerażony kandydat spotka na placu manewrowym?
Struś pędziwiatr – ulubione zwroty przedstawiciela tej grupy to: „żwawo”, „z życiem” i „szybciutko”. Cały zresztą stanowi uosobienie pośpiechu. Błyskawicznie przemierza dystans od samochodu – do furtki po kursanta i z powrotem. Ciężko dotrzymać mu kroku. Jest wyraźnie niepocieszony, kiedy ktoś guzdrze się przy sprawdzaniu świateł lub zbyt długo walczy z pokrywą silnika. Po sprawdzeniu danych osobowych usłyszysz od niego: „proszę szybciutko przygotować się do jazdy”, a po przejechaniu łuku i górki – rzucone pół-żartem: „ale jedziemy, nie toczymy się”. W jeździe miejskiej reprezentant tej kategorii dyskretnie popuka w zegarek, jeśli niepotrzebnie się wleczesz. Nawet jeżeli ta dyskretna sugestia jest dla nas równoznaczna z komendą: „proszę przyspieszyć do prędkości światła”, po krótkiej modlitwie do św. Krzysztofa zwiększamy nacisk na pedał gazu. Nic bardziej nie frustruje naszego „strusia” niż strzałka prędkościomierza w okolicach „trzydziestki”. Po powrocie do ośrodka lubi narzekać na dynamikę jazdy.
Zblazowany stoik – egzaminator idealny. Absolutnie nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi. Choćbyś chciał jechać wokół ronda Compiegne do tyłu, choćbyś wjeżdżał w każdą większą dziurę, choćbyś beztrosko śmigał 40 km/h na pierwszym biegu i sprawdzał stan uzębienia w lusterku wstecznym – nie dostrzeżesz najmniejszej oznaki zdenerwowania czy zniecierpliwienia. „Stoik” na pierwszy rzut oka wydaje się być znudzony i w ogóle jakby śpiący. W czasie jazdy ciężko opanować odruch zerkania na fotel pasażera, żeby upewnić się, że ciągle tam siedzi. Nie komentuje twoich wyczynów na drodze. Jednak kiedy przy ostatnim skręcie w lewo do ośrodka spróbujesz wymusić pierwszeństwo, zaskoczy cię nagłe szarpnięcie i informacja: „z naprzeciwka nadjeżdżał samochód, musiał przez panią/pana zwolnić”. Po zaparkowaniu auta na terenie ośrodka, możesz być zdziwiony – egzaminator wymieni całą listę błędów i uchybień, jakie popełniłeś, jeżdżąc po mieście. Okazuje się, że skubaniec doskonale wie, że na ulicy Nowowiejskiej nie spojrzałeś w boczne lusterko przy zmianie pasa ruchu...
Uprzejmy sangwinik – oblanie egzaminu u przedstawiciela tej grupy to sama przyjemność. Nigdy nie zapomina o podstawowych zwrotach grzecznościowych. Kiedy mówi: „dzień dobry” wydaje się, że naprawdę w to wierzy. Zawsze życzy potencjalnym kierowcom powodzenia. W razie porażki wyrazi swoje ubolewanie. Podpowie, co należy jeszcze poćwiczyć i w którym pokoju przyjmują zapisy na kolejny egzamin. Co bardziej zdruzgotanym oświadczy, że „wcale nie było najgorzej i całkiem nieźle pan/pani jeździ”. Można?
Podstępny filozof – jak na filozofa przystało, ma tendencję do komplikowania rzeczy prostych. Ulubione pytanie: „co pan/pani robi?” Broń Boże odpowiadać, na przykład: „otwieram maskę”. Do upadłego będzie się kłócił, że maska to nie maska, co może potwornie skołować. Dla „filozofa” kwestia odpowiedniego nazewnictwa ma kolosalne znaczenie, dlatego musimy przy nim wyrażać się precyzyjnie: „otwieram pokrywę silnika”, „poruszamy się właśnie pojazdem silnikowym drogą twardą jednojezdniową z wydzielonymi pasami ruchu i chodnikiem”, „ojej, właśnie wjechaliśmy w przyczepę przeznaczoną do wykonywania specjalnych funkcji, która powoduje konieczność dostosowania nadwozia lub posiadania specjalnego wyposażenia (…)”.
Ulubione metody działania: zostawianie niedomkniętych drzwi w samochodzie. Złośliwi twierdzą, że drzwi w domu zastawia snopkiem.
Niedotleniona zrzęda – łatwo go poznać po charakterystycznym, ciężkim, doprowadzającym do szału wzdychaniu. W ten sposób komentuje każdą minutę egzaminu i każdy najmniejszy błąd. Brak błędu zresztą też. Po serii rozdzierających westchnień robi się agresywny i ma tendencję do podnoszenia głosu. Jeśli jesteś astmatykiem i zawsze masz przy sobie inhalator – nie proponuj sztachnięcia w nadziei, że się uspokoi. Ulubione wyrażenie, które powtarza jak mantrę: „pan/pani wcale nie myśli!” Czasem dla odmiany zapyta: „czy pan/pani rozumie, co się do niego/niej mówi?!” I tak przez ponad pół godziny. Skąd wiadomo, że ktoś jeździł po mieście z „niedotlenioną zrzędą”? Po opuszczeniu samochodu, egzaminowany płacze lub klnie cały WORD w żywe kamienie. Albo jedno i drugie. Nawet, jeśli na arkuszu przebiegu egzaminu widnieje upragniony: „wynik pozytywny”.
Kontakt z naszymi ukochanymi egzaminatorami jest zawsze emocjonującym przeżyciem. Wrażenia z owych spotkań są porównywalne do tych, jakie dają nam sporty ekstremalne. Jeżeli takie uprawiasz – z miejsca pokochasz elbląski WORD. Ciekawszą charakterystyką mogą się pochwalić jedynie sami kandydaci na kierowców, ale o tym wspomnę innym razem.
Niniejszy felieton należałoby chyba podsumować sztampowym stwierdzeniem, że każda legenda miejska zawiera w sobie ziarnko prawdy. Ja jednak przekornie wolałabym zapytać: „a u kogo Ty oblałeś, Czytelniku?”.
* (sentence sponsored by: WORD ;)
Do egzaminu praktycznego na prawo jazdy kat. „B” podchodziłam już tyle razy, że zamiast identyfikatora z hasłem EGZAMIN powinnam dostać specjalną, limitowaną plakietkę z napisem GŁÓWNY SPONSOR. Fakt – kierowca ze mnie żaden, ale miałam za to świetną okazję, by przekonać się, ile prawdy zawierają w sobie mrożące krew w żyłach opowieści o egzaminatorach. Z moich obserwacji wynika, że należałoby podzielić ich na kilka kategorii. Tak więc – kogo przerażony kandydat spotka na placu manewrowym?
Struś pędziwiatr – ulubione zwroty przedstawiciela tej grupy to: „żwawo”, „z życiem” i „szybciutko”. Cały zresztą stanowi uosobienie pośpiechu. Błyskawicznie przemierza dystans od samochodu – do furtki po kursanta i z powrotem. Ciężko dotrzymać mu kroku. Jest wyraźnie niepocieszony, kiedy ktoś guzdrze się przy sprawdzaniu świateł lub zbyt długo walczy z pokrywą silnika. Po sprawdzeniu danych osobowych usłyszysz od niego: „proszę szybciutko przygotować się do jazdy”, a po przejechaniu łuku i górki – rzucone pół-żartem: „ale jedziemy, nie toczymy się”. W jeździe miejskiej reprezentant tej kategorii dyskretnie popuka w zegarek, jeśli niepotrzebnie się wleczesz. Nawet jeżeli ta dyskretna sugestia jest dla nas równoznaczna z komendą: „proszę przyspieszyć do prędkości światła”, po krótkiej modlitwie do św. Krzysztofa zwiększamy nacisk na pedał gazu. Nic bardziej nie frustruje naszego „strusia” niż strzałka prędkościomierza w okolicach „trzydziestki”. Po powrocie do ośrodka lubi narzekać na dynamikę jazdy.
Zblazowany stoik – egzaminator idealny. Absolutnie nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi. Choćbyś chciał jechać wokół ronda Compiegne do tyłu, choćbyś wjeżdżał w każdą większą dziurę, choćbyś beztrosko śmigał 40 km/h na pierwszym biegu i sprawdzał stan uzębienia w lusterku wstecznym – nie dostrzeżesz najmniejszej oznaki zdenerwowania czy zniecierpliwienia. „Stoik” na pierwszy rzut oka wydaje się być znudzony i w ogóle jakby śpiący. W czasie jazdy ciężko opanować odruch zerkania na fotel pasażera, żeby upewnić się, że ciągle tam siedzi. Nie komentuje twoich wyczynów na drodze. Jednak kiedy przy ostatnim skręcie w lewo do ośrodka spróbujesz wymusić pierwszeństwo, zaskoczy cię nagłe szarpnięcie i informacja: „z naprzeciwka nadjeżdżał samochód, musiał przez panią/pana zwolnić”. Po zaparkowaniu auta na terenie ośrodka, możesz być zdziwiony – egzaminator wymieni całą listę błędów i uchybień, jakie popełniłeś, jeżdżąc po mieście. Okazuje się, że skubaniec doskonale wie, że na ulicy Nowowiejskiej nie spojrzałeś w boczne lusterko przy zmianie pasa ruchu...
Uprzejmy sangwinik – oblanie egzaminu u przedstawiciela tej grupy to sama przyjemność. Nigdy nie zapomina o podstawowych zwrotach grzecznościowych. Kiedy mówi: „dzień dobry” wydaje się, że naprawdę w to wierzy. Zawsze życzy potencjalnym kierowcom powodzenia. W razie porażki wyrazi swoje ubolewanie. Podpowie, co należy jeszcze poćwiczyć i w którym pokoju przyjmują zapisy na kolejny egzamin. Co bardziej zdruzgotanym oświadczy, że „wcale nie było najgorzej i całkiem nieźle pan/pani jeździ”. Można?
Podstępny filozof – jak na filozofa przystało, ma tendencję do komplikowania rzeczy prostych. Ulubione pytanie: „co pan/pani robi?” Broń Boże odpowiadać, na przykład: „otwieram maskę”. Do upadłego będzie się kłócił, że maska to nie maska, co może potwornie skołować. Dla „filozofa” kwestia odpowiedniego nazewnictwa ma kolosalne znaczenie, dlatego musimy przy nim wyrażać się precyzyjnie: „otwieram pokrywę silnika”, „poruszamy się właśnie pojazdem silnikowym drogą twardą jednojezdniową z wydzielonymi pasami ruchu i chodnikiem”, „ojej, właśnie wjechaliśmy w przyczepę przeznaczoną do wykonywania specjalnych funkcji, która powoduje konieczność dostosowania nadwozia lub posiadania specjalnego wyposażenia (…)”.
Ulubione metody działania: zostawianie niedomkniętych drzwi w samochodzie. Złośliwi twierdzą, że drzwi w domu zastawia snopkiem.
Niedotleniona zrzęda – łatwo go poznać po charakterystycznym, ciężkim, doprowadzającym do szału wzdychaniu. W ten sposób komentuje każdą minutę egzaminu i każdy najmniejszy błąd. Brak błędu zresztą też. Po serii rozdzierających westchnień robi się agresywny i ma tendencję do podnoszenia głosu. Jeśli jesteś astmatykiem i zawsze masz przy sobie inhalator – nie proponuj sztachnięcia w nadziei, że się uspokoi. Ulubione wyrażenie, które powtarza jak mantrę: „pan/pani wcale nie myśli!” Czasem dla odmiany zapyta: „czy pan/pani rozumie, co się do niego/niej mówi?!” I tak przez ponad pół godziny. Skąd wiadomo, że ktoś jeździł po mieście z „niedotlenioną zrzędą”? Po opuszczeniu samochodu, egzaminowany płacze lub klnie cały WORD w żywe kamienie. Albo jedno i drugie. Nawet, jeśli na arkuszu przebiegu egzaminu widnieje upragniony: „wynik pozytywny”.
Kontakt z naszymi ukochanymi egzaminatorami jest zawsze emocjonującym przeżyciem. Wrażenia z owych spotkań są porównywalne do tych, jakie dają nam sporty ekstremalne. Jeżeli takie uprawiasz – z miejsca pokochasz elbląski WORD. Ciekawszą charakterystyką mogą się pochwalić jedynie sami kandydaci na kierowców, ale o tym wspomnę innym razem.
Niniejszy felieton należałoby chyba podsumować sztampowym stwierdzeniem, że każda legenda miejska zawiera w sobie ziarnko prawdy. Ja jednak przekornie wolałabym zapytać: „a u kogo Ty oblałeś, Czytelniku?”.
* (sentence sponsored by: WORD ;)