Nic nie wskazywało na to, że może dojść do tragedii. Ot, kolejny most na drodze do Gdańska, który musiały sforsować czołgi 1. Warszawskiego Pułku Czołgów z Elbląga wysłane do pomocy we wprowadzeniu stanu wojennego w grudniu 1981 roku. Tymczasem czołg kpr. pchor. Mariana Pudlaka niespodziewanie wpadł do wody. Reszta czołgów pojechała dalej...
Rankiem 15 grudnia 1981 roku w oddziałach 16 Kaszubskiej Dywizji Pancernej wprowadzono stan podwyższonej gotowości bojowej. Od dwóch dni w Polsce trwał stan wojenny, w Gdańsku trwały protesty. Następnego dnia oddziały dywizji otrzymały rozkaz przemieszczenia się do Gdańska. Przemieszczały się „siódemką“ , wówczas trasą E81.
Wśród czołgów I Warszawskiego Pułku Czołgów stacjonującego w Elblągu, które ruszyły do Gdańska, była załoga kaprala podchorążego Mariana Pudlaka. - To była ciężka droga - wspominał kilka lat temu w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim" Piotr Bebak, dowódca jednego z czołgów znajdujących się w kolumnie. - Trasa nie była zabezpieczona, nikt nie wskazywał nam drogi. Część pojazdów wypadła z trasy na pobocze. Poza tym sprzęt był w kiepskim stanie, a wyszkolenie załóg, które stanowili młodzi chłopcy, stało na niskim poziomie.
Czołgi musiały przeprawić się przez Wisłę, Nogat i kilka innych mniejszych rzek. Na moście nad Linawą doszło do tragedii. „Kolumna prowadzona przez transporter opancerzony SKOT jechała z prędkością ok. 40 kilometrów na godzinę. Z niewyjaśnionych do końca przyczyn jedna z maszyn, wjeżdżając na most, zsunęła się do głębokiej na cztery metry rzeki. Czołg spadł wieżą w dół, co uniemożliwiło żołnierzom opuszczenie pojazdu. Zginęła cała załoga. W jakiś czas po wypadku ukazała się oficjalna krótka informacja: Czteroosobowa załoga ostatniej maszyny usiłowała zdążyć za wszystkimi i niebezpiecznie przyspieszyła. Była wtedy zamieć śnieżna i mróz. Pojazd wpadł w poślizg, uderzył w barierkę mostu i zatonął w rzece Linawa.“ - tak wydarzenie opisuje Wiesław Olszewski w kwartalniku „Prowincja“
- Wtedy było bardzo zimno, kilkanaście stopni mrozu, potężne zaspy. Miejscowi chcieli ratować załogę czołgu, ale nie mieli jak tego zrobić. Najgorsze było to, że pozostałe wozy, mimo tragedii, nadal jechały naprzód. Nikt z wojskowych nie zatrzymał się na ratunek, choć ludzie krzyczeli, że pod wodą są ich koledzy. Chyba mieli takie rozkazy. Wszystkim było szkoda tych zabitych. To byli młodzi chłopcy – mówiły w 2008 roku Dziennikowi Bałtyckiemu Elżbieta Bielecka i Bożena Orman, mieszkanki tamtych okolic będące świadkami zdarzenia.
Przyczyny wypadku nie są do końca znane: pojawiały się sugestie o zerwanej gąsienicy, błędzie kierowcy, poślizgu. Kilka dni później czołg wyciągnięto z rzeki. Była to zmarznięta bryła lodu, którą odmrażano w elbląskich koszarach, aby wyciągnąć ciała czołgistów.
W 1993 roku lokalne władze na miejscu tragedii postawiły krzyż i tablicę z nazwiskami ofiar, w ten sposób upamiętniając wydarzenie. Załogę czołgu pośmiertnie awansowano na wyższe stopnie: dowódcę czołgu kpr. podchor. Mariana Pudlaka do stopnia podporucznika, działonowego kaprala Wiesława Stankiewicza, kierowcę - mechanika Romana Tofiluka do stopnia sierżanta, ładowniczego starszego szeregowego Henryka Krosno do stopnia sierżanta.