Lekarze, ratownicy medyczni, pielęgniarki, laboranci – oni wszyscy przeszli ulicami miasta, żeby poprzeć protest, który 2 października rozpoczęli rezydenci w Warszawie. - Wszyscy jesteśmy świadomi, że zmiany są potrzebne, że trzeba je wyrazić w formie protestu oddolnego, że na górze nic się nie zmieni ot tak – mówiła Anna Gościńska, lekarz-rezydent, uczestniczka czwartkowej (19 października) pikiety w Elblągu. Zobacz więcej zdjęć.
Czego domagają się pracownicy służby zdrowia?
Siedemnaście dni temu, w warszawskim Dziecięcym Szpitalu Klinicznym, rozpoczął się protest głodowy lekarzy-rezydentów. Z czasem dołączyli do nich koledzy ze Szczecina, z Leszna, z Łodzi. W poniedziałek, 16 października, do strajku włączyło się Porozumienie Zawodów Medycznych, czyli największa organizacja skupiająca pracowników ochrony zdrowia. Zapowiedziało ono, że od tego momentu protest rozszerza się na cały kraj.
Jakie są postulaty? Najważniejszy to zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia do poziomu europejskiego, nie niższego niż 6,8 proc. PKB w ciągu trzech lat (obecnie wynoszą one niecałe 5 proc.), likwidacja kolejek, rozwiązanie problemu braku personelu medycznego, likwidacja biurokracji w ochronie zdrowia, poprawa warunków pracy i płacy.
Chodzi również o wyższą pensję dla lekarzy-rezydentów (będących w trakcie specjalizacji). Jak podaje portal tvn24bis.pl obecnie zarobki lekarzy rezydentów "przez pierwsze dwa lata w specjalizacjach priorytetowych wynoszą 3602 zł brutto (2576 zł netto) a po dwóch latach rosną do 3890 zł brutto, czyli 2776 zł "na rękę". Lekarze rezydenci w pozostałych dziedzinach medycznych otrzymują niższą pensję. "W ich przypadku pensja przez pierwsze dwa lata wynosi 3170 zł brutto (2275 zł netto) a po dwóch latach rośnie do 3458 zł brutto (2475 zł netto)" – informuje portal.
- „Chcielibyśmy przywrócenia wskaźnika 1,05 średniej pensji krajowej, który obowiązywał w roku 2009. Tymczasem pensja krajowa zwiększyła się o prawie 1000 zł, a nasze wynagrodzenie stanęło w miejscu” - mówił Jarosław Biliński, wiceszef Porozumienia Rezydentów, w rozmowie z serwisem Oko Press.
Postulaty medyków poparło wiele różnych środowisk w całej Polsce, a pikiety odbywają się w wielu miastach, m.in. w Gdańsku, w Olsztynie, w Bydgoszczy, a także w Elblągu. Tu lekarze i przedstawiciele zawodów medycznych przeszli ulicami miasta w czwartkowe (19 października) popołudnie.
Tony papierów, tony analiz...
Kim jest rezydent? To lekarz, który ukończył 6-letnie studia, zdał egzamin lekarski, odbył 13-miesięczny staż.
- Lekarz rezydent powinien pracować siedem godzin i trzydzieści pięć minut dziennie, odbywać swoje staże specjalizacyjne, pracować w oddziałach, uczyć się i leczyć pacjentów. W ramach swojej specjalizacji powinien również odbywać dyżury w szpitalach, z poszanowaniem czasu pracy, który nam narzuca kodeks pracy – tłumaczyła Anna Gościńska, lekarz-rezydent medycyny ratunkowej, pracująca w szpitalu w Bartoszycach, uczestniczka czwartkowej (19 października) pikiety. - W praktyce jest to niewykonalne, niemożliwe, brakuje lekarzy. Niejeden dyrektor został postawiony pod ścianą, bo brakuje mu obsady. Słyszałam ostatnio, że jednemu ze szpitali na Śląsku NFZ grozi odebraniem kontraktu, bo nie obsadzono w nim grafiku do nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej. Nie dziwię się więc, że jest presja, żebyśmy brali jak najwięcej dyżurów. I my je bierzemy, jedni bardziej chętnie, inni mniej. Pracuję średnio 300 godzin w miesiącu. Mam dwójkę dzieci, które czasami płaczą, że mamy nie ma albo znowu jedzie na dyżur.
Jak dodała Anna Gościńska w tym systemie wszystkim pracuje się źle.
- Również pięlęgniarkom, ratownikom medycznym, diagnostom laboratoryjnym – opowiadała. - To dziedzina bardzo niedofinansowana, my to też odczuwamy osobiście. Ale nie chodzi tylko o wzrost zarobków, chodzi o to, żeby ta sytuacja wyglądała lepiej, żeby dostęp do ochrony zdrowia był łatwiejszy, żeby to było jasne i sensowne. Niestety, ale często tak nie jest. Ogranicza nas masa biurokracji, z którą na co dzień mamy problemy. To zawieszające się systemy komputerowe, bez których już nie możemy pracować, bo nie możemy przyjąć pacjenta i zlecić mu badań. To też tony papierów, wyszukiwanie kodów i procedur. Wydaje mi się, że lekarz powinien leczyć i na tym się powinniśmy skupiać.
Jak dodaje Anna Gościńska protest jeszcze nazywa się "protestem rezydentów", ale to już nie jest sprawa jednej grupy zawodowej.
- Wszyscy jesteśmy świadomi, że zmiany są potrzebne, że trzeba je wyrazić w formie protestu oddolnego, że na górze nic się nie zmieni ot tak – mówiła rezydentka.
Przelała się czara goryczy
Trudną sytuację potwierdzają słowa Marii Dziąbowskiej, lekarki z Elbląga z 30-letnim doświadczeniem, przewodniczącej Regionu Warmińsko-Mazurskiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.
- Pracuję na oddziale okulistycznym. W ciągu najbliższych pięciu lat połowa lekarzy specjalistów osiągnie wiek emerytalny. W ciągu ostatnich ośmiu lat odeszło od nas sześciu specjalistów, w tym rezydentka, więc warunki pracy nie są interesujące – wyjaśniała Maria Dziąbowska.
Podkreśliła również, że protest nie ma charakteru politycznego.
- Pamiętam różne rządy, a nic się nie zmieniło od 1989 r., kiedy to już nastały nowe czasy. Przyszedł taki moment, w którym czara goryczy się przelała – dodała lekarka.
Danuta Podjacka, przewodnicząca elbląskiej delegatury Okręgowej Izby Lekarskiej w Gdańsku, mówiła natomiast, co będzie efektem wzrostu PKB do żądanych 6,8 proc.
- To się wiąże również ze skróceniem kolejek, z lepszym dostępem do lekarzy i lekarzy specjalistów, z lepszym poziomem zaopatrzenia naszych pacjentów. Jednocześnie walczymy również o zmniejszenie biurokracji i dla nas, lekarzy, i dla pań pielęgniarek, bo jest ona dużym obciążeniem – tłumaczyła.
Pielęgniarki popierają medyków
Postulaty medyków popiera również Naczelna Izba Pielęgniarek i Położnych, a więc i Okręgowa Rada Pielęgniarek i Położnych w Elblągu.
- One są absolutnie spójne i zbieżne z tymi, które nasze środowisko wysuwa od wielu lat. Jesteśmy na granicy bezpieczeństwa, personel jest zatrudniony w zbyt małych obsadach, jest nas za mało, pracujemy na kilku etatach, nie zawsze tylko dlatego, że tego chcemy. Oczywiście, że jest to okazja do zwiększenia zarobków i ludzie podejmują taką pracę, ale pracujemy zdecydowanie ponad swoją miarę i swoje siły. Nie jest to bezpieczne, ani dla nas, ani dla naszego zdrowia, ale przede wszystkim dla pacjenta. My wszyscy również jesteśmy pacjentami i jeżeli mówimy o poprawie dostępu do wszystkich świadczeń, to mówimy to z pełnym przekonaniem. Mamy na pewno za małe nakłady na profilaktykę – mówiła Halina Nowik, przewodnicząca elbląskiej Rady Pielęgniarek i Położnych w Elblągu. - Bez wzrostu środków przeznaczonych na ochronę zdrowia i bez wzrostu wynagrodzeń nie doczekamy większej kadry lekarzy, pielęgniarek i położnych. Ten spadek liczby personelu, który obserwujemy od wielu lat, będzie odczuwalny. W naszym przypadku, pielęgniarek i położnych, zdecydowanie duży procent jest już w wieku emerytalnym i dalej pracuje. W najbliższych latach te osoby odejdą z zawodu, a my nie mamy zabezpieczenia, w postaci osób młodych, które zastąpiłyby ten personel.
"Dajemy to, co możemy"
Przedstawiciele protestujących złożyli na ręce Sławomira Sadowskiego, wicewojewody warmińsko- mazurskiego, oficjalne pisma z postulatami i stanowiskami.
- Przekażemy to do Ministerstwa Zdrowia. Trwają ciągłe negocjacje, są pieniądze, tylko przesunięte w czasie. Dążymy do tego, żeby nakłady wynosiły 6 proc. PKB. W postulatach jest to 6,8 proc. PKB, myślę, że stopniowo będziemy się zbliżać do tych sześciu procent. Dajemy to, co możemy – mówił Sławomir Sadowski.
Jak donoszą media ogólnopolskie podczas czwartkowego (19 października) posiedzenia Stały Komitet Rady Ministrów przyjął projekt ustawy, która ma zagwarantować stopniowy wzrost nakładów na ochronę zdrowia do 6 proc. PKB, do 2025 r., zaczynając od przyszłego roku. Propozycja ta nie spotkała się z uznaniem protestujących.
- "Rząd w odpowiedzi na nasz postulat 6,8% PKB na zdrowie w ciągu 3 lat zapowiada obniżenie nakładów w 2018 i osiągnięcie minimum, które zabezpieczy pacjentów dopiero za 8 lat. Pani Premier, Panie Ministrze, tak się nie negocjuje. Ile pacjentów nie dożyje tej zmiany?" - taki wpis zamieściło Porozumienie Rezydentów OZLL na swoim kanale w mediach społecznościowych.
Siedemnaście dni temu, w warszawskim Dziecięcym Szpitalu Klinicznym, rozpoczął się protest głodowy lekarzy-rezydentów. Z czasem dołączyli do nich koledzy ze Szczecina, z Leszna, z Łodzi. W poniedziałek, 16 października, do strajku włączyło się Porozumienie Zawodów Medycznych, czyli największa organizacja skupiająca pracowników ochrony zdrowia. Zapowiedziało ono, że od tego momentu protest rozszerza się na cały kraj.
Jakie są postulaty? Najważniejszy to zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia do poziomu europejskiego, nie niższego niż 6,8 proc. PKB w ciągu trzech lat (obecnie wynoszą one niecałe 5 proc.), likwidacja kolejek, rozwiązanie problemu braku personelu medycznego, likwidacja biurokracji w ochronie zdrowia, poprawa warunków pracy i płacy.
Chodzi również o wyższą pensję dla lekarzy-rezydentów (będących w trakcie specjalizacji). Jak podaje portal tvn24bis.pl obecnie zarobki lekarzy rezydentów "przez pierwsze dwa lata w specjalizacjach priorytetowych wynoszą 3602 zł brutto (2576 zł netto) a po dwóch latach rosną do 3890 zł brutto, czyli 2776 zł "na rękę". Lekarze rezydenci w pozostałych dziedzinach medycznych otrzymują niższą pensję. "W ich przypadku pensja przez pierwsze dwa lata wynosi 3170 zł brutto (2275 zł netto) a po dwóch latach rośnie do 3458 zł brutto (2475 zł netto)" – informuje portal.
- „Chcielibyśmy przywrócenia wskaźnika 1,05 średniej pensji krajowej, który obowiązywał w roku 2009. Tymczasem pensja krajowa zwiększyła się o prawie 1000 zł, a nasze wynagrodzenie stanęło w miejscu” - mówił Jarosław Biliński, wiceszef Porozumienia Rezydentów, w rozmowie z serwisem Oko Press.
Postulaty medyków poparło wiele różnych środowisk w całej Polsce, a pikiety odbywają się w wielu miastach, m.in. w Gdańsku, w Olsztynie, w Bydgoszczy, a także w Elblągu. Tu lekarze i przedstawiciele zawodów medycznych przeszli ulicami miasta w czwartkowe (19 października) popołudnie.
Tony papierów, tony analiz...
Kim jest rezydent? To lekarz, który ukończył 6-letnie studia, zdał egzamin lekarski, odbył 13-miesięczny staż.
- Lekarz rezydent powinien pracować siedem godzin i trzydzieści pięć minut dziennie, odbywać swoje staże specjalizacyjne, pracować w oddziałach, uczyć się i leczyć pacjentów. W ramach swojej specjalizacji powinien również odbywać dyżury w szpitalach, z poszanowaniem czasu pracy, który nam narzuca kodeks pracy – tłumaczyła Anna Gościńska, lekarz-rezydent medycyny ratunkowej, pracująca w szpitalu w Bartoszycach, uczestniczka czwartkowej (19 października) pikiety. - W praktyce jest to niewykonalne, niemożliwe, brakuje lekarzy. Niejeden dyrektor został postawiony pod ścianą, bo brakuje mu obsady. Słyszałam ostatnio, że jednemu ze szpitali na Śląsku NFZ grozi odebraniem kontraktu, bo nie obsadzono w nim grafiku do nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej. Nie dziwię się więc, że jest presja, żebyśmy brali jak najwięcej dyżurów. I my je bierzemy, jedni bardziej chętnie, inni mniej. Pracuję średnio 300 godzin w miesiącu. Mam dwójkę dzieci, które czasami płaczą, że mamy nie ma albo znowu jedzie na dyżur.
Jak dodała Anna Gościńska w tym systemie wszystkim pracuje się źle.
- Również pięlęgniarkom, ratownikom medycznym, diagnostom laboratoryjnym – opowiadała. - To dziedzina bardzo niedofinansowana, my to też odczuwamy osobiście. Ale nie chodzi tylko o wzrost zarobków, chodzi o to, żeby ta sytuacja wyglądała lepiej, żeby dostęp do ochrony zdrowia był łatwiejszy, żeby to było jasne i sensowne. Niestety, ale często tak nie jest. Ogranicza nas masa biurokracji, z którą na co dzień mamy problemy. To zawieszające się systemy komputerowe, bez których już nie możemy pracować, bo nie możemy przyjąć pacjenta i zlecić mu badań. To też tony papierów, wyszukiwanie kodów i procedur. Wydaje mi się, że lekarz powinien leczyć i na tym się powinniśmy skupiać.
Jak dodaje Anna Gościńska protest jeszcze nazywa się "protestem rezydentów", ale to już nie jest sprawa jednej grupy zawodowej.
- Wszyscy jesteśmy świadomi, że zmiany są potrzebne, że trzeba je wyrazić w formie protestu oddolnego, że na górze nic się nie zmieni ot tak – mówiła rezydentka.
Przelała się czara goryczy
Trudną sytuację potwierdzają słowa Marii Dziąbowskiej, lekarki z Elbląga z 30-letnim doświadczeniem, przewodniczącej Regionu Warmińsko-Mazurskiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.
- Pracuję na oddziale okulistycznym. W ciągu najbliższych pięciu lat połowa lekarzy specjalistów osiągnie wiek emerytalny. W ciągu ostatnich ośmiu lat odeszło od nas sześciu specjalistów, w tym rezydentka, więc warunki pracy nie są interesujące – wyjaśniała Maria Dziąbowska.
Podkreśliła również, że protest nie ma charakteru politycznego.
- Pamiętam różne rządy, a nic się nie zmieniło od 1989 r., kiedy to już nastały nowe czasy. Przyszedł taki moment, w którym czara goryczy się przelała – dodała lekarka.
Danuta Podjacka, przewodnicząca elbląskiej delegatury Okręgowej Izby Lekarskiej w Gdańsku, mówiła natomiast, co będzie efektem wzrostu PKB do żądanych 6,8 proc.
- To się wiąże również ze skróceniem kolejek, z lepszym dostępem do lekarzy i lekarzy specjalistów, z lepszym poziomem zaopatrzenia naszych pacjentów. Jednocześnie walczymy również o zmniejszenie biurokracji i dla nas, lekarzy, i dla pań pielęgniarek, bo jest ona dużym obciążeniem – tłumaczyła.
Pielęgniarki popierają medyków
Postulaty medyków popiera również Naczelna Izba Pielęgniarek i Położnych, a więc i Okręgowa Rada Pielęgniarek i Położnych w Elblągu.
- One są absolutnie spójne i zbieżne z tymi, które nasze środowisko wysuwa od wielu lat. Jesteśmy na granicy bezpieczeństwa, personel jest zatrudniony w zbyt małych obsadach, jest nas za mało, pracujemy na kilku etatach, nie zawsze tylko dlatego, że tego chcemy. Oczywiście, że jest to okazja do zwiększenia zarobków i ludzie podejmują taką pracę, ale pracujemy zdecydowanie ponad swoją miarę i swoje siły. Nie jest to bezpieczne, ani dla nas, ani dla naszego zdrowia, ale przede wszystkim dla pacjenta. My wszyscy również jesteśmy pacjentami i jeżeli mówimy o poprawie dostępu do wszystkich świadczeń, to mówimy to z pełnym przekonaniem. Mamy na pewno za małe nakłady na profilaktykę – mówiła Halina Nowik, przewodnicząca elbląskiej Rady Pielęgniarek i Położnych w Elblągu. - Bez wzrostu środków przeznaczonych na ochronę zdrowia i bez wzrostu wynagrodzeń nie doczekamy większej kadry lekarzy, pielęgniarek i położnych. Ten spadek liczby personelu, który obserwujemy od wielu lat, będzie odczuwalny. W naszym przypadku, pielęgniarek i położnych, zdecydowanie duży procent jest już w wieku emerytalnym i dalej pracuje. W najbliższych latach te osoby odejdą z zawodu, a my nie mamy zabezpieczenia, w postaci osób młodych, które zastąpiłyby ten personel.
"Dajemy to, co możemy"
Przedstawiciele protestujących złożyli na ręce Sławomira Sadowskiego, wicewojewody warmińsko- mazurskiego, oficjalne pisma z postulatami i stanowiskami.
- Przekażemy to do Ministerstwa Zdrowia. Trwają ciągłe negocjacje, są pieniądze, tylko przesunięte w czasie. Dążymy do tego, żeby nakłady wynosiły 6 proc. PKB. W postulatach jest to 6,8 proc. PKB, myślę, że stopniowo będziemy się zbliżać do tych sześciu procent. Dajemy to, co możemy – mówił Sławomir Sadowski.
Jak donoszą media ogólnopolskie podczas czwartkowego (19 października) posiedzenia Stały Komitet Rady Ministrów przyjął projekt ustawy, która ma zagwarantować stopniowy wzrost nakładów na ochronę zdrowia do 6 proc. PKB, do 2025 r., zaczynając od przyszłego roku. Propozycja ta nie spotkała się z uznaniem protestujących.
- "Rząd w odpowiedzi na nasz postulat 6,8% PKB na zdrowie w ciągu 3 lat zapowiada obniżenie nakładów w 2018 i osiągnięcie minimum, które zabezpieczy pacjentów dopiero za 8 lat. Pani Premier, Panie Ministrze, tak się nie negocjuje. Ile pacjentów nie dożyje tej zmiany?" - taki wpis zamieściło Porozumienie Rezydentów OZLL na swoim kanale w mediach społecznościowych.
mw