
W hotelu Elbląg odbyła się debata prezydencka. Po wysłuchaniu wszystkich siedmiu kandydatów mam złą informację dla elblążan – żaden z nich nie przedstawił cudownego pomysłu na wyjście Elbląga ze stagnacji, w której nasze miasto grzęźnie od kilku przynajmniej lat. Byli natomiast tacy, którzy wyraźnie wierzyli w swoją zbawczą moc. Obietnice sypały się ze wszystkich stron jak ulęgałki, szczęśliwie nie było wśród nich gruszki z pomorskiej wierzby, czyli przekopu.
Wszyscy kandydaci jak jeden mąż, chcą ściągnąć do miasta nowych inwestorów. Niektórzy już są nawet z chętnymi po słowie. Jakieś tam firmy czekają podobno w blokach startowych, ale potrzebują najpierw zobaczyć w ratuszu zaufanego człowieka. Ze strony prowadzących debatę padło jedno, zasadnicze jak dla mnie pytanie – jak przekonać potencjalnych inwestorów do tego, żeby zostawili swoje pieniądze akurat w Elblągu, a nie w Kwidzynie lub Słupsku. Odpowiedzi jakieś padały, ale jakby bez szczególnego przekonania. Może dlatego, że od kilkunastu lat to pytanie jest nocnym koszmarem każdego z kolejnych prezydentów i niektórym nawet w odległych Chinach ciężko było znaleźć na nie sensowną odpowiedź.
Nie znaczy to, że w czasie debaty nie padły żadne godne uwagi słowa. Podobało mi się wyczucie potrzeb przedsiębiorców reprezentowane przez panów Balbuzę i Grabowskiego. Mają bezwzględnie rację widząc ratunek dla Elbląga w stworzeniu jak najlepszych warunków dla rozwoju małych i średnich firm. Brutalna prawda jest jednak taka, że obaj panowie, że o trzecim i czwartym nie wspomnę, tracą czas startując w tych wyborach. Trawestując powiedzenie inżyniera Mamonia z pamiętnego „Rejsu”, my elblążanie wybieramy kandydatów, których już znamy. Nie wystarczy mieć najbardziej nawet genialny pomysł na to miasto, trzeba być jeszcze rozpoznawalnym dla wyborców, mieć za sobą wsparcie aparatu dużej partii albo przynajmniej skorzystać z metody Stana Tymińskiego i wystąpić z czarną aktówką. Mutacja tej metody, jak mi się wydaje, jest zresztą w tych wyborach dostrzegalna.
Nikt nie chciał mnie zatrudnić do prowadzenia kampanii wyborczej, podpowiem więc w czynie społecznym, że lepiej pojechać na ryby niż wystąpić w debacie i stwierdzić, że w dziedzinie socjalnej i poprawy jakości życia nie ma w Elblągu nic do zrobienia. Panowie, a było was aż trzech, którzy jesteście w tej dziedzinie zupełnie usatysfakcjonowani - nie można popełniać wyborczego seppuku na oczach, a w zasadzie uszach, tysięcy słuchaczy! A wystarczyłoby bąknąć o jakimś przedszkolu albo chociaż tunelu na Zatorze! Kolejnym błędem popełnianym nagminnie przez innego kandydata jest zabawa w pomidor, tzn. udzielanie tej samej odpowiedzi na każde zadane pytanie. Zainteresowanych dalszymi dobrymi radami zapraszam do redakcji przy 1 Maja 1c.
Wszystko wskazuje więc na to, że walka o najlepszą posadę w ratuszu rozegra się między trzema najbardziej doświadczonymi samorządowymi wyjadaczami. Z jednej strony to dobrze, bo skuteczne kierowanie miastem wymaga doświadczenia, znajomości mechanizmów pozyskiwania środków unijnych i tajników konstruowania budżetu, a Elbląg nie ma czasu, żeby ktoś się go uczył. Z drugiej żal, że wiodące partie nie wykształciły sobie i nie wypromowały młodych ludzi, którzy wnieśliby do gmachu przy Łączności więcej świeżości i nowych pomysłów na rozwój Elbląga. Faktem jest, że to dosyć powszechna w Polsce bolączka.
Jakiś czas temu pisałem, że Platforma Obywatelska nie wystawiając swojego kandydata skazuje się sama na polityczną marginalizację i całkowitą utratę wpływu na sprawowanie władzy w Elblągu. Z „Obywatelskiego” obowiązku doniosę więc tylko na koniec, że nazwa tej partii nie padła w trakcie debaty ani razu.
Nie znaczy to, że w czasie debaty nie padły żadne godne uwagi słowa. Podobało mi się wyczucie potrzeb przedsiębiorców reprezentowane przez panów Balbuzę i Grabowskiego. Mają bezwzględnie rację widząc ratunek dla Elbląga w stworzeniu jak najlepszych warunków dla rozwoju małych i średnich firm. Brutalna prawda jest jednak taka, że obaj panowie, że o trzecim i czwartym nie wspomnę, tracą czas startując w tych wyborach. Trawestując powiedzenie inżyniera Mamonia z pamiętnego „Rejsu”, my elblążanie wybieramy kandydatów, których już znamy. Nie wystarczy mieć najbardziej nawet genialny pomysł na to miasto, trzeba być jeszcze rozpoznawalnym dla wyborców, mieć za sobą wsparcie aparatu dużej partii albo przynajmniej skorzystać z metody Stana Tymińskiego i wystąpić z czarną aktówką. Mutacja tej metody, jak mi się wydaje, jest zresztą w tych wyborach dostrzegalna.
Nikt nie chciał mnie zatrudnić do prowadzenia kampanii wyborczej, podpowiem więc w czynie społecznym, że lepiej pojechać na ryby niż wystąpić w debacie i stwierdzić, że w dziedzinie socjalnej i poprawy jakości życia nie ma w Elblągu nic do zrobienia. Panowie, a było was aż trzech, którzy jesteście w tej dziedzinie zupełnie usatysfakcjonowani - nie można popełniać wyborczego seppuku na oczach, a w zasadzie uszach, tysięcy słuchaczy! A wystarczyłoby bąknąć o jakimś przedszkolu albo chociaż tunelu na Zatorze! Kolejnym błędem popełnianym nagminnie przez innego kandydata jest zabawa w pomidor, tzn. udzielanie tej samej odpowiedzi na każde zadane pytanie. Zainteresowanych dalszymi dobrymi radami zapraszam do redakcji przy 1 Maja 1c.
Wszystko wskazuje więc na to, że walka o najlepszą posadę w ratuszu rozegra się między trzema najbardziej doświadczonymi samorządowymi wyjadaczami. Z jednej strony to dobrze, bo skuteczne kierowanie miastem wymaga doświadczenia, znajomości mechanizmów pozyskiwania środków unijnych i tajników konstruowania budżetu, a Elbląg nie ma czasu, żeby ktoś się go uczył. Z drugiej żal, że wiodące partie nie wykształciły sobie i nie wypromowały młodych ludzi, którzy wnieśliby do gmachu przy Łączności więcej świeżości i nowych pomysłów na rozwój Elbląga. Faktem jest, że to dosyć powszechna w Polsce bolączka.
Jakiś czas temu pisałem, że Platforma Obywatelska nie wystawiając swojego kandydata skazuje się sama na polityczną marginalizację i całkowitą utratę wpływu na sprawowanie władzy w Elblągu. Z „Obywatelskiego” obowiązku doniosę więc tylko na koniec, że nazwa tej partii nie padła w trakcie debaty ani razu.