
Każdy organizator imprezy wie doskonale, że w sytuacji kiedy program jest mało atrakcyjny, to najlepszą receptą na jej powodzenie jest zaproszenie Dody. W ostateczności, jeśli budżet jest ograniczony, może być któryś z braci Mroczków. W ostatnich dniach Elbląg nawiedziły całe zastępy politycznych celebrytów. Mimo, że każdy był z innej partii, to wszystkich łączyło to, że mieli dla nas niezawodną receptę na wieczną szczęśliwość.
Partyjne centrale z Warszawy oddelegowały do Elbląga swoich najlepszych fighterów. Byli wśród nich zawodnicy klasy Dody, ale nie brakowało również braci M. Sztabowi piarowcy szybko policzyli na swoich tabletach, że najlepszą metodą na pozyskanie głosu elblążanina jest pokazanie mu celebryty ze stolicy. Ten zaś przybywa i nie bacząc na upał w ciemnym garniturze poklepuje po plecach lokalnego kandydata na prezydenta wskazując go zebranym jako zbawcę naszego miasta, przy okazji wynosząc pod niebiosa wszystkie jego prawdziwe i urojone zalety. Zebrany tłum mieszkańców wysłuchuje ze wzruszeniem jak stołeczny polityk, którego do tej pory widzieli tylko w TVN 24 lub TV Trwam (w zależności od opcji), pochyla się nad ich problemami i obiecuje , obiecuje, obiecuje...
A na wyborczym grillu królują głównie trzy gatunki kiełbasy, okraszone kilkoma pomniejszymi przystawkami. Po pierwsze pełnomorski port i przekop Mierzei. I tu warto przypomnieć, że Mierzeja nie znajduje się w granicach Elbląga i zdecydowanie poza jurysdykcją prezydenta miasta, za to Elbląg znajduje się 60 kilometrów od dwóch dużych i niespecjalnie przeciążonych portów. Jeśli do tego dodać kosmiczne koszty wykonania samego przekopu i jeszcze większe pogłębienia toru wodnego do Elbląga, to trudno nie spytać za naszymi starszymi braćmi w wierze "a ile na tym można stracić?".
Na drugim miejscu plasuje się aquapark. Cóż w ten upał może bardziej działać na wyobraźnię elblążanina niż wizja zjazdu rurą w strumieniach chłodnej wody. I co z tego, że za ten plusk na końcu rury wszystkie miasta, które zafundowały sobie taką przyjemność muszą ostro dopłacać. Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości elbląskiego wyborcy, można mu obiecać darmowe bilety do aquaparku i ma się rozumieć takiż dojazd miejską komunikacją.
Wisienką na torcie obietnic jest przynależność do województwa pomorskiego. Podobno w Trójmieście, że nie wspomnę o umierającym na bezrobocie Słupsku, nie mogą się doczekać aż się do nich przyłączymy i zagospodarujemy nadmiar gotówki, z którą nie wiedzą tam co zrobić. Przepchnięcie tego przez Sejm, to w końcu tylko niewarta wspomnienia formalność, którą "nasz" prezydent załatwi jednym pstryknięciem palca. Jakież to wszystko proste.
I tak wartko toczy się przez miasto strumień obietnic. Z uśmiechniętych twarzy polityków bez trudu można wyczytać głębokie przekonanie, że ciemny naród to kupi. Aż żal bierze, że dla tych wszystkich przybyszów jesteśmy tyle warci ile głosów oddamy na ich kandydata, po to tylko żeby mogli obwieścić w całym kraju jaki to dobry wynik ich partia uzyskała w Elblągu. Za tydzień bez skrupułów zapomną o wszystkich obietnicach, a nawet jak nazywało się to miasto, w którym byli.
Tylko elbląscy restauratorzy i hotelarze zacierają ręce. Podobno spiskują już po kątach jakby tu zorganizować kolejne referendum. W końcu ten rok i tak stracony dla miasta, zanim nowa władza się usadowi na stołkach w ratuszu, to przyjdą kolejne wybory. Skoro więc z zapewnieniem chleba mogą wystąpić przejściowe kłopoty, to może kolejne igrzyska?
Cała nadzieja w tym, że jak mawiał mistrz Rej, elblążanie nie gęsi i swój rozum mają (przepraszam jeśli nie cytuję dokładnie). Elbląg zasługuje bowiem w końcu na dobrego prezydenta.
A na wyborczym grillu królują głównie trzy gatunki kiełbasy, okraszone kilkoma pomniejszymi przystawkami. Po pierwsze pełnomorski port i przekop Mierzei. I tu warto przypomnieć, że Mierzeja nie znajduje się w granicach Elbląga i zdecydowanie poza jurysdykcją prezydenta miasta, za to Elbląg znajduje się 60 kilometrów od dwóch dużych i niespecjalnie przeciążonych portów. Jeśli do tego dodać kosmiczne koszty wykonania samego przekopu i jeszcze większe pogłębienia toru wodnego do Elbląga, to trudno nie spytać za naszymi starszymi braćmi w wierze "a ile na tym można stracić?".
Na drugim miejscu plasuje się aquapark. Cóż w ten upał może bardziej działać na wyobraźnię elblążanina niż wizja zjazdu rurą w strumieniach chłodnej wody. I co z tego, że za ten plusk na końcu rury wszystkie miasta, które zafundowały sobie taką przyjemność muszą ostro dopłacać. Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości elbląskiego wyborcy, można mu obiecać darmowe bilety do aquaparku i ma się rozumieć takiż dojazd miejską komunikacją.
Wisienką na torcie obietnic jest przynależność do województwa pomorskiego. Podobno w Trójmieście, że nie wspomnę o umierającym na bezrobocie Słupsku, nie mogą się doczekać aż się do nich przyłączymy i zagospodarujemy nadmiar gotówki, z którą nie wiedzą tam co zrobić. Przepchnięcie tego przez Sejm, to w końcu tylko niewarta wspomnienia formalność, którą "nasz" prezydent załatwi jednym pstryknięciem palca. Jakież to wszystko proste.
I tak wartko toczy się przez miasto strumień obietnic. Z uśmiechniętych twarzy polityków bez trudu można wyczytać głębokie przekonanie, że ciemny naród to kupi. Aż żal bierze, że dla tych wszystkich przybyszów jesteśmy tyle warci ile głosów oddamy na ich kandydata, po to tylko żeby mogli obwieścić w całym kraju jaki to dobry wynik ich partia uzyskała w Elblągu. Za tydzień bez skrupułów zapomną o wszystkich obietnicach, a nawet jak nazywało się to miasto, w którym byli.
Tylko elbląscy restauratorzy i hotelarze zacierają ręce. Podobno spiskują już po kątach jakby tu zorganizować kolejne referendum. W końcu ten rok i tak stracony dla miasta, zanim nowa władza się usadowi na stołkach w ratuszu, to przyjdą kolejne wybory. Skoro więc z zapewnieniem chleba mogą wystąpić przejściowe kłopoty, to może kolejne igrzyska?
Cała nadzieja w tym, że jak mawiał mistrz Rej, elblążanie nie gęsi i swój rozum mają (przepraszam jeśli nie cytuję dokładnie). Elbląg zasługuje bowiem w końcu na dobrego prezydenta.