
W internetowym wydaniu dziennika Rzeczpospolita czytamy: Dziś, 3 sierpnia, obchodziłby 60. urodziny. Dlaczego więc licznik odmierzający lata życia Janka Wiśniewskiego (prawdziwe nazwisko: Zbyszek Godlewski) zatrzymał się pewnego grudniowego czwartku na liczbie 18?
(...) Jest 17 grudnia 1970 r. Rano. Okolica stacji kolejki Gdynia Stocznia. Od śródmieścia nadchodzi liczna grupa demonstrantów. Zbliża się do stanowiska żołnierzy. Pada rozkaz otwarcia ognia ostrzegawczego w górę z karabinów czołgowych. Pada kolejny rozkaz otwarcia i prowadzenia ognia zaporowego w bruk ulicy. Śmierć ponieśli: Zbigniew Godlewski...
Na drzwiach ponieśli go Świętojańską
Ktoś krzyknął, aby zanieść zwłoki pod dom partii. Przyniesiono drzwi z toalety mieszczącej się w pobliskim baraku, ułożono na nich zwłoki. Kilku demonstrujących poniosło drzwi, za nimi podążył tłum. Powiewał nad nim biało-czerwony sztandar. Pochód udał się pod budynek komitetu partii, a następnie w kierunku budynku Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Ze śmigłowców krążących nad ul. Świętojańską zrzucane były petardy i ładunki z gazami łzawiącymi. Demonstranci zabrali z kościoła krzyż, który przybili do drzwi. Po dojściu do prezydium napotkali wymalowaną na ulicy białą linię, której przekroczenie miało spowodować natychmiastowe użycie broni palnej. Za linią stali funkcjonariusze. Zaczęli strzelać do tych, którzy ją przekroczyli. Demonstranci porzucili drzwi ze zwłokami; rozbiegli się. Po chwili padli kolejni zabici i ranni.
Tak narodziła się legenda i jeden z symboli Grudnia.
Zarobić parę groszy
Elbląg. Izabela i Eugeniusz Godlewscy mieszkają na osiedlu wojskowym. On był kapitanem ludowego Wojska Polskiego. Mieszkanie skromnie umeblowane, na ścianach wisi kilka pamiątek z kolejnych rocznic Grudnia, wśród nich ta ze słynną sceną niesienia drzwi z poległym, nad meblościanką portret Zbyszka. - Zginął mając 18 lat.
- W Elblągu nie mógł nigdzie się zahaczyć. Jak zobaczyli, że przedpoborowy, nie chcieli nawet rozmawiać. Powiedział, że pojedzie z kolegą do Gdyni. Parę groszy sobie zarobi, zanim pójdzie do wojska. Pojechał w listopadzie. A w grudniu zginął. Myśmy 18 grudnia się dowiedzieli - opowiada Eugeniusz Godlewski. - Był z kolegą Kazikiem. Ten Kazik przysłał telegram.
Papier po 30 latach pożółkł, pismo telegraficzne wyblakło. Ale treść można odczytać: - "Zbyszek nie żyje. Kazimierz Podowski".
(...)
Bez przebaczenia
Godlewscy Gierkowi nie zawierzyli. Nie wierzyli, że ktoś wtedy poniesie odpowiedzialność za śmierć syna. - Przecież rząd był ich, sami mieli się karać? Teraz też nie wierzą, że proces oskarżonych kiedykolwiek się zakończy. - Jeżeli oni po 20 latach nie mogą sobie poradzić z zabójcami górników z "Wujka", to z Grudniem, który był 30 lat temu, tym bardziej.
On przez 5 lat przyjeżdżał do Gdańska na każdą rozprawę. Ona była w sądzie raz. Więcej nie chciała tego przeżywać.
W przerwie jednej z rozpraw Godlewski starł się z Kociołkiem, który pouczał młodą dziennikarkę. Podszedł i powiedział: - Tej pani może pan mówić, że jest za smarkata, żeby coś zrozumieć. Ale nie mnie! Bo ja jestem ojcem chłopaka, którego żeście zamordowali.
Kociołek odparł: - Proszę pana, ja już dzisiaj syna panu nie wskrzeszę.
- Nie chcę, żeby pan mi syna wskrzeszał! Chcę tylko, żeby wam udowodnili, ilu ludzi żeście zastrzelili. Jesteście bandytami i za to macie odpowiadać.
Jaruzelskiemu nie zdążył nic powiedzieć. Bo generał w sądzie pojawił się tylko raz. - A porozmawiałbym z nim przyzwoicie. Powiedziałbym: Ja panu tyle lat wiernie służyłem, a pan mi syna zastrzelił. Tak bym mu powiedział! W oczy! I poprosił, żeby posłuchał sobie ballady. Kara jest mniej ważna. Dla mnie ważne jest wskazanie palcem, że to oni zabili mego syna i 43 inne osoby - mówi Eugeniusz Godlewski.
Mówi się, że czas leczy rany. Lecz nie w tym przypadku. - Tego się nie da zapomnieć. Tak jak się nie da wybaczyć. My się nie pogodziliśmy i nie pogodzimy do ostatnich naszych dni. Dlatego, że rodzicom wyrządzono największą krzywdę. Zabito syna.
treść całego artykułu: Rzeczpospolita
Na drzwiach ponieśli go Świętojańską
Ktoś krzyknął, aby zanieść zwłoki pod dom partii. Przyniesiono drzwi z toalety mieszczącej się w pobliskim baraku, ułożono na nich zwłoki. Kilku demonstrujących poniosło drzwi, za nimi podążył tłum. Powiewał nad nim biało-czerwony sztandar. Pochód udał się pod budynek komitetu partii, a następnie w kierunku budynku Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Ze śmigłowców krążących nad ul. Świętojańską zrzucane były petardy i ładunki z gazami łzawiącymi. Demonstranci zabrali z kościoła krzyż, który przybili do drzwi. Po dojściu do prezydium napotkali wymalowaną na ulicy białą linię, której przekroczenie miało spowodować natychmiastowe użycie broni palnej. Za linią stali funkcjonariusze. Zaczęli strzelać do tych, którzy ją przekroczyli. Demonstranci porzucili drzwi ze zwłokami; rozbiegli się. Po chwili padli kolejni zabici i ranni.
Tak narodziła się legenda i jeden z symboli Grudnia.
Zarobić parę groszy
Elbląg. Izabela i Eugeniusz Godlewscy mieszkają na osiedlu wojskowym. On był kapitanem ludowego Wojska Polskiego. Mieszkanie skromnie umeblowane, na ścianach wisi kilka pamiątek z kolejnych rocznic Grudnia, wśród nich ta ze słynną sceną niesienia drzwi z poległym, nad meblościanką portret Zbyszka. - Zginął mając 18 lat.
- W Elblągu nie mógł nigdzie się zahaczyć. Jak zobaczyli, że przedpoborowy, nie chcieli nawet rozmawiać. Powiedział, że pojedzie z kolegą do Gdyni. Parę groszy sobie zarobi, zanim pójdzie do wojska. Pojechał w listopadzie. A w grudniu zginął. Myśmy 18 grudnia się dowiedzieli - opowiada Eugeniusz Godlewski. - Był z kolegą Kazikiem. Ten Kazik przysłał telegram.
Papier po 30 latach pożółkł, pismo telegraficzne wyblakło. Ale treść można odczytać: - "Zbyszek nie żyje. Kazimierz Podowski".
(...)
Bez przebaczenia
Godlewscy Gierkowi nie zawierzyli. Nie wierzyli, że ktoś wtedy poniesie odpowiedzialność za śmierć syna. - Przecież rząd był ich, sami mieli się karać? Teraz też nie wierzą, że proces oskarżonych kiedykolwiek się zakończy. - Jeżeli oni po 20 latach nie mogą sobie poradzić z zabójcami górników z "Wujka", to z Grudniem, który był 30 lat temu, tym bardziej.
On przez 5 lat przyjeżdżał do Gdańska na każdą rozprawę. Ona była w sądzie raz. Więcej nie chciała tego przeżywać.
W przerwie jednej z rozpraw Godlewski starł się z Kociołkiem, który pouczał młodą dziennikarkę. Podszedł i powiedział: - Tej pani może pan mówić, że jest za smarkata, żeby coś zrozumieć. Ale nie mnie! Bo ja jestem ojcem chłopaka, którego żeście zamordowali.
Kociołek odparł: - Proszę pana, ja już dzisiaj syna panu nie wskrzeszę.
- Nie chcę, żeby pan mi syna wskrzeszał! Chcę tylko, żeby wam udowodnili, ilu ludzi żeście zastrzelili. Jesteście bandytami i za to macie odpowiadać.
Jaruzelskiemu nie zdążył nic powiedzieć. Bo generał w sądzie pojawił się tylko raz. - A porozmawiałbym z nim przyzwoicie. Powiedziałbym: Ja panu tyle lat wiernie służyłem, a pan mi syna zastrzelił. Tak bym mu powiedział! W oczy! I poprosił, żeby posłuchał sobie ballady. Kara jest mniej ważna. Dla mnie ważne jest wskazanie palcem, że to oni zabili mego syna i 43 inne osoby - mówi Eugeniusz Godlewski.
Mówi się, że czas leczy rany. Lecz nie w tym przypadku. - Tego się nie da zapomnieć. Tak jak się nie da wybaczyć. My się nie pogodziliśmy i nie pogodzimy do ostatnich naszych dni. Dlatego, że rodzicom wyrządzono największą krzywdę. Zabito syna.
treść całego artykułu: Rzeczpospolita