- Wtedy nie było żadnych tez, żadnego programu, były postulaty. Ludzie po prostu mieli dość i powiedzieli stop. Chcieliśmy mieć godne warunki życia. Wydarzenia rozwijały się z minuty na minutę, wiele rzeczy robiliśmy intuicyjnie, nikt nie miał doświadczenia politycznego, dyplomatycznego, rozmów z władzą. W większości członkami komitetów strajkowych byli zwykli ludzie, często przypadkowi – mówi w rozmowie z portEl.pl Ryszard Kalinowski, przewodniczący Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Elblągu w sierpniu 1980 roku.
- 18 sierpnia 1980 roku w Elblągu, śladem wydarzeń w Stoczni w Gdańsku, rozpoczęły się strajki, których finałem było podpisanie 31 sierpnia tzw. Porozumień Sierpniowych i zgoda ówczesnych władz na powstanie związku zawodowego Solidarność. Od tych wydarzeń mija właśnie 40 lat, jak je Pan pamięta?
- Mieliśmy rodzinę, która mieszkała niedaleko lotniska w Gdańsku. Pożyczyłem od kolegi samochód i pojechaliśmy ją w piątek, 15 sierpnia, odwiedzić, wtedy już strajk w Stoczni Gdańskiej trwał (od 14 sierpnia – red.). Z jednym z członków rodziny podjechaliśmy pod bramę zobaczyć, co tam się dzieje, tak z ciekawości. Zabrałem stamtąd nawet jakieś ulotki. Wróciliśmy do domu, do Elbląga.
W poniedziałek, 18 sierpnia, kiedy zaczęły się w Elblągu strajki, trochę zaspałem do pracy. Pracowałem jako kontroler techniczny w Elbląskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego. Przyszedłem do pracy spóźniony i widzę, że kierownik transportu, który był dyspozytorem, siedzi z zamkniętą książką wyjazdów. Wszedłem na plac, nic z zakładu nie wyjeżdża. Pytam kierownika, co się dzieje. „To nie wiesz, że u nas jest strajk?” - szepnął. Podszedłem do grupy kierowców, którzy stali w korytarzu w kółku i mówię do nich „Słuchajcie, zdecydujcie: albo strajkujecie, albo wyjeżdżacie do pracy. Nie będę na Was czekał przy bramie”. Ktoś później przyszedł i nas poinformował, że dyrektor Stojek wzywa nas na stołówkę, by dowiedzieć się, co się dzieje. Dyrektor powiedział, że jeśli podejmiemy decyzję o strajku, to on chce mieć postulaty na stole.
W ogóle atmosfera była dziwna. Trzeba pamiętać, że ludzie mieli świeżo w pamięci wydarzenia Grudnia 70, kiedy dyrektorów wywoziło się na taczkach, w mieście strzelano do ludzi, a po zamieszkach były represje. Nie było więc wiadomo, jaka będzie reakcja władz na protesty.
Po słowach dyrektora zapadła cisza. Wtedy wszedłem na krzesło i mówię do ludzi „Słuchajcie nie ma co tutaj stać, rozejdźcie się do swoich wydziałów, spiszmy, jakich chcemy zmian, zbierzmy postulaty i zanieśmy do dyrektora. I tak zrobiliśmy, w poniedziałek nic więcej nie w sumie nie działo. Wywiesiliśmy flagi i czekaliśmy.
Następnego dnia przedstawiciele Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Komunikacji zaczęli jeździć po zakładach pracy, które strajkują, z informacją, by przyjechać do WPK, by zorganizować miejski komitet strajkowy. Na zebraniu ustaliliśmy kilka rzeczy: elbląskie postulaty mają być takie same, jak gdańskie, wybieramy przewodniczącego Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego i delegację do Gdańska, by powiedziała tam, że Elbląg wchodzi w skład komitetu strajkowego w Stoczni Gdańskiej. Ustaliliśmy też, że z władzą polityczną nie będziemy rozmawiać, że będzie to robił Gdańsk, bo my nie mamy doświadczenia.
Uzgodniliśmy również, że siedzibą elbląskiego MKS będzie dworzec PKS. Po pierwsze dlatego, że teren wokół jest otwarty i dobrze widoczny, po drugie – jest bardzo dużo autobusów, w których można spać lub się ukryć w razie czego, a po trzecie obok przy dworcu kolejowym jest dobrze widoczny komisariat milicji, więc jak się będzie coś z tamtej strony działo, to będziemy mieli teren pod obserwacją. Spaliśmy więc na terenie dworca, ludzie przynosili jedzenie. Na drugie dzień strajku nieżyjący już Janek Wyrzykowski, który był pierwszym przewodniczącym MKS, powiedział, że nie da rady jednocześnie być szefem MKS i strajku w WPK, a musi pilnować kierowców, bo niektórzy chcieli się wyłamać i wyjechać w trasę. Wtedy mnie wybrano na przewodniczącego MKS.
We mnie zawsze było coś takiego, by zaprotestować przeciwko temu co się działo. Wszędzie gdzie pracowałem, byłem aktywny w takich sprawach, więc ludzie wskazali mnie na przewodniczącego. Gdy pojechałem do Gdańska już jako członek elbląskiego MKS poznałem Wałęsę, Lisa, Borusewicza, Gwiazdę i wielu innych. Nabywałem wiedzy podczas rozmów z nimi. Jak wracałem do Elbląga, to te wszystkie informacje przekazywałem. Myślę, że w ten sposób rósł mój autorytet, bo miałem informacje z pierwszej ręki.
- Dużo trudnych momentów pamięta Pan z tego strajku?
- Przekleństwem w Elblągu było to, że nie strajkował Zamech. Na nasze zebrania przychodził Ryszard Kozioł z Zamechu. Jak wchodził to każdy pytał: „Co z Zamechem”. Nie mieliśmy tam wielu wejść, wiele osób próbowało zachęcić niektóre z wydziałów do strajku, ale cały zakład nie stanął. Ubecja miała zakład po kontrolą, czym chwaliła się w Warszawie. Władze próbowały nawet podpisać porozumienie z robotnikami, ale wtedy interweniował Waldek Szadkowski i do podpisania nie doszło, z czasem część pracowników rozpoczęła strajk.
Były różne momenty podczas protestu. Część kierowców WPK próbowała wrócić do pracy, więc trzeba było interweniować. Niektórzy przewodniczący strajków w zakładach wydzwaniali do nas po nocy, co mają robić, bo bali się, że w nocy ich spacyfikują. Były też takie sytuacje, jak w MPO, gdzie część załóg musiała pracować, by wywozić śmieci z przedszkoli, żłobków czy szpitali. Początkowo nikt nie chciał, więc musieliśmy tam jeździć, przekonywać, by w tej sytuacji jednak pomogli. Był taki czas, że przez tydzień rodzina nie miała ze mną kontaktu, żona szukała mnie po mieście, bo myślała, że coś mi się stało.
Do zakładów przyjeżdżały delegacje z KC czy SB. Próbowali rozmawiać, dzwonili, przekonywali. Telefon cały czas był włączony na dworcu, oczywiście wiedzieliśmy, że jest na podsłuchu. Zawsze odpowiadaliśmy: jeśli chcecie rozmawiać, jedźcie do Gdańska. Kiedy w obiegu pojawiła się nazwa Solidarność, to dodatkowo nas scementowało – razem jesteśmy silni.
- Mieliście częsty kontakt ze strajkującymi w Gdańsku?
- Tak, najważniejsze wtedy było to, by nie tylko Gdańsk strajkował, by to był protest szerszy. Najpierw dołączył Elbląg, potem Słupsk, potem inne miasta. W Gdańsku też ciągle mnie pytali, co z Zamechem, czy będzie tam strajk? Jak jeździłem do stoczni, to czasami zostawałem na noc, bo nie miałem transportu z powrotem, a po nocy nie chciałem jeździć. Wtedy obwozili mnie po stoczni i pokazywali, jak zabezpieczają się przed wejściem milicji do stoczni od strony wody.
Zresztą, jak wybierałem się do Gdańska, to ogłaszałem, że na jutro potrzebuję samochód. Zgłaszały się zawsze dwie, trzy osoby. Z każdą z nich się umawiałem w różnych miejscach i nic więcej nie mówiłem. Losowo wybierałem jedno i jechałem. Metody jak z konspiracji, ale robiłem to intuicyjnie. Dopiero potem przeszkolił mnie jeden z byłych oficerów AK.
Któregoś dnia, kiedy było już wiadomo, że przyjedzie do Gdańska delegacja z Jagielskim na rozmowy, podszedłem do Lecha Wałęsy i powiedziałem mu, że nie może być tak, że w spotkaniu nie będzie uczestniczył nikt z Elbląga. Zgodził się, by mnie na te rozmowy wpuścić. Nie miałem prawa głosu, po prostu słuchałem i przekazywałem potem te informacje w Elblągu.
Do dzisiaj pamiętam, że jak do stoczni przyjechała delegacja rządowa, to Wałęsa nakazał wszystkim, by przepuścić autokar, a strajkujący stanęli w milczeniu i nie wznosili żadnych okrzyków. To było takie psychologiczne zagranie, by nie wiedzieli, czego mogą się spodziewać. Ktoś to wymyślił, a widok był niesamowity,
- Jak Pan pamięta przebieg tych rozmów, które zakończyły się podpisaniem Porozumień Sierpniowych?
- Nastawienie było takie – chcemy tworzyć jeden silny związek zawodowy, żadnych branżowych. Mamy jednego przeciwnika. Niektórzy uważali, że nie powinno się tworzyć centralnej władzy związkowej, bo to się jednoznacznie kojarzyło. Ktoś jednak przekonał większość, że musi być komisja krajowa, by była reprezentacja do rozmów z centralnymi władzami. Było widać, jak chętnie przyjmowani są przez protestujących doradcy. To byli ludzie, którzy umieli rozmawiać z władzą, używając odpowiednich argumentów. Jak na przykład Bogdan Lis, Andrzej Gwiazda. Lechu powtarzał te argumenty, które usłyszał przed spotkaniami, ale był dobry w przekonywaniu. Najbardziej „pyskaty” w stosunku do władzy był Bronisław Geremek, trochę Tadeusz Mazowiecki. Tak to zapamiętałem.
- Dzisiaj mija 40 lat od tych wydarzeń. Jak z perspektywy czasu je Pan ocenia?
- Czasem boli mnie i denerwuje podejście profesorów i naukowców, którzy robią jakieś tezy, badania na temat strajku w Sierpniu 80, chcąc czy nie chcąc, fałszując historię. Wtedy nie było żadnych tez, żadnego programu, były postulaty. Ludzie po prostu mieli dość i powiedzieli stop. Chcieliśmy mieć godne warunki życia i nic więcej. Wydarzenia rozwijały się z minuty na minutę, wiele rzeczy robiliśmy intuicyjnie, nikt nie miał doświadczenia politycznego, dyplomatycznego, rozmów z władzą. W większości członkami komitetów strajkowych byli zwykli ludzie, często przypadkowi. Nie było w Elblągu środowiska akademickiego, Zamech był niepewny. Działaliśmy pod mocną presją psychiczną, wycieńczeni fizycznie, niedomyci, niedospani i niedojedzeni, paląc mnóstwo papierosów i pijąc hektolitry kawy.
Jak patrzę na te wydarzenia z perspektywy 40 lat, to mając swoje doświadczenie i obecną wiedzę, zrobiłbym teraz wszystko tak samo. W tamtych czasach, o czym dzisiaj ludzie zapominają, nie mogliśmy się nazwać oficjalnie opozycją polityczną, mimo że nią de facto byliśmy. Niezależny związek zawodowy to była wówczas jedyna miękka alternatywa i gwarant spełnienia 21 postulatów. To się oczywiście później rozmyło, ubecja grała na to, by jak najbardziej związek osłabić.
Dzisiaj trwają kłótnie o logo Solidarności i tablice z postulatami. Przecież wiadomo, kto znak Solidarności stworzył i kto wymalował tablice, niech się od tego odczepią. Prawa autorskie przynależą autorom, a właścicielami są wszyscy, którzy wówczas protestowali. Przed te wszystkie kłótnie i rozmycie Solidarności symbolem upadku komunizmu w Europie stał się upadek muru berlińskiego a nie wydarzenia w Polsce... Możemy mieć różne wątpliwości i spojrzenia na obecną politykę, ale ważne, że nasz kraj się dzięki Solidarności zmienił.
Co bym ja zmienił? IPN powinien funkcjonować, ale nie powinien być właścicielem akt z czasów Sierpnia i po Sierpniu. Powinno być dostępne narodowe archiwum, by każdy kto chce, miał do niego dostęp. A teraz jest tak, by udowodnić, że nie współpracowałem z SB, muszę iść do sądu i wyjaśniać notatki jakiegoś ubeka. To jest obrzydliwe...
Skład Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Elblągu (18-31 sierpnia), od 19.08.1980 zarejestrowany przy MKS w Gdańsku.
1. Zbigniew Lewandowski (Państwowa Komunikacja Samochodowa w Elblągu)
2. Jan Rogowicz (PKS w Elblągu)
3. Stanisław Węcki (PKS w Elblągu)
4. Andrzej Polak (Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne w Elblągu)
5. Jan Wyrzykowski (Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne w Elblągu) – przewodniczący MKS w pierwszych godzinach strajku
6. Tadeusz Kaczor (Przedsiębiorstwo Transportu Handlu Wewnętrznego w Elblągu)
7. Anna Tabor (Przedsiębiorstwo Transportowo-Sprzętowe Łączności w Elblagu)
8. Mieczysław Wolski (Spółdzielnia Pracy Transportowo-Rozładunkowa Nogat w Malborku)
9. Zbigniew Brzeziński (Elbląskie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego w Elblągu)
10. Ryszard Kalinowski (Elbląskie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego w Elblągu) – od 19.08.1980 r. przewodniczący MKS (zastępował go Zbigniew Lewandowski)
11. Kazimierz Seszel ( Elbląskie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego w Elblągu) – doradca MKS od 21.08.1980 r.
We wtorek opublikujemy rozmowę z Tadeuszem Chmielewskim, pierwszym przewodniczącym elbląskiej Solidarności, a w środę - z Waldemarem Szadkowskim, ówczesnym pracownikiem Zamechu.