Chadzam zazwyczaj na spotkania ze stołecznymi politykami, którzy zbłądzą w nasze okolice, ponieważ jest to rozrywka zdecydowanie lepsza niż oglądanie komedii romantycznych, w których ostatnio wyspecjalizowały się elbląskie kina.
Prezesa Kaczyńskiego jednak sobie darowałem, ponieważ działa na mnie depresyjne, przywołując swoim widokiem czas wielkiej smuty, jaka panowała w Polsce przez dwa długie lata. Nie trzeba się było fatygować na spotkanie, żeby wiedzieć, co prezes ma do powiedzenia - apoteoza własnych dokonań, przypisywanie wszelkich możliwych grzechów aktualnej koalicji rządzącej i zero refleksji na temat własnego upadku, a wszystko podlane gnojnym sosem podejrzliwości i okraszone elementami źle skrywanej teorii spiskowej.
Nie znaczy to jednak, że odmawiam rządom PiS-u osiągnięć - za czasów, kiedy prezes był premierem, gospodarka rozwijała się jak burza. Działo się tak co prawda dlatego, że ex premier nie miał głowy do takich drobiazgów i gospodarki nie dotykał, czerpiąc za to pełnymi garściami z dobrodziejstw przystąpienia Polski do Unii. Nie przeszkadzało to mu nieco schizofrenicznie dystansować się od tejże Unii przy każdej okazji, ale nie będziemy przecież „palić kota” i czepiać się zdrowia prezesa. Fakt jest jednak faktem - gospodarka szybowała ostro do góry, potwierdzając bezsensowną, zdawałoby się, tezę, że nic nie robiąc też można osiągnąć sukcesy.
Niezaprzeczalne są też sukcesy prezesa w kreowaniu igrzysk, niestety, tylko medialnych. Te rozstania i powroty, przysięgi dozgonnej wierności, spektakularne zerwania, polowania na własnych ministrów, afery prawdziwe i wymyślane, za to zawsze z udziałem służb - żaden scenarzysta brazylijskiej telenoweli by tego nie wymyślił. No, może najwyżej jednego z tych ciemnoskórych bohaterów w randze wicepremiera.
Na spotkaniu niewątpliwie można było też usłyszeć, że obecny rząd nie ma pomysłu na rządzenie (jeśli nie, to duże niedopatrzenie), ale żeby to akurat stwierdzić, nie muszę chodzić słuchać wywodów prezesa, bo tyle to sam widzę, a nie lubię, jak kocioł przygania garnkowi.
Pół roku to oczywiście zbyt mało, żeby wydawać kategoryczne sądy. Pojawiają sie jednak liczne sygnały ostrzegawcze, że sprawy nie idą w oczekiwanym kierunku. Niemrawa i nieczytelna reforma służby zdrowia, brak widocznego przyspieszenia na budowach dróg i autostrad oraz stadionów na Euro 2012, wikłanie się w kolejna wojenkę o publiczne media i brak chociażby zapowiedzi reformy finansów publicznych, to pierwsze z brzegu powody do niepokoju. Jak do tego słyszę, że lider partii, która mieni się liberalno-konserwatywną, rozdaje głodnym dzieciom ryby zamiast zgodnie z kanonem swojej partii zapewnić rodzicom wędkę, to mój niepokój zaczyna narastać.
Do końca kadencji jeszcze ponad trzy lata. Nie tracę jeszcze nadziei na lepszy wynik na mecie i jakoś dziwnie nie mogę w sobie wzbudzić tęsknoty za powrotem prezesa na stanowisko premiera.
Nie znaczy to jednak, że odmawiam rządom PiS-u osiągnięć - za czasów, kiedy prezes był premierem, gospodarka rozwijała się jak burza. Działo się tak co prawda dlatego, że ex premier nie miał głowy do takich drobiazgów i gospodarki nie dotykał, czerpiąc za to pełnymi garściami z dobrodziejstw przystąpienia Polski do Unii. Nie przeszkadzało to mu nieco schizofrenicznie dystansować się od tejże Unii przy każdej okazji, ale nie będziemy przecież „palić kota” i czepiać się zdrowia prezesa. Fakt jest jednak faktem - gospodarka szybowała ostro do góry, potwierdzając bezsensowną, zdawałoby się, tezę, że nic nie robiąc też można osiągnąć sukcesy.
Niezaprzeczalne są też sukcesy prezesa w kreowaniu igrzysk, niestety, tylko medialnych. Te rozstania i powroty, przysięgi dozgonnej wierności, spektakularne zerwania, polowania na własnych ministrów, afery prawdziwe i wymyślane, za to zawsze z udziałem służb - żaden scenarzysta brazylijskiej telenoweli by tego nie wymyślił. No, może najwyżej jednego z tych ciemnoskórych bohaterów w randze wicepremiera.
Na spotkaniu niewątpliwie można było też usłyszeć, że obecny rząd nie ma pomysłu na rządzenie (jeśli nie, to duże niedopatrzenie), ale żeby to akurat stwierdzić, nie muszę chodzić słuchać wywodów prezesa, bo tyle to sam widzę, a nie lubię, jak kocioł przygania garnkowi.
Pół roku to oczywiście zbyt mało, żeby wydawać kategoryczne sądy. Pojawiają sie jednak liczne sygnały ostrzegawcze, że sprawy nie idą w oczekiwanym kierunku. Niemrawa i nieczytelna reforma służby zdrowia, brak widocznego przyspieszenia na budowach dróg i autostrad oraz stadionów na Euro 2012, wikłanie się w kolejna wojenkę o publiczne media i brak chociażby zapowiedzi reformy finansów publicznych, to pierwsze z brzegu powody do niepokoju. Jak do tego słyszę, że lider partii, która mieni się liberalno-konserwatywną, rozdaje głodnym dzieciom ryby zamiast zgodnie z kanonem swojej partii zapewnić rodzicom wędkę, to mój niepokój zaczyna narastać.
Do końca kadencji jeszcze ponad trzy lata. Nie tracę jeszcze nadziei na lepszy wynik na mecie i jakoś dziwnie nie mogę w sobie wzbudzić tęsknoty za powrotem prezesa na stanowisko premiera.