Wikińską osadę Truso, która była na terenach współczesnego Janowa, a więc "rzut beretem" od Elbląga, odkryto ponad 40 lat temu, a wciąż jest ona wdzięcznym tematem prac badawczych. O tym rozmawiamy z odkrywcą Truso, dr. Markiem Jagodzińskim.
Beczki z Truso
O Truso szeroko pisaliśmy przy okazji 40-lecia odkrycia osady m. in. w naszym cyklu Truso: Śladami wikingów. Postanowiliśmy sprawdzić, co nowego dzieje się w badaniach nad wikińskim emporium od zakończenia tej 40-odcinkowej serii. Jak podkreśla dr Marek Jagodziński, odkrywca osady, właśnie trwają prace nad kolejnym tomem "Studiów nad Truso".
- Będzie dotyczył wyników badań strefy portowej z lat 2000-2008, chodzi o ok. 9 arów terenu – podkreśla badacz. - Prace nad kolejnym tomem "Studiów..." rozpoczęliśmy w zeszłym roku – dodaje. W tomie znajdzie się m.in. wybór najciekawszych, wyjątkowych artefaktów znalezionych w poszczególnych budynkach, a także przedmiotów występujących masowo, jak choćby gwoździe czy fragmenty naczyń glinianych. Będą też porównania stref portowych innych ośrodków z czasów wikingów.
Co nowego zaskoczyło archeologów, gdy sięgnęli do badań z lat dwutysięcznych?
- Ani w strefie portowej, ani centralnej, ani peryferyjnej nie wykazano wcześniej obecności studni, co oczywiście wydaje się dziwnie. Gdy zaczęliśmy analizować dokumentację i materiały graficzne, zwróciliśmy uwagę na osiem okrągłych obiektów w różnych częściach osady, mających 1-1,2 m średnicy. W jednym przypadku, obiekt taki był w budynku. Przypuszczalnie są to ślady po beczkach na wodę, zwyczajnych, klepkowych beczkach. Specyficzne warunki terenowe, bo mówimy o terenie nisko położonym, dzisiaj w dużej części depresyjnym lub wnoszącym się kilkadziesiąt cm nad poziomem morza spowodowały, że kopanie studni było nieracjonalne. Jednak wodę trzeba było gdzieś gromadzić. Była potrzebna w gospodarstwach domowych, warsztatach itd. - zaznacza dr Jagodziński. Podczas ostatnich prac nad lepszym poznaniem wikińskiej osady badacze skupiali się też m. in. na szukaniu śladów palenisk, warsztatów tkackich etc.
- Od lokalizacji paleniska ustalaliśmy, co znajdowało się od niego w poszczególnych kierunkach, przy okazji znajdując np. ciężarki tkackie. W ten sposób mogliśmy dowieść, co znajdowało się w poszczególnych pomieszczeniach, gdzie były one usytuowane, jaka była ich wielkość i funkcja – mówi o przebiegu prac Marek Jagodziński.
Nie da się ukryć, że jeśli mówimy o osadzie sprzed ponad tysiąca lat, dość abstrakcyjnie brzmi fakt, że naukowcy mogą ustalić, gdzie stała np. beczka. Co na to odkrywca Truso?
- Tam, gdzie gromadziły się odpady, gdzie się śmieciło, przesypywało piachem, rzucało kości, narastała warstwa wypełniskowa w budynkach. W miejscach, gdzie jest żółty piasek, były słupy budynku, więc tej przestrzeni się nie użytkowało. Wzdłuż ścian mamy dużo glinianej obrzutki, ona była nakładana na ściany plecionkowe. Gdy budynek spłonął, wypalała się ta obrzutka i w tej formie trwała do naszych czasów. Tak można wytyczyć granice budynku. Mniej stabilne elementy, jak beczki, też zostawiają ślady, które mogą zidentyfikować badacze. Jeżeli w Truso beczki stały w luźnych piaskach, zamykały sobą pewną przestrzeń i zostawiały koliste ślady – wyjaśnia Marek Jagodziński.
Atrakcyjne nieruchomości zawsze były droższe
Nowe badania mówią też co nieco o podziale osady na nieruchomości.
- Przynajmniej trzykrotnie strefa portowa była dzielona na działki, mamy tam rowy kopane pod różnym kątem, a właśnie one były granicami działek – opowiada Marek Jagodziński. - Najpierw taki podział stosowano w Dorestad we Fryzji, wydzielano podłużne parcele dochodzące węższymi szczytami do wody. Już w VII-VIII w. wpływy tej osady promieniowały na basen Morza Bałtyckiego, wzorce stamtąd były realizowane w Ribe, Hedeby, Birce, a także w Truso. Takie działki były oczywiście bardzo pożądane, bo miały dostęp do wody, ich właściciele musieli być bogatymi rzemieślnikami, kupcami itp. Musiała też istnieć osoba, władca, tzw. "mały król", prefekt, czy też związek kupiecki, który tym zarządzał. Biedak takiej działki by nie kupił. Według jednego z niemieckich archeologów z XIX w., znalezione na zlikwidowanym już cmentarzysku w Truso straszliwe zęby (pisaliśmy o nich tutaj), świadczą właśnie o obecności związków kupieckich.
Znaleziska
Groty, nity, gwoździe... takich znalezisk jest sporo. Niekiedy trafiają się wśród nich prawdziwe perełki, jak monety. W tym przypadku: styca króla Nortumbrii, Eanreda.
- Jest datowana na 810-840 r. - mówi Marek Jagodziński. - Takie monety były znajdowane wielokrotnie m.in. w Ribe, ale moneta z Truso jest o tyle niezwykła, że wykonano ją nie z brązu, ale ze srebra. Może być więc unikatem. Została przez z nas znaleziona dopiero podczas konserwacji wśród innych zabytków – opowiada archeolog. - Pierwsze monety zachodnioeuropejskie, które trafiły do Truso bito zapewne we fryzyjskim Dorestad, mennicach angielskich i duńskim Ribe. Trafiły tu głównie jako ozdoby, przerobiono je na zawieszki. – zaznacza badacz.
Znów widzimy, że świat się tak mocno nie zmienia. Dzisiaj ktoś, kto chce pokazać swoją majętność, status, założyłby np. złoty łańcuch. W czasach wikingów "ozdabiano się" monetami. Takie monety z Truso często mają dwa otwory, co też jest dość wyjątkowe i wskazuje na inny sposób noszenia niż tych monet-ozdób z jednym otworem.
- Ja nie jestem specjalistą od monet, ale naszą srebrną stycę będzie opracowywał prof. Mateusz Bogucki z Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Zapewne on będzie w stanie powiedzieć, ile takich monet funkcjonowało w Nortumbrii i w Europie, i czy rzeczywiście jest to wyjątkowa moneta itd. - podkreśla Marek Jagodziński.
Co dalej?
Jak podkreśla dr Jagodziński, być może w tym roku badacze wrócą do Janowa, ale już nie w celu znalezienia cmentarza po wikińskiej osadzie (o tym pisaliśmy m. in. tutaj). Ślady po nim zostały usunięte w czasie plantowania majątku Hansdorf na przełomie XIX i XX w.
- Badania, które są planowane w tym roku, będą prowadzone w miejscu, gdzie nie była jeszcze wbita łopata archeologów. Wykonaliśmy badania magnetometryczne, gdzie wyszła nam obecność dwóch rzędów palenisk. Być może były tam ulice i domy z paleniskami. Fakt, że nawarstwienia kulturowe i obiekty znajdują się na głębokości od 70 do 90 cm od powierzchni sprawił, że głęboka orka nie była w stanie ich zniszczyć. Zdecydowanie jest szansa, że te badania będą źródłem nowych informacji o osadzie – mówi archeolog.
Marek Jagodziński w rozmowie z nami kilkakrotnie podkreśla, że już jest na emeryturze, ale nie znaczy to, że przerywa prace nad osadą, którą odkrył ponad 40 lat temu.
- Chcę wydać kolejne tomy "Studiów nad Truso", już nie mojego autorstwa. O kowalstwie przygotowuje tom Jarosław Strobin, natomiast pracownie obróbki bursztynu zaprezentuje w kolejnym tomie Eryk Popkiewicz – podkreśla badacz. Pozostaje nam czekać na kolejne odkrycia dotyczące wikińskiego emporium.
Na zdjęciu jedno z miejsc odkrycia śladów beczek, po prawej rowy graniczne strefy portowej.