W lipcu 1989 r. juniorzy Olimpii Elbląg zdobyli srebrny medal Mistrzostw Polski Juniorów. Więcej pisaliśmy o tym tutaj. Wspomnieniami z tamtego sezonu podzielili się piłkarze srebrnej drużyny: Marcin Zatówka, Piotr Sieńczak i Robert Czurakowski.
Marcin Zatówka: Na początku nie mieliśmy jasno wytyczonego celu. Spotkaliśmy się w szerokiej grupie, ponieważ doszli do nas zawodnicy spoza Elbląga, chłopaki z kadry województwa: m. in. bracia Misarkowie, „Kwiatek“ [Marek Kwiatkowski - przyp. SM], Nowogród [Andrzej Nowogrodzki - przyp. SM], Bracyk [Adam Brac - przyp. SM]... Spotkaliśmy się i padło hasło: no to gramy... Nie było jakieś spiny, że musimy ten makroregion wygrać. To trzeba koniecznie podkreślić: atmosfera w drużynie była super. Od samego początku.
Piotr Sieńczak: Pamiętam, że nikt nie dyskutował. Wchodzili trenerzy Lech Strembski i Bogusław Kołodziejski, przedstawiali skład, mówili jak mamy grać i nikt nosem nie kręcił. Widzieliśmy, że u naszych rywali było z tym różnie, potrafili się obrażać na swoich trenerów i kolegów, że siedzą na ławce. Moim zdaniem, dopiero po rundzie jesiennej pojawiły się takie myśli, że trzeba utrzymać się w czubie tabeli.
Robert Czurakowski: Ale dużo bramek w makroregionie strzelaliśmy. Zupełnie inaczej niż w Warszawie.
P.S.: Sami siebie motywowaliśmy. Jak wchodziłeś z ławki, to wiedziałeś, że musisz zagrać jakby to był twój ostatni mecz w życiu. Że musisz tym chłopakom pomóc.
M.Z. Pewnym ewenementem był fakt, że mieliśmy dwóch trenerów: Lecha Strembskiego i Bogusława Kołodziejskiego oraz kierownika drużyny Lecha Rakoczego. Kierownik latał za tymi chłopakami, po szkołach, po rodzicach. Chyba jako jedna z niewielu drużyn mieliśmy obiady w stołówce zamechowskiej przy placu Słowiańskim. Trochę tego profesjonalizmu jednak było. Z drugiej strony jak oglądam filmik na You Tube, jak nam wręczają medale i widzę siebie, sama skóra i kości, to się dziwię, że byłem w stanie kopnąć piłkę dalej niż 5 metrów.
P.S.: Mecz to było święto. Nieraz grało się z gorączką. Rodziców oszukiwałeś, że się dobrze czujesz, mimo że cały byłeś zasmarkany.
M.Z.: Przeważnie graliśmy w niedzielę.
.
Do ostatniej kolejki Ligi Makroregionalnej trwała walka o zwycięstwo z bydgoskim Zawiszą.
M. Z.: U nas wygraliśmy 2:1. Do dziś pamiętam to błoto na boisku. W Bydgoszczy było 4:1, powieźli nas „bez mydła“. Pamiętam szatnię pod schodami. Cały czas słuchać było stukanie, jak oni biegali po schodach.
R. Cz.: Ale boisko mieli jak dywan.
P.S: Z zespołami z Trójmiasta lepiej sobie radziliśmy niż z tym Zawiszą.
M.Z.: Na Chemiku [Bydgoszcz - przyp. SM] też było tylko 1:0. I to też ledwo ledwo. Pamiętam ten mecz doskonale, bo to było pierwsze spotkanie, które zagrałem w ochraniaczach. „Kopałem się po czole“. Pamiętam, że podałem do Jarka Talika z połowy boiska, w taki sposób, że potem rywale mieli rzut rożny. Kompletnie nie umiałem w nich grać. Stąd wiem co to znaczy mieć drewnianą nogę. W przerwie sam zdjąłem ochraniacze, albo trener mi kazał.
P.S.: Mieliśmy szmaciane korkotrampki. Polsporty z sześcioma wkrętami. Jeszcze sędziego trzeba było się zapytać czy pozwoli grać w „aluminiakach“, czy trzeba wkręcać „plastiki“. W szatni wyglądało jak w warsztacie. Czarna pasta do butów i kombinerki do wkrętów.
R. Cz.: Każdy w plecaku miał kombinerki. Sędziowie sprawdzali czy korki nie są starte do metalu.
P. S.: Na własnej skórze udowadnialiśmy, że „sprzęt nie gra“.
M.Z.: Z Wisłą Tczew wygraliśmy 9:0 w Elblągu. Po meczu ktoś mi powiedział, że to było moje najlepsze spotkanie. A jedyne co z niego pamiętam, to jak bramkarz Wisły wysłał piłkę taką „świecą“ do góry, a ja głową strzeliłem.
P.S: To było jesienią. Na wiosnę wygraliśmy w Tczewie chyba 4:1. Wtedy trener przesunął mnie z głębokiej obrony do pomocy. I z Wisłą strzeliłem swoją jedyną bramkę w makroregionie. Pamiętam, bo to była moja pierwsza i ostatnia bramka w tamtym sezonie.
M.Z.: Nie czuliśmy żadnej presji, że coś “musimy“. Może pojawiła się przed ostatnim meczem z Lechią Gdańsk. Wtedy było wiadomo, że drugi w tabeli nie bierze nic. Ale w Gdańsku wychodziło nam wszystko.
.
Po zwycięstwie w ostatniej kolejce nad Lechią Gdańsk (4:1 w Gdańsku) Olimpijczycy zajęli pierwsze miejsce w Lidze makroregionalnej. Pierwsze miejsce dawało elblążanom awans do turnieju półfinałowego. W Warszawie podopieczni Lecha Strembskiego i Bogusława Kołodziejskiego zagrali z Drukarzem Warszawa, Hutnikiem Kraków i Zagłębiem Lubin.
R. Cz.: Klub chciał, żebyśmy się w Warszawie jakoś zaprezentowali. Dostaliśmy sprzęt po pierwszej drużynie. Używane, czerwone koszulki Adidasa, białe spodenki i białe getry. Pani Ania Nowak, pracowała w magazynie i pamiętam jak nam te getry cerowała Przyjechaliśmy na miejsce, każdy w koszulkach Lacoste „z rynku“, sweterki. A tam wychodzą chłopaki z Zagłębia Lubin, każdy w identycznym dresie. Popatrzyli na nas... dziwnie.
M. Z.: Przyjechaliśmy do Warszawy rozwalającym się Autosanem. Sami nie wiedzieliśmy, co możemy osiągnąć. Czego się można po nas spodziewać. Wygraliśmy ligę i już byliśmy szczęśliwi, bo dokopaliśmy wielu bardziej uznanym klubom.
R.Cz.: W Hutniku wtedy grał Marek Koźmiński. Ich największą gwiazdą był Krzysiek Bukalski.
P.S.: Oni chyba nawet do końca nie wiedzieli, gdzie ten Elbląg jest. Była taka rozmowa podczas nieformalnych spotkań: A macie w Elblągu jeszcze jakiś klub. A my: no pewnie: Mlexer, graliśmy z nimi w Makroregionie.
M.Z.: Mlexer grał na Moniuszki. I zawsze na ich meczach stała skrzynka serwatki albo kefiru. Nikt nie chciał tego pić, chłopaki w tym wieku mleka nie piją. W Olimpii była też druga drużyna juniorów, która grała w lidze wojewódzkiej. Musieliśmy uważać, bo na nasze miejsce czekali koledzy.
P.S.: Wojtek Łojek był wychowankiem Mlexera.
M.Z.: Wszystkie drużyny z wyjątkiem Drukarza były zakwaterowane w jednym internacie. Chyba jako jedyni nie mieliśmy ścisłego harmonogramu dnia. W porównaniu do rywali mieliśmy dużo luzu. Pamiętam taką rozmowę podczas wieczornego mycia zębów. Do Leszka Bielińskiego podszedł Krzysztof Bukalski z Hutnika Kraków i mówi: >>Jak to jest, u was taki luz i wygrywacie, a my mamy cały dzień zaplanowany i nie wygrywamy<<. I Leszek mu odpowiedział: >>Bo grać to trzeba umieć<<. A Leszek był później w tzw. „szerokiej kadrze olimpijskiej“, która w Barcelonie w 1992 r. zdobyła srebrny medal.
P.S.: Jak przyszedł to dodał nam wartości i skrzydeł. Przecież wiadomo było, że karne z Hutnikiem to będzie on strzelał. Bo kto, jak nie on.
M.Z.: Jak nie wiedziałeś co masz zrobić, to podawałeś do Leszka, a on już zawsze coś wymyślił. Pod koniec rundy jesiennej miał poważną kontuzję i wypadł z kadry pierwszego zespołu. Do rundy wiosennej przygotowywał się indywidualnie. Niby był, ale gdzieś obok. My biegaliśmy po lesie, a on ćwiczył na sali gimnastycznej. Wrócił do pełnej sprawności z powrotem wzięli go do seniorów. I pamiętam go głównie z półfinału w Warszawie. Jak podszedł do rzutów karnych z Hutnikiem, to się nie bałem. Po prostu wiedziałem, że trafi.
P.S.: Działo się przed meczem. W trakcie meczu wpadaliśmy w trans.
M.Z.: Z samych meczów to niewiele pamiętamy. Ale o otoczce wokół turnieju moglibyśmy opowiadać godzinami. Ale pamiętam jak wyciąłem piłkarza Hutnika. Końcówka meczu, oni naciskają. Zamykam oczy, będzie faul, to będzie rzut wolny. Minutę z tego meczu „ukradniemy“. Po faulu Krzysiek Bukalski zaczął mi bić brawo.
R.Cz.: Taki faul na prawie czerwoną kartkę to był.
.
W finale czekał Górnik Zabrze. Pierwszy mecz rozgrywano na Śląsku.
M.Z.: W Zabrzu były dwie drużyny juniorskie: Górnik i Gwarek. Oba były zapleczem seniorskiej drużyny Górnika. Gwarek miał swoją klasę sportową w jednej szkole, Górnik w drugiej. I one dominowały w tamtejszym makroregionie, walkę o awans rozstrzygając między sobą.
P.S. Zmiażdżyło nas już wyjście z szatni. Mnóstwo ludzi było na trybunach.
M.Z. Już wejście do szatni.
R.Cz.: Patrzymy, a tam Hubert Kostka sobie stoi.
M.Z. Mieli ogromną szatnię i obok niej był duży basen. Bez porównania do Elbląga, Może ta nasza szatnia w rewanżu trochę zdeprymowała Górnika.
P.S.: Jak się we dwóch musieli w jednej szafce zmieścić.
M.Z.: Jednym z wyróżniających się piłkarzy juniorów Górnika był Adam Nocoń. Ten sam, co kilka lat temu prowadził Olimpię. Ale coś „nawywijał“ i w finałach nie zagrał. W Zabrzu siedział na trybunach, do Elbląga nie przyjechał. Kiedy kilka lat temu przyjechał objąć pierwszą drużynę Olimpii, to porozmawiał sobie z Lechem Strembskim. I zna niektóre nasze nazwiska z tego meczu.
P.S.: Wbiegałem na boisko i czwartą bramkę nam strzelili z rzutu wolnego.
M.Z.: Ja w Zabrzu nie grałem. Z meczu w Elblągu pamiętam tylko jedną akcję, podanie do Marka Kwiatkowskiego...
.
Mecz w Zabrzu zakończył się porażką 0:5, w w Elblągu gospodarze przegrali 4:6 i wywalczyli srebrne medale.
.
M.Z.: To była taka ekipa, że jeden za drugiego wskoczyłby w ogień. Tak jak rozmawiam z chłopakami, to Olimpia była wryta w serduchu. Jak ktoś z Olimpii zadzwoni w środku nocy, to wstaniesz i pojedziesz pomóc. Przywiązanie do klubu było „wyssane“ już po pierwszym treningu.
.
8 czerwca o godzinie 19:45 na Stadionie Miejskim przy ul. Agrykola 8 w Elblągu odbędzie się mecz z okazji 35. rocznicy zdobycia przez juniorów Olimpii Elbląg srebrnego medalu Mistrzostw Polski. Naprzeciw siebie staną drużyny juniora z 1989 r. i Oldbojów Olimpii Elbląg. Więcej o tym wydarzeniu i wspomnieniach piłkarskich sprzed 35 lat wkrótce na portEl.pl
O srebrnym sezonie 1988/89 przeczytasz też w tekście Drużyna Lecha Strembskiego i Minęło jak jeden dzień...