„Kulawy” to bandyta, który robił rzeczy niewyobrażalne nawet dla szefów mafii wołomińskiej czy pruszkowskiej. Oni przy nim są jak chłopcy w krótkich spodenkach - tak o Janie R., pseudonim „Kulawy” mówi znany polski detektyw Krzysztof Rutkowski, który zeznawał dziś (27 marca) w elbląskim Sądzie Okręgowym. Zobacz fotoreportaż .
Dziś odbyła się kolejna rozprawa dotycząca działalności przestępczej gangu „Kulawego”. Na ławie oskarżonych zasiadło kilkanaście osób, w tym rodzina Jana R. On sam - z uwagi na swoje kalectwo i ogólny stan zdrowia - został przywieziony na łóżku.
Dziś w charakterze świadka zeznawał detektyw Krzysztof Rutkowski, który pomagał dwóm kobietom w odnalezieniu ich mężów. Ci zaginęli w 2003 r., po tym, jak wybrali się do Jana R. po odbiór długu. Rutkowski miał też styczność z „Kulawym” wcześniej, w 2000 roku, gdy próbował przejąć od niego samochód, który został zajęty w sposób rozbójniczy (rozliczenie papierosowe).
- Wspólnie z moim pracownikiem podjechaliśmy na posesję wówczas radnego Jana R. w Kisielicach - wspomina detektyw. - Chcieliśmy odzyskać Toyotę Land Cruiser, wcześniej zajętą w rozbójniczy sposób. Dostępu do posesji broniła żelazna brama i ok. trzymetrowy parkan. Gdy udało nam się wjechać, zobaczyliśmy Jana R., który poruszał się na wózku inwalidzkim, jego żonę oraz kręcących się w pobliżu ok. 10 mężczyzn krótko ostrzyżonych i „napakowanych”. Biegały też psy. Mieliśmy tylko dwie jednostki broni palnej, więc zachowaliśmy zimną krew - kontynuuje Rutkowski. - Miałem obawy co do dalszego obrotu akcji, „Kulawy” mógł nas na przykład oskarżyć o najście. Powiadomiłem więc policję w Kisielicach. Przyjechało dwóch funkcjonariuszy Polonezem. Jakie było moje zdziwienie, gdy oni, zamiast nam pomóc, powiedzieli, żebyśmy opuścili teren. Powiedzieli dokładnie, że musimy wyjść, by przeżyć. Toyotę odzyskałem później. Mam żal do policji, że wówczas właściwie nie zareagowała. Być może na terenie tej posesji były przedmioty pochodzące z przestępstw, być może przetrzymywani byli tam ludzie. Nie wiadomo, ale może wówczas proceder „Kulawego” zakończyłby się wcześniej. Jednak wtedy nikomu nie śniło się, że Jan R. może kiedyś zostać aresztowany - kwituje detektyw. - Jemu wydawało się, że jest nietykalny, bo na swoim terenie, bo kaleka. W kieszeni miał funkcjonariuszy, wysokich urzędników, dawał pracę wielu ludziom. Jasne, że nielegalną, bo jego „firma” zajmowała się handlem bronią z IRA, handlem narkotykami, przemytem papierosów, handlem materiałami wybuchowymi. Na to są dowody. To jeden z największych bandytów w historii Polski. Robił rzeczy niewyobrażalne nawet dla szefów mafii wołomińskiej czy pruszkowskiej. Oni przy nim są jak chłopcy w krótkich spodenkach.
W 2004 r. Krzysztof Rutkowski przyjął zlecenie od dwóch kobiet ze Szczecina, który mężowie zaginęli po tym, jak wybrali się do „Kulawego” po odbiór długu.
- To co widziałem i wiedziałem na temat Jana R., pozwalało mi snuć przypuszczenia, że zniknięcie tych mężczyzn może mieć związek nawet z zabójstwem - mówił dziś przed sądem. - Być może mogło do tego dojść na posesji „Kulawego”. Szczecińska policja miała jednak inne zdanie. Jak przekazały mi żony zaginionych, tam zakładano, że może mężczyźni ci ukrywają się przed organami ścigania w związku z tym, że zajmowali się handlem papierosami pochodzącymi z przemytu.
Detektyw wielokrotnie podczas składania zeznań skarżył się na opieszałość i nieudolność policjantów z różnych komend, a także funkcjonariuszy CBŚ.
- CBŚ w Olsztynie dopuściło do rozwoju takiej grupy przestępczej na swoim terenie - wskazywał Rutkowski. - Tak więc ostateczny sukces i zatrzymanie Jana R. to sukces wątpliwy tej jednostki. Trzeba było zdusić działalność „Kulawego” w zarodku, a nie, dać rozwinąć jej skrzydła.
Dziś w charakterze świadka zeznawał detektyw Krzysztof Rutkowski, który pomagał dwóm kobietom w odnalezieniu ich mężów. Ci zaginęli w 2003 r., po tym, jak wybrali się do Jana R. po odbiór długu. Rutkowski miał też styczność z „Kulawym” wcześniej, w 2000 roku, gdy próbował przejąć od niego samochód, który został zajęty w sposób rozbójniczy (rozliczenie papierosowe).
- Wspólnie z moim pracownikiem podjechaliśmy na posesję wówczas radnego Jana R. w Kisielicach - wspomina detektyw. - Chcieliśmy odzyskać Toyotę Land Cruiser, wcześniej zajętą w rozbójniczy sposób. Dostępu do posesji broniła żelazna brama i ok. trzymetrowy parkan. Gdy udało nam się wjechać, zobaczyliśmy Jana R., który poruszał się na wózku inwalidzkim, jego żonę oraz kręcących się w pobliżu ok. 10 mężczyzn krótko ostrzyżonych i „napakowanych”. Biegały też psy. Mieliśmy tylko dwie jednostki broni palnej, więc zachowaliśmy zimną krew - kontynuuje Rutkowski. - Miałem obawy co do dalszego obrotu akcji, „Kulawy” mógł nas na przykład oskarżyć o najście. Powiadomiłem więc policję w Kisielicach. Przyjechało dwóch funkcjonariuszy Polonezem. Jakie było moje zdziwienie, gdy oni, zamiast nam pomóc, powiedzieli, żebyśmy opuścili teren. Powiedzieli dokładnie, że musimy wyjść, by przeżyć. Toyotę odzyskałem później. Mam żal do policji, że wówczas właściwie nie zareagowała. Być może na terenie tej posesji były przedmioty pochodzące z przestępstw, być może przetrzymywani byli tam ludzie. Nie wiadomo, ale może wówczas proceder „Kulawego” zakończyłby się wcześniej. Jednak wtedy nikomu nie śniło się, że Jan R. może kiedyś zostać aresztowany - kwituje detektyw. - Jemu wydawało się, że jest nietykalny, bo na swoim terenie, bo kaleka. W kieszeni miał funkcjonariuszy, wysokich urzędników, dawał pracę wielu ludziom. Jasne, że nielegalną, bo jego „firma” zajmowała się handlem bronią z IRA, handlem narkotykami, przemytem papierosów, handlem materiałami wybuchowymi. Na to są dowody. To jeden z największych bandytów w historii Polski. Robił rzeczy niewyobrażalne nawet dla szefów mafii wołomińskiej czy pruszkowskiej. Oni przy nim są jak chłopcy w krótkich spodenkach.
W 2004 r. Krzysztof Rutkowski przyjął zlecenie od dwóch kobiet ze Szczecina, który mężowie zaginęli po tym, jak wybrali się do „Kulawego” po odbiór długu.
- To co widziałem i wiedziałem na temat Jana R., pozwalało mi snuć przypuszczenia, że zniknięcie tych mężczyzn może mieć związek nawet z zabójstwem - mówił dziś przed sądem. - Być może mogło do tego dojść na posesji „Kulawego”. Szczecińska policja miała jednak inne zdanie. Jak przekazały mi żony zaginionych, tam zakładano, że może mężczyźni ci ukrywają się przed organami ścigania w związku z tym, że zajmowali się handlem papierosami pochodzącymi z przemytu.
Detektyw wielokrotnie podczas składania zeznań skarżył się na opieszałość i nieudolność policjantów z różnych komend, a także funkcjonariuszy CBŚ.
- CBŚ w Olsztynie dopuściło do rozwoju takiej grupy przestępczej na swoim terenie - wskazywał Rutkowski. - Tak więc ostateczny sukces i zatrzymanie Jana R. to sukces wątpliwy tej jednostki. Trzeba było zdusić działalność „Kulawego” w zarodku, a nie, dać rozwinąć jej skrzydła.
A