
Elblążanin to trudny wyborca. Przekonać go do siebie, a potem jeszcze namówić żeby w ponury, jesienny dzień opuścił domowe pielesze i udał się do urny wyborczej to niełatwa sztuka. Udało się to i to tylko częściowo, w zasadzie tylko dwóm kandydatom. Frekwencja o dwanaście punktów procentowych mniejsza od średniej krajowej mówi sama za siebie.
Na domiar złego wyborca z Elbląga, nie bójmy się tego powiedzieć, to niewdzięcznik ze skłonnością do konfabulacji. Nażreć się kiełbasy wyborczej, popić piwem i pogibać się przy muzyce discopolo – proszę bardzo, ale gibnąć się do lokalu wyborczego i oddać głos na swojego dobroczyńcę, to już za duży wysiłek – umysłowy i fizyczny. Nie miej więc pretensji elblążaninie, który miast spełnić obywatelski obowiązek wybrałeś obejrzenie kolejnego odcinka telenoweli albo lekturę portElu, że rozżaleni kandydaci wytykają ci patologię umysłową i porównują do rzekomo bezwolnych Żydów pędzonych do komór gazowych. Nie spełniłeś pokładanych w tobie nadziei, to teraz przyjmij z godnością zasłużoną krytykę.
To, że elblążanin jest także, delikatnie mówiąc, nie do końca szczery mogli się przekonać koledzy z elblag.net. Niepomni naszych doświadczeń sprzed roku postanowili zafundować sobie sondaż typu exit poll, znaczy po wyjściu z lokalu wyborczego. Gdyby zadali sobie trochę trudu i poczytali artykuły na portElu, to wiedzieliby, że elbląski wyborca wstydzi się przyznać do głosowania na pewną partię i bezczelnie oszukuje naiwnego ankietera. Poczucie wstydu przez te kilkanaście miesięcy urosło o jeden punkt procentowy i pomyłka wyniosła 6 punktów. Tym sposobem narobili nadziei jednemu z kandydatów, a drugiego pogrążyli w rozpaczy. Rozpacz, mimo że chwilowa i jak się wkrótce okazało nieuzasadniona, to była tak wielka, że kandydat postanowił nie wpuścić na swój wieczór wyborczy dziennikarzy i fotoreporterów. Być może doszedł do wniosku (zupełnie niesłusznie), że widok członków sztabu wyborczego rwących sobie włosy z głowy źle się sprzeda w mediach.
Mimo insynuowanych mu pewnych ograniczeń umysłowych wyborca z Elbląga swój rozum ma i jak już pójdzie do urny, to nie bierze do głowy sondaży jakie serwowały mu lokalne media. Może i słusznie, bo wszystkie poza jednym, o którym przez skromność nie wspomnę, podawały wyniki, które nie miały żadnych szans na spełnienie.
Dla tych z naszych Czytelników, którzy są zaniepokojeni rozwojem fundamentalizmu religijnego na świecie mam dobrą wiadomość – elbląski wyborca jest od niego bardzo daleki. Mimo czarnego „pijaru” i rozsiewania pogłosek o nieprzestrzeganiu zasad wiary przez jednego z kandydatów, nikt mu nie próbował poderżnąć gardła, ani w przenośni, ani tym bardziej dosłownie. Co więcej kościół, jakże niesłusznie oskarżany o przesadny konserwatyzm, starał się w osobie swoich sług wszelkimi sposobami wykazać liberalne podejście do sprawy i z niejednej ambony głośno, odważnie (bo wbrew zaleceniom własnego biskupa), a do tego skutecznie owego kandydata promował.
Jest jedno co łączy wszystkich elbląskich wyborców – nie potrafią spełnić oczekiwań elbląskich kandydatów na samorządowców. Nie chce im się głosować, a jak już się ruszą do urn, to albo w niewystarczającej liczbie albo głosują nie na tego co trzeba. Jednego możemy być pewni – samorządowcy wkrótce im się z nawiązką odwzajemnią i też nie spełnią pokładanych w nich nadziei. I tu się koło zamyka. Można zacząć lekturę artykułu od początku.
To, że elblążanin jest także, delikatnie mówiąc, nie do końca szczery mogli się przekonać koledzy z elblag.net. Niepomni naszych doświadczeń sprzed roku postanowili zafundować sobie sondaż typu exit poll, znaczy po wyjściu z lokalu wyborczego. Gdyby zadali sobie trochę trudu i poczytali artykuły na portElu, to wiedzieliby, że elbląski wyborca wstydzi się przyznać do głosowania na pewną partię i bezczelnie oszukuje naiwnego ankietera. Poczucie wstydu przez te kilkanaście miesięcy urosło o jeden punkt procentowy i pomyłka wyniosła 6 punktów. Tym sposobem narobili nadziei jednemu z kandydatów, a drugiego pogrążyli w rozpaczy. Rozpacz, mimo że chwilowa i jak się wkrótce okazało nieuzasadniona, to była tak wielka, że kandydat postanowił nie wpuścić na swój wieczór wyborczy dziennikarzy i fotoreporterów. Być może doszedł do wniosku (zupełnie niesłusznie), że widok członków sztabu wyborczego rwących sobie włosy z głowy źle się sprzeda w mediach.
Mimo insynuowanych mu pewnych ograniczeń umysłowych wyborca z Elbląga swój rozum ma i jak już pójdzie do urny, to nie bierze do głowy sondaży jakie serwowały mu lokalne media. Może i słusznie, bo wszystkie poza jednym, o którym przez skromność nie wspomnę, podawały wyniki, które nie miały żadnych szans na spełnienie.
Dla tych z naszych Czytelników, którzy są zaniepokojeni rozwojem fundamentalizmu religijnego na świecie mam dobrą wiadomość – elbląski wyborca jest od niego bardzo daleki. Mimo czarnego „pijaru” i rozsiewania pogłosek o nieprzestrzeganiu zasad wiary przez jednego z kandydatów, nikt mu nie próbował poderżnąć gardła, ani w przenośni, ani tym bardziej dosłownie. Co więcej kościół, jakże niesłusznie oskarżany o przesadny konserwatyzm, starał się w osobie swoich sług wszelkimi sposobami wykazać liberalne podejście do sprawy i z niejednej ambony głośno, odważnie (bo wbrew zaleceniom własnego biskupa), a do tego skutecznie owego kandydata promował.
Jest jedno co łączy wszystkich elbląskich wyborców – nie potrafią spełnić oczekiwań elbląskich kandydatów na samorządowców. Nie chce im się głosować, a jak już się ruszą do urn, to albo w niewystarczającej liczbie albo głosują nie na tego co trzeba. Jednego możemy być pewni – samorządowcy wkrótce im się z nawiązką odwzajemnią i też nie spełnią pokładanych w nich nadziei. I tu się koło zamyka. Można zacząć lekturę artykułu od początku.