Skoro sprawa portu jest tak ważna dla Elbląga i jego mieszkańców, to dlaczego nie zorganizować referendum lokalnego na ten temat? Wtedy czarno na białym, dzięki wynikom z kart do głosowania, wiedzielibyśmy, ilu elblążan ten temat w ogóle interesuje i ilu z nich jest za tym, by portowa spółka pozostała jako własność samorządu, a ilu – by stała się w większości własnością Skarbu Państwa. Ktoś powie, że referendum jest drogie. Ale taką cenę za demokratyczną decyzję warto zapłacić.
Od kilku tygodni trwa kampania dotycząca przyszłości portu. Z jednej strony prezydent Elbląga Witold Wróblewski, urzędnicy i politycy związani z koalicją rządzącą miastem zachęcają elblążan do tego, by opowiedzieli się za pozostawieniem portowej spółki w „rękach” samorządu. Z drugiej strony wiceminister aktywów państwowych Andrzej Śliwka wspólnie z radnymi PiS krytykuje działania prezydenta w tej sprawie i kusi elblążan słynnymi 100 milionami złotych na inwestycje w porcie (z listu intencyjnego wynikało, że chodzi głównie o pogłębienie spornego odcinka toru i budowę obrotnicy dla statków) w zamian za przejęcie przez rząd większościowego pakietu udziałów w portowej spółce.
Wkrótce ma odbyć się sondaż zamówiony przez miasto i głosowanie ankietowe przeprowadzone przez ratusz w sprawie przyszłości portu, podpisy za jego upaństwowieniem zbierają z kolei radni PiS. Żadne z tych działań nie ma tak naprawdę mocy prawnej. Wyniki sondażu, głosowania ankietowego czy zbiórka podpisów mogą stanowić jedynie pewien drogowskaz dla decydentów, ale nie rozstrzygają, czy będzie tak czy tak.
Decyzja w sprawie odsprzedaży udziałów w spółce portowej należy do Rady Miejskiej. Tyle że koalicja, która ma w niej większość, na razie nie chce takiej decyzji podjąć, czekając na wyniki kampanii portowej prezydenta. Decyzję w sprawie portu i to wiążącą mogliby podjąć mieszkańcy. W jaki sposób? W lokalnym referendum.
Co ciekawe, każda z politycznych opcji - rządzący miastem i radni opozycyjnego PiS – o temacie referendum w sprawie portu milczy. A przecież Rada Miejska w Elblągu może, zgodnie z ustawą o referendum lokalnym, zarządzić takie głosowanie wśród mieszkańców, m.in. „co do sposobu rozstrzygania sprawy dotyczącej tej wspólnoty, mieszczącej się w zakresie zadań i kompetencji organów danej jednostki” oraz „w innych istotnych sprawach, dotyczących społecznych, gospodarczych lub kulturowych więzi łączących tę wspólnotę”.Co więcej, takie referendum może się odbyć również na wniosek grupy mieszkańców. Tu procedura jest dłuższa i bardziej skomplikowana, po szczegóły odsyłam do ustawy o referendum lokalnym, która zresztą obecnie jest nowelizowana (po uchwaleniu przez posłów i odrzuceniu przez Senat ponownie jest procedowana w Sejmie).
Decyzja o przekazaniu (sprzedaży) większościowego pakietu udziałów w samorządowej spółce Skarbowi Państwa jak najbardziej leży w kompetencjach samorządu. Gdyby Rada Miejska uchwałę w sprawie referendum przyjęła, to głosowanie odbyłoby się w terminie 50 dni od daty opublikowania uchwały w dzienniku urzędowym województwa. Czyli za około dwa miesiące wiedzielibyśmy czarno na białym, dzięki wynikom z kart do głosowania, ilu elblążan ten temat w ogóle interesuje i ilu z nich jest za tym, by portowa spółka pozostała jako własność samorządu, a ilu – by stała się w większości własnością Skarbu Państwa.
Ktoś powie, że referendum lokalne to dodatkowy koszt. Zgadza się, to co najmniej kilkaset tysięcy złotych z budżetu miasta, który nie jest w dobrej kondycji. Ale czy nie warto dla rozwoju lokalnej demokracji i uzyskania rzeczywistej wiedzy na temat poglądów mieszkańców na ten temat takich kosztów ponieść?
Byłby to pierwszy przypadek, w którym elblążanie zyskaliby szansę na wyrażenie swoich poglądów na lokalne sprawy za pomocą karty referendalnej i niezwiązany jednocześnie z odwołaniem władz. Głosowania z 1999 roku w sprawie administracyjnej przynależności Elbląga nie liczę, bo to były konsultacje niemające mocy wiążącej, a nie referendum. Wówczas do urn poszła prawie połowa uprawnionych do głosowania. Czy sprawa portu też przyciągnęłaby takie tłumy? Warto się o tym przekonać zamiast wykorzystywać tę sprawę do celów politycznych i obrzucać się nawzajem argumentami, kto ile dla portu zrobił lub zrobi dobrego, a ile złego.