Drogi ekonomisto z bożej łaski, jak prywaciarz może mieć "coś" na terenie wydzierżawionym od miasta przez spółkę, która - jak piszecie - "nie ma żadnego majątku"? Machloje między dłużnikiem a wierzycielem pomijam, bo to nie ma znaczenia dla sytuacji właściciela, czyli miasta. Mądrzy włodarze w tej sytuacji wymówiliby dzierżawę i nakazali przywrócenie terenu do poprzedniego stanu i niech prywaciarz zwija chodnik i wypija staw, jeśli taka wola. A po 6 miesiącach miasto przejmuje majątek, w międzyczasie kasując kary umowne, i wychodzi na swoje bez ponoszenia dodatkowych, niepotrzebnych kosztów. Taka sytuacja. Tylko trzeba chcieć działać na korzyść miasta, a nie próbować zwracać koszty prywaciarskiej nieudolności szemranym biznesmenom.