Czy nasz kraj sprzyja współczesnym młodym matkom? Czy są może one jednak dyskryminowane? Czy z chęcią wracają do pracy po urlopie macierzyńskim, czy może wolą zostać dłużej ze swoimi pociechami? Czy łatwo w Polsce godzić życie rodzinne i zawodowe oraz zaplanować rodzinę? Czego obawiają się polskie kobiety po urodzeniu dziecka? Jak traktuje się u nas młode matki? Zapytałam o to elblążanki.
Z zegarkiem w ręku
Ciągle patrzy na zegarek. Nerwowo przeskakując z nogi na nogę. Po przebudzeniu w pośpiechu wdziewa przygotowane dzień wcześniej ubranie. Zrywa pociechy z łóżka. Jedno płacze, bo chce jeszcze spać, drugie robi awanturę, bo nie lubi białego sweterka w biedronki i go nie założy. Nie chce też umyć zębów, bo nie i już. Czas goni jak szalony. Bomba tyka i zaraz wybuchnie. Oko jedno pomalowane, na drugie już nie ma czasu. Wyjące dzieciaki, tykający zegar, kres cierpliwości. I tak co rano. A jednak zdarzają się cuda: drugie oko pomalowane, z dzieckiem zawieszonym na nodze. Modlitwy wzniesione do nieba spełnione: udało się wyjść z domu z niesforną dwójką. Potem przedszkole, praca trzy minuty po siódmej. Dobrze, że korki w mieście, bo szefa jeszcze nie ma. Upierdliwi klienci w biurze. W głowie tysiąc myśli: jutro lekarz, potem basen z dzieckiem. Nerwowe poszukiwanie przepisu na szybki obiad w Internecie. Znów do przedszkola, zakupy, obiad, wizyta mamy lub koleżanki. Oczy na zawiasach. Dzieciaki chcą się z mamą pobawić. Kończy się włączeniem bajki. Straszne. Tata w domu jeszcze później niż zwykle. Musiał wziąć nadgodziny. Dobrze, że on je dzisiaj wykąpie. Kolacja w pośpiechu. Film w telewizji? Książka do poduszki? Nic bardziej mylnego. Szef kazał zrobić kilka zleceń na wczoraj. Tak wygląda dziś życie statystycznej polskiej kobiety. O swoim macierzyństwie i matczynych dylematach opowiadają elblążanki:
Niepewność i brak stabilizacji
- Moje doświadczenia związane z powiększeniem rodziny są bardzo specyficzne – mówi moja pierwsza rozmówczyni. - Od lat pracuję albo na umowę na czas określony, albo na zastępstwach. Gdybym miała brać pod uwagę moją sytuację zawodową, nigdy nie miałabym dziecka. Gdy zaszłam w ciążę, pracowałam akurat na zastępstwo. Termin porodu przypadał w zasadzie dokładnie w momencie, gdy zastępowana przeze mnie osoba miała wrócić do pracy. Gdybym urodziła nawet dzień później, nie przysługiwałby mi zasiłek macierzyński. Była to dla mnie frustrująca sytuacja. Udało się. Urodziłam. Otrzymałam zasiłek. Jednak potem zaczęłam szukać pracy. Było to bardzo trudne doświadczenie. Nie dość, że miałam bardzo mało zaproszeń na rozmowę kwalifikacyjną, to jeśli już się zdarzały, ciągle zadawano mi te same pytania: czy mam dziecko, a co z dzieckiem, gdy pójdę do pracy, a co jak będzie chorować? To mnie na samym stracie już dyskwalifikowało. Nie zwrócono uwagi, jakie mam osiągnięcia, jak bogate mam cv, że jestem osobą przedsiębiorczą, pełną pomysłów, kreatywną! W kółko zadawano pytanie o dziecko. Jestem osobą bardzo pracowitą i nie potrafię żyć bez pracy. Do dziecka miałam w zasadzie czterech opiekunów w postaci dziadków, a dziecko, odpukać, nie chorowało. Dlaczego młode matki dyskwalifikuje się na samym starcie? Dlaczego włącza się zawsze stereotypowe myślenie? Pracę znalazłam dopiero po około dziesięciu miesiącach. Do tego czasu pracowałam dorywczo. Chciałabym mieć drugie dziecko, ale to na razie marzenie. Nie mogę sobie na nie pozwolić. Chore, prawda?
Dłuższy czas z dzieckiem
- Przytoczę opinię Doroty Zawadzkiej znanej jako Superniania, z którą zgadzam się w stu procentach i z własnych doświadczeń wiem, że ona ma rację – mówi druga młoda mama. - Najlepiej byłoby, gdyby matka była z dzieckiem w domu do trzeciego, a minimum do pierwszego roku życia. Całe szczęście taką możliwość dają teraz przepisy ustanawiające roczny urlop macierzyński. Wracać do pracy trudno, cierpi na tym i dziecko i matka, bo okres macierzyństwa jest także dla niej.
Zabieganie i za mało czasu dla dziecka
- Zacznijmy od tego, że coraz więcej par ma problemy z płodnością i myślę, że często pęd życia, stres, lęk o zapewnienie rodzinie środków do życia, walka o utrzymanie godnych warunków bytowania, a zatem sposób naszego codziennego funkcjonowania są tego przyczyną – mówi trzecia elblążanka. - Z drugiej strony wydaje się, że problem jest nie do rozwiązania, bo bez dobrze płatnej pracy, nie zapewni się rodzinie egzystencji. Posiadanie takiej pracy wiąże się z kolei pełnym zaangażowaniem, dyspozycyjnością, posiadaniem sprytu i kompetencji, które wciąż trzeba doskonalić, bo konkurencja nie śpi. Sytuacja taka nie sprzyja budowaniu więzi rodzinnych, wręcz je burzy i rujnuje! Błędne koło! O pierwsze dziecko staraliśmy się z mężem około roku. Gdy się wreszcie udało, okazało się, że ciąża jest zagrożona i trzeba leżeć. W sumie półtora roku nie byłam w pracy i gdy mały miał siedem miesięcy, wróciłam z utęsknieniem do obowiązków zawodowych, na szczęście miałam gdzie wrócić. Ich realizacja była dla mnie cudowną odskocznią, która pozwoliła mi zatęsknić za moim maleństwem i na nowo cieszyć się macierzyństwem. Dodam tylko, że nie miałam wtedy pełnego etatu i szłam do pracy na trzy do pięciu godzin dziennie, a dzieckiem zajmowała się za darmo rodzina. Powiedzmy sobie szczerze, że 24 godziny na dobę w domu z małym dzieckiem jest bardzo wyczerpujące. Gdy nie można liczyć na wsparcie rodziny czy przyjaciół, powrót do pracy staje się bardzo trudny, wprost nierealny. Obowiązków i kosztów jest zbyt wiele, często się to po prostu nie kalkuluje. Kiedy mały skończył dwa latka, zwiększył mi się wymiar godzin i rodzina nie mogła już mnie odciążyć w obowiązkach macierzyńskich. Znaleźliśmy miejsce w żłobku, ale dziecko przebywa w nim od godz. 8, bo rano są najciekawsze zajęcia, a ja zaczynam pracę najczęściej około godz. 12. Około godz. 15 synka odbiera mąż, bo ja pracuję w szkole i siedzę tam często do godz. 17, a gdy są rady pedagogiczne i zebrania rodziców, to nawet do 20. Planu pracy nikt nie dostosowuje do potrzeb mamy małego dziecka. Zakupy, pranie, sprzątanie, gotowanie i przygotowanie do pracy, o wszystko muszę zadbać, jestem przecież gospodynią domu. Na szczęście mam oparcie w mężu, ale i tak średnio dla dziecka, które przecież kocham najbardziej na świecie, pozostaje mi półtorej godziny dziennie! Jest to ból nie do opisania, dramat i jakaś patologia! Synek nie czuje, że mama go kocha, nie rozumie, że musi pracować na "życie". W Polsce nie ma polityki prorodzinnej w ogóle. Fajnie byłoby mieć drugie dziecko, ale sytuacja wtedy stałaby się jeszcze trudniejsza, bo doszłoby więcej obowiązków, więcej potrzeb i więcej frustracji. Dlatego nie planujemy na razie drugiego dziecka. Perspektywa rocznego urlopu macierzyńskiego nie zachęca, jeśli świadczenia mają być okrojone, a po roku nikt rodziny już nie wesprze. Po roku dziecko potrzebuje mamy i taty dłużej niż półtorej godziny dziennie.
Moje obawy się potwierdziły. Nie jest łatwo być młodą mamą. W tym całym zabieganiu i chaosie zawsze coś ucierpi kosztem czegoś innego. Nie da się chyba być wzorową mamą i najlepszą pracownicą pod słońcem jednocześnie. Życie. Z bilansu wynika, że zawsze coś jest na minusie. A może jest jakiś przepis lub cudowna recepta, by matkom w naszym kraju żyło się łatwiej? Nie wiem.
Ciągle patrzy na zegarek. Nerwowo przeskakując z nogi na nogę. Po przebudzeniu w pośpiechu wdziewa przygotowane dzień wcześniej ubranie. Zrywa pociechy z łóżka. Jedno płacze, bo chce jeszcze spać, drugie robi awanturę, bo nie lubi białego sweterka w biedronki i go nie założy. Nie chce też umyć zębów, bo nie i już. Czas goni jak szalony. Bomba tyka i zaraz wybuchnie. Oko jedno pomalowane, na drugie już nie ma czasu. Wyjące dzieciaki, tykający zegar, kres cierpliwości. I tak co rano. A jednak zdarzają się cuda: drugie oko pomalowane, z dzieckiem zawieszonym na nodze. Modlitwy wzniesione do nieba spełnione: udało się wyjść z domu z niesforną dwójką. Potem przedszkole, praca trzy minuty po siódmej. Dobrze, że korki w mieście, bo szefa jeszcze nie ma. Upierdliwi klienci w biurze. W głowie tysiąc myśli: jutro lekarz, potem basen z dzieckiem. Nerwowe poszukiwanie przepisu na szybki obiad w Internecie. Znów do przedszkola, zakupy, obiad, wizyta mamy lub koleżanki. Oczy na zawiasach. Dzieciaki chcą się z mamą pobawić. Kończy się włączeniem bajki. Straszne. Tata w domu jeszcze później niż zwykle. Musiał wziąć nadgodziny. Dobrze, że on je dzisiaj wykąpie. Kolacja w pośpiechu. Film w telewizji? Książka do poduszki? Nic bardziej mylnego. Szef kazał zrobić kilka zleceń na wczoraj. Tak wygląda dziś życie statystycznej polskiej kobiety. O swoim macierzyństwie i matczynych dylematach opowiadają elblążanki:
Niepewność i brak stabilizacji
- Moje doświadczenia związane z powiększeniem rodziny są bardzo specyficzne – mówi moja pierwsza rozmówczyni. - Od lat pracuję albo na umowę na czas określony, albo na zastępstwach. Gdybym miała brać pod uwagę moją sytuację zawodową, nigdy nie miałabym dziecka. Gdy zaszłam w ciążę, pracowałam akurat na zastępstwo. Termin porodu przypadał w zasadzie dokładnie w momencie, gdy zastępowana przeze mnie osoba miała wrócić do pracy. Gdybym urodziła nawet dzień później, nie przysługiwałby mi zasiłek macierzyński. Była to dla mnie frustrująca sytuacja. Udało się. Urodziłam. Otrzymałam zasiłek. Jednak potem zaczęłam szukać pracy. Było to bardzo trudne doświadczenie. Nie dość, że miałam bardzo mało zaproszeń na rozmowę kwalifikacyjną, to jeśli już się zdarzały, ciągle zadawano mi te same pytania: czy mam dziecko, a co z dzieckiem, gdy pójdę do pracy, a co jak będzie chorować? To mnie na samym stracie już dyskwalifikowało. Nie zwrócono uwagi, jakie mam osiągnięcia, jak bogate mam cv, że jestem osobą przedsiębiorczą, pełną pomysłów, kreatywną! W kółko zadawano pytanie o dziecko. Jestem osobą bardzo pracowitą i nie potrafię żyć bez pracy. Do dziecka miałam w zasadzie czterech opiekunów w postaci dziadków, a dziecko, odpukać, nie chorowało. Dlaczego młode matki dyskwalifikuje się na samym starcie? Dlaczego włącza się zawsze stereotypowe myślenie? Pracę znalazłam dopiero po około dziesięciu miesiącach. Do tego czasu pracowałam dorywczo. Chciałabym mieć drugie dziecko, ale to na razie marzenie. Nie mogę sobie na nie pozwolić. Chore, prawda?
Dłuższy czas z dzieckiem
- Przytoczę opinię Doroty Zawadzkiej znanej jako Superniania, z którą zgadzam się w stu procentach i z własnych doświadczeń wiem, że ona ma rację – mówi druga młoda mama. - Najlepiej byłoby, gdyby matka była z dzieckiem w domu do trzeciego, a minimum do pierwszego roku życia. Całe szczęście taką możliwość dają teraz przepisy ustanawiające roczny urlop macierzyński. Wracać do pracy trudno, cierpi na tym i dziecko i matka, bo okres macierzyństwa jest także dla niej.
Zabieganie i za mało czasu dla dziecka
- Zacznijmy od tego, że coraz więcej par ma problemy z płodnością i myślę, że często pęd życia, stres, lęk o zapewnienie rodzinie środków do życia, walka o utrzymanie godnych warunków bytowania, a zatem sposób naszego codziennego funkcjonowania są tego przyczyną – mówi trzecia elblążanka. - Z drugiej strony wydaje się, że problem jest nie do rozwiązania, bo bez dobrze płatnej pracy, nie zapewni się rodzinie egzystencji. Posiadanie takiej pracy wiąże się z kolei pełnym zaangażowaniem, dyspozycyjnością, posiadaniem sprytu i kompetencji, które wciąż trzeba doskonalić, bo konkurencja nie śpi. Sytuacja taka nie sprzyja budowaniu więzi rodzinnych, wręcz je burzy i rujnuje! Błędne koło! O pierwsze dziecko staraliśmy się z mężem około roku. Gdy się wreszcie udało, okazało się, że ciąża jest zagrożona i trzeba leżeć. W sumie półtora roku nie byłam w pracy i gdy mały miał siedem miesięcy, wróciłam z utęsknieniem do obowiązków zawodowych, na szczęście miałam gdzie wrócić. Ich realizacja była dla mnie cudowną odskocznią, która pozwoliła mi zatęsknić za moim maleństwem i na nowo cieszyć się macierzyństwem. Dodam tylko, że nie miałam wtedy pełnego etatu i szłam do pracy na trzy do pięciu godzin dziennie, a dzieckiem zajmowała się za darmo rodzina. Powiedzmy sobie szczerze, że 24 godziny na dobę w domu z małym dzieckiem jest bardzo wyczerpujące. Gdy nie można liczyć na wsparcie rodziny czy przyjaciół, powrót do pracy staje się bardzo trudny, wprost nierealny. Obowiązków i kosztów jest zbyt wiele, często się to po prostu nie kalkuluje. Kiedy mały skończył dwa latka, zwiększył mi się wymiar godzin i rodzina nie mogła już mnie odciążyć w obowiązkach macierzyńskich. Znaleźliśmy miejsce w żłobku, ale dziecko przebywa w nim od godz. 8, bo rano są najciekawsze zajęcia, a ja zaczynam pracę najczęściej około godz. 12. Około godz. 15 synka odbiera mąż, bo ja pracuję w szkole i siedzę tam często do godz. 17, a gdy są rady pedagogiczne i zebrania rodziców, to nawet do 20. Planu pracy nikt nie dostosowuje do potrzeb mamy małego dziecka. Zakupy, pranie, sprzątanie, gotowanie i przygotowanie do pracy, o wszystko muszę zadbać, jestem przecież gospodynią domu. Na szczęście mam oparcie w mężu, ale i tak średnio dla dziecka, które przecież kocham najbardziej na świecie, pozostaje mi półtorej godziny dziennie! Jest to ból nie do opisania, dramat i jakaś patologia! Synek nie czuje, że mama go kocha, nie rozumie, że musi pracować na "życie". W Polsce nie ma polityki prorodzinnej w ogóle. Fajnie byłoby mieć drugie dziecko, ale sytuacja wtedy stałaby się jeszcze trudniejsza, bo doszłoby więcej obowiązków, więcej potrzeb i więcej frustracji. Dlatego nie planujemy na razie drugiego dziecka. Perspektywa rocznego urlopu macierzyńskiego nie zachęca, jeśli świadczenia mają być okrojone, a po roku nikt rodziny już nie wesprze. Po roku dziecko potrzebuje mamy i taty dłużej niż półtorej godziny dziennie.
Moje obawy się potwierdziły. Nie jest łatwo być młodą mamą. W tym całym zabieganiu i chaosie zawsze coś ucierpi kosztem czegoś innego. Nie da się chyba być wzorową mamą i najlepszą pracownicą pod słońcem jednocześnie. Życie. Z bilansu wynika, że zawsze coś jest na minusie. A może jest jakiś przepis lub cudowna recepta, by matkom w naszym kraju żyło się łatwiej? Nie wiem.
dk