
Nasze miasto zaszczycił swoją osobą Jan Marek Chodakiewicz, profesor historii w Instytucie Polityki Międzynarodowej w Waszyngtonie, członek amerykańskiej Rady Pamięci Holokaustu. Tej rangi naukowiec, to rzadkość w Elblągu, więc mimo urlopu z zainteresowaniem śledziłem doniesienia z wykładu, który wygłosił w Wyższym Seminarium Duchownym w Elblągu.
Dodatkowym powodem mojego zainteresowania było to, że uwielbiam naszych rodaków, którzy bardzo trudne lata osiemdziesiąte i niewiele łatwiejsze dziewięćdziesiąte spędzili na wygodnej emigracji za Atlantykiem, a teraz nie szczędzą krytycznych uwag i spieszą z dobrymi radami. Pana profesora chroni co prawda immunitet naukowca, ale tezy, które postawił są delikatnie mówiąc mocno kontrowersyjne. Jako długoletni emigrant ma on prawo do głoszenia opinii, że Polacy nie stanowią narodu, są co najwyżej zlepkiem nawzajem się nienawidzących rodzin. No cóż, nasz naród został mocno poturbowany przez obie wojny światowe, powstania, wywózki i narzucony nam długoletni eksperyment społeczno-gospodarczy pt. PRL. Obserwując jednak chociażby w mojej wsi silne więzi międzysąsiedzkie, organizowanie się w celu podejmowania lokalnych inicjatyw, życzliwość i chęć niesienia pomocy potrzebującym nabieram obaw, że pan profesor dokonuje projekcji doświadczeń wyniesionych z Waszyngtonu.
Nie wiem czy przypadkiem profesor Chodakiewicz nie jest miłośnikiem rewolucji francuskiej, a szczególnie jednego z jej wynalazków o nazwie gilotyna. Z jego wypowiedzi wyzierał bowiem ogromny żal, że zupełnie lub prawie zupełnie zaniedbaliśmy rozliczeń z komuną. Tylko typowa amerykańska arogancja nie pozwala mu dostrzec, że pospieszne rozstrzelanie Ceausescu nie uczyniło z Rumunii kraju winem i miodem płynącego, a byłe „demoludy”, w których rewolucja miała aksamitny przebieg odnotowują największy wzrost gospodarczy.
Głęboko żałuję, że nie miałem okazji powiedzieć panu Chodakiewiczowi, że jako Polak nie mam najmniejszego powodu żeby wstydzić się za swój kraj, a tym bardziej za cokolwiek z historii ostatnich 25 lat przepraszać, do czego nasz amerykański gość usilnie namawiał. Dziw bierze, że utytułowany historyk nie dostrzega, że ostatnie ćwierćwiecze było najlepszym okresem dla Polski od dobrych kilkuset lat. Nie znaczy to oczywiście, że nie mogło być lepiej. Pan profesor zapomniał chyba jednak, że jest obywatelem kraju, który tylko w tym stuleciu rozpętał dwie bezsensowne wojny, które kosztowały setki tysięcy ofiar, że o bilionach dolarów nie wspomnę. Kraju, który przez brak właściwego nadzoru finansowego nad amerykańskim systemem bankowym doprowadził świat do głębokiego kryzysu, z którego skutkami borykamy się przez ostatnie sześć lat. Tylko tych parę powodów wystarczy żeby pan Chodakiewicz skorzystał z prawa do milczenia. Ciekawe czy starczyłoby mu odwagi, żeby w jakimś miasteczku w Montanie, albo Texasie namawiać Amerykanów żeby żałowali i przepraszali za wybór Georga W. Busha na prezydenta USA.
Nie lubię używać słowa oszołom, ale recepta pana Chodakiewicza na zapewnienie Polsce bezpieczeństwa poprzez uzbrojenie się w broń nuklearną, każe mi złamać tę zasadę. Tak to jest kiedy ktoś na poważnie zaczyna brać studenckie przyśpiewki typu „Jedna bomba atomowa, druga bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa”. Tego rodzaju poglądy świadczą o zupełnej nieznajomości realiów światowej polityki i dyskwalifikują go jako naukowca. Człowiek z takimi pomysłami powinien zostać zamknięty w którymś z amerykańskich rezerwatów. Indianie zapewne wyrażą zainteresowanie ideami tej białej twarzy. Parę bomb atomowych zabezpieczy ich przecież skutecznie przed dalszą eksterminacją, przywróci im godność i należne miejsce na ich ojczystej ziemi. Nieprawdaż panie profesorze?!
Nie wiem czy przypadkiem profesor Chodakiewicz nie jest miłośnikiem rewolucji francuskiej, a szczególnie jednego z jej wynalazków o nazwie gilotyna. Z jego wypowiedzi wyzierał bowiem ogromny żal, że zupełnie lub prawie zupełnie zaniedbaliśmy rozliczeń z komuną. Tylko typowa amerykańska arogancja nie pozwala mu dostrzec, że pospieszne rozstrzelanie Ceausescu nie uczyniło z Rumunii kraju winem i miodem płynącego, a byłe „demoludy”, w których rewolucja miała aksamitny przebieg odnotowują największy wzrost gospodarczy.
Głęboko żałuję, że nie miałem okazji powiedzieć panu Chodakiewiczowi, że jako Polak nie mam najmniejszego powodu żeby wstydzić się za swój kraj, a tym bardziej za cokolwiek z historii ostatnich 25 lat przepraszać, do czego nasz amerykański gość usilnie namawiał. Dziw bierze, że utytułowany historyk nie dostrzega, że ostatnie ćwierćwiecze było najlepszym okresem dla Polski od dobrych kilkuset lat. Nie znaczy to oczywiście, że nie mogło być lepiej. Pan profesor zapomniał chyba jednak, że jest obywatelem kraju, który tylko w tym stuleciu rozpętał dwie bezsensowne wojny, które kosztowały setki tysięcy ofiar, że o bilionach dolarów nie wspomnę. Kraju, który przez brak właściwego nadzoru finansowego nad amerykańskim systemem bankowym doprowadził świat do głębokiego kryzysu, z którego skutkami borykamy się przez ostatnie sześć lat. Tylko tych parę powodów wystarczy żeby pan Chodakiewicz skorzystał z prawa do milczenia. Ciekawe czy starczyłoby mu odwagi, żeby w jakimś miasteczku w Montanie, albo Texasie namawiać Amerykanów żeby żałowali i przepraszali za wybór Georga W. Busha na prezydenta USA.
Nie lubię używać słowa oszołom, ale recepta pana Chodakiewicza na zapewnienie Polsce bezpieczeństwa poprzez uzbrojenie się w broń nuklearną, każe mi złamać tę zasadę. Tak to jest kiedy ktoś na poważnie zaczyna brać studenckie przyśpiewki typu „Jedna bomba atomowa, druga bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa”. Tego rodzaju poglądy świadczą o zupełnej nieznajomości realiów światowej polityki i dyskwalifikują go jako naukowca. Człowiek z takimi pomysłami powinien zostać zamknięty w którymś z amerykańskich rezerwatów. Indianie zapewne wyrażą zainteresowanie ideami tej białej twarzy. Parę bomb atomowych zabezpieczy ich przecież skutecznie przed dalszą eksterminacją, przywróci im godność i należne miejsce na ich ojczystej ziemi. Nieprawdaż panie profesorze?!