Któż z nas lubi chorować? Chyba nikt. Czasami lubimy trochę udawać, symulować, żeby wykręcić się przed pracą, szkołą albo innymi obowiązkami, ale nikt nie chce cierpieć tak naprawdę. Choroby zazwyczaj nie da się przewidzieć i zawsze przychodzi nie w tym momencie, jednak chyba najgorzej, gdy odwiedzi nas w Święta Bożego Narodzenia, tuż przed Sylwestrem.
Mam 31 lat, choroba dopadła mnie w święta, początkowo bolały mnie wszystkie kości i głowa więc myślałam, że to zwykłe przeziębienie. Potem doszła gorączka i czułam się coraz gorzej. W drugi Dzień Świąt Bożego Narodzenia pojechałam na pogotowie do Szpitala Wojewódzkiego w Elblągu. Spodziewałam się kolejki w poczekalni, ale nie aż takiej. Przed gabinetem lekarza dyżurującego siedziało około 20 osób. Przeraziłam się trochę, ale pomyślałam, że część z nich to osoby towarzyszące (przecież były święta). Po godzinie czekania zauważyłam, że tempo jest ślimacze. Miałam chęć zrezygnować i wybrać się następnego dnia do swojej przychodni. Obawiałam się jednak, że tam też mogą pracować „na pół gwizdka”, bo niektórzy lekarze mogli zrobić sobie wolne między świętami, a Nowym Rokiem. Postanowiłam, że poczekam. Po dwóch godzinach czekania wiedziałam, że to był błąd. Średni czas wizyty jednego pacjenta w gabinecie wynosił 20 minut. Do tego wracały do lekarza osoby, które miały zrobić jakieś wyniki i wchodziły bez kolejki.
Na „ostrym dyżurze” przyjmowała młodziutka pani doktor. Widać było, że tuż po studiach. Czy to do niej powinnam mieć pretensję, że tak długo czekam? Chyba nie, bo przecież każdy kiedyś był młody i zaczynał pracę. Jednak inaczej się myśli, gdy jest się chorym, ma się gorączkę i siedzi się na twardym, plastikowym krzesełku w otoczeniu innych stękających i kaszlących chorych przez (bagatela!) trzy godziny. Byłam wściekła, żałowałam, że wybrałam się na to pogotowie, ale szkoda było mi zrezygnować po takim czasie. Przede mną była już tylko jedna osoba i już nie mogłam się doczekać mojej kolejki, kiedy z gabinetu wyszła młodziutka lekarka i ogłosiła przerwę na dezynfekcję gabinetu. Przerwa miała trwać 20 minut ale trwała dłużej. Widziałam jak wszystkim oczekującym „opadły ręce”. Nie wiem, czy są to normalne procedury w takiej sytuacji. Doczekałam się wreszcie, dostałam receptę na lek, po który poszłam. Zapytałam lekarkę o zwolnienie lekarskie. Usłyszałam, że nie mogę dostać zwolnienia, gdyż nie posiada druczków. Pani doktor zapewniała mnie, iż mimo najlepszych chęci nie ma takiej możliwości. Dodała, że taka jest polityka szpitala, ponieważ jest to punkt pomocy doraźnej. Oznaczało to dla mnie tyle, że będę musiała następnego dnia odstać swoje do mojego lekarza rodzinnego, aby jeszcze raz mnie obejrzał i wypisał zwolnienie lekarskie. Powiedziałam lekarce, że to co się tu dzieje to jakaś paranoja. Poradziła mi, że mogę napisać skargę do dyrektora szpitala. Wciąż się nad tym głęboko zastanawiam. Nie jestem jednak pewna, czy miałoby to jakiś sens... Przecież to przysłowiowa „walka z wiatrakami”. Może jednak warto by opisać, jak wyglądała organizacja pracy lekarzy na pogotowiu w czasie świąt?
Wyszłam nareszcie ze szpitala. Teraz wystarczyło już tylko pojechać do dyżurującej na drugim końcu miasta apteki. Tam też przywitała mnie kolejka. Na szczęście poszło dość szybko, bo obsługiwały (uwaga!) dwie panie. I tak po 4 godzinach mogłam wrócić do domu, by zjeść świąteczny obiadek.
Pytanie, które ciśnie się na usta po tym dniu brzmi: dlaczego w 2. dzień Świąt na „ostrym dyżurze” w Szpitalu Wojewódzkim pracował tylko jeden internista i to w dodatku tak młody i niedoświadczony? Dowiedziałam się, że miało być dwóch lekarzy , ale jeden z niewiadomych mi przyczyn nie dotarł. Dlaczego w takiej sytuacji, gdzie widać było, że lekarz sobie nie radzi, nie przyszedł mu z pomocą inny kolega po fachu, np. z oddziału? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi.
Piszę to wszystko nie po to, żeby poużalać się nad sobą, lecz po to, aby Wam zaoszczędzić podobnych doświadczeń w przyszłości. Jak mawiają: „człowiek uczy się na błędach” dlatego postanowiłam sobie, że więcej nie pojadę na elbląskie pogotowie, zwłaszcza w czasie świąt. W miarę możliwości będę unikać go jak ognia.
Pozdrawiam wszystkich ludzi, którzy chorowali w te święta, a zwłaszcza tych, którzy tak jak ja spędzali święta na pogotowiu, życząc Wam dużo zdrowia i cierpliwości do naszej polskiej Służby Zdrowia oraz jak najmniej nieprzyjemnych wizyt w szpitalu w nadchodzącym Nowym 2013 Roku!
Na „ostrym dyżurze” przyjmowała młodziutka pani doktor. Widać było, że tuż po studiach. Czy to do niej powinnam mieć pretensję, że tak długo czekam? Chyba nie, bo przecież każdy kiedyś był młody i zaczynał pracę. Jednak inaczej się myśli, gdy jest się chorym, ma się gorączkę i siedzi się na twardym, plastikowym krzesełku w otoczeniu innych stękających i kaszlących chorych przez (bagatela!) trzy godziny. Byłam wściekła, żałowałam, że wybrałam się na to pogotowie, ale szkoda było mi zrezygnować po takim czasie. Przede mną była już tylko jedna osoba i już nie mogłam się doczekać mojej kolejki, kiedy z gabinetu wyszła młodziutka lekarka i ogłosiła przerwę na dezynfekcję gabinetu. Przerwa miała trwać 20 minut ale trwała dłużej. Widziałam jak wszystkim oczekującym „opadły ręce”. Nie wiem, czy są to normalne procedury w takiej sytuacji. Doczekałam się wreszcie, dostałam receptę na lek, po który poszłam. Zapytałam lekarkę o zwolnienie lekarskie. Usłyszałam, że nie mogę dostać zwolnienia, gdyż nie posiada druczków. Pani doktor zapewniała mnie, iż mimo najlepszych chęci nie ma takiej możliwości. Dodała, że taka jest polityka szpitala, ponieważ jest to punkt pomocy doraźnej. Oznaczało to dla mnie tyle, że będę musiała następnego dnia odstać swoje do mojego lekarza rodzinnego, aby jeszcze raz mnie obejrzał i wypisał zwolnienie lekarskie. Powiedziałam lekarce, że to co się tu dzieje to jakaś paranoja. Poradziła mi, że mogę napisać skargę do dyrektora szpitala. Wciąż się nad tym głęboko zastanawiam. Nie jestem jednak pewna, czy miałoby to jakiś sens... Przecież to przysłowiowa „walka z wiatrakami”. Może jednak warto by opisać, jak wyglądała organizacja pracy lekarzy na pogotowiu w czasie świąt?
Wyszłam nareszcie ze szpitala. Teraz wystarczyło już tylko pojechać do dyżurującej na drugim końcu miasta apteki. Tam też przywitała mnie kolejka. Na szczęście poszło dość szybko, bo obsługiwały (uwaga!) dwie panie. I tak po 4 godzinach mogłam wrócić do domu, by zjeść świąteczny obiadek.
Pytanie, które ciśnie się na usta po tym dniu brzmi: dlaczego w 2. dzień Świąt na „ostrym dyżurze” w Szpitalu Wojewódzkim pracował tylko jeden internista i to w dodatku tak młody i niedoświadczony? Dowiedziałam się, że miało być dwóch lekarzy , ale jeden z niewiadomych mi przyczyn nie dotarł. Dlaczego w takiej sytuacji, gdzie widać było, że lekarz sobie nie radzi, nie przyszedł mu z pomocą inny kolega po fachu, np. z oddziału? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi.
Piszę to wszystko nie po to, żeby poużalać się nad sobą, lecz po to, aby Wam zaoszczędzić podobnych doświadczeń w przyszłości. Jak mawiają: „człowiek uczy się na błędach” dlatego postanowiłam sobie, że więcej nie pojadę na elbląskie pogotowie, zwłaszcza w czasie świąt. W miarę możliwości będę unikać go jak ognia.
Pozdrawiam wszystkich ludzi, którzy chorowali w te święta, a zwłaszcza tych, którzy tak jak ja spędzali święta na pogotowiu, życząc Wam dużo zdrowia i cierpliwości do naszej polskiej Służby Zdrowia oraz jak najmniej nieprzyjemnych wizyt w szpitalu w nadchodzącym Nowym 2013 Roku!